[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak ta część, która przetrwała pogrom, nadal posiadała świadomość.Szambo zawierało sporo ciekawych substancji chemicznych i rozmaite pierwiastki.A zatem należało zacząć od początku.Gwałtowny huk przetoczył się po okolicy.Jakub wyjrzał przez okno.Klapa zabezpieczająca szambo była odwalona na bok.Z otworu gramolił się wielki ociekający gównem stwór.– Hy, musi co hipopotam – zidentyfikował egzorcysta.– Wiedziałem, że z tego szamba jakieś nieszczęście wyjdzie.Niepotrzebnie kumple namówili.Całe życie do wygódki srałem, a na starość się luksusów zachciało.Zawrócił do chałupy po pepeszę.Niestety, w międzyczasie potwór pokłusował w stronę lasu.– Diabli nadali – mruknął Wędrowycz, patrząc w ciemność.– Za dnia poszukam.Szambozaur dopadł zbawczego gąszczu i przyczaił między drzewami.Dyszał ciężko po przebyciu przeszło kilometra galopem.Dobra – pomyślał.– Trzeba się zastanowić, co dalej.Opanowanie ludzkich umysłów nie powiodło się.Ale gdyby tak wydestylować z siebie raz jeszcze alkohol, przetworzyć go na jakieś nierozpuszczalne związki i spróbować ponownie? W miasteczku powinna być szkoła.Tam dorwie się nauczyciela chemii i rozpuściwszy, przechwyci jego wiedzę z tej dziedziny.W dzień lepiej się ludziom nie pokazywać.A zatem przedrzemie w wykrocie do kolejnej nocy.Potwór zwinął się w kłębek i zapadł w krzepiący sen.Jakub i Semen wyłonili się z arsenału obwieszeni jak choinki.– Po cholerę nam tyle sprzętu? – sarkał stary kozak.– Bo nie wiemy, jaką to bydlę czarnobylskie ma odporność – wyjaśnił mu kumpel.– W drogę.Wytropienie bestii po śladach nie było trudne.Plamki fekaliów ciągnęły się drogą w stronę lasu.Na skraju spotkali jakiegoś dzieciaka.– Nie widziałeś hipopotama w lesie? – zagadnął go egzorcysta.– Nie, ale śmierdzi coś strasznie.Chyba szambiarze wylali między drzewa – odparł malec.– Dam znać sołtysowi, niech przyśle milicję.Wypytali go dokładnie w którym miejscu śmierdziało i ruszyli jak po sznurku.Bydlę drzemało w wykrocie.Semen uniósł rurę miotacza płomieni i zaczęli się podkradać.Nieoczekiwanie pod nogą egzorcysty trzasnęła gałązka.Szambozaur poderwał się i stanął naprzeciw nich.– Kogo ja widzę? – jego głos przypominał dudnienie w rurze kanalizacyjnej.– Tatuś?A potem otworzył paszczę.Zionęło upiornym smrodem, ale Jakub nie do takich rzeczy był przyzwyczajony.Nie namyślając się ani chwili, cisnął w gardziel potwora granat.– Błe, rzygać się chce – mruknął Semen patrząc na kawały gówna o konsystencji galarety, pokrywające połowę polany.– Trzeba to świństwo spalić – polecił Jakub.– Żeby się nie odrodziło.Uruchomili miotacze ognia.Kończyli już, gdy na polanę wjechał radiowóz.Birski wysiadł dziarsko.– No ładnie, obywatelu Wędrowycz – prychnął.– Wezwali mnie bo ktoś wylał szambo, a tymczasem, jak widzę, złapałem dwu podpalaczy na gorącym uczynku.– Jakich tam podpalaczy? – obraził się Jakub.– Dowiedzieliśmy się, że Guciuk zanieczyścił las, no to wypalamy gówno, żeby skażenia gleby i wód gruntowych nie było.Milicjant popatrzył na niego z zaskoczeniem.– Czyli jesteśmy tym razem po tej samej stronie.Jakub też się skrzywił.– Tak wyszło – powiedział.– A skąd wiecie, że to Guciuk tu napaskudził?– Cała wieś już o tym gada.– Dobrze, w takim razie dokończcie oczyszczać, a ja jadę go aresztować – zadysponował posterunkowy.– Cholera, sporo paliwa chyba poszło – mruknął patrząc na wypalone w ściółce dziury.– Będzie z dziesięć litrów.– To zgłoście się na komendę, zwrócę wam z rezerwy.Może i dyplomy od gminy dostaniecie za obywatelską postawę.Kumple spojrzeli po sobie zaskoczeni.– To naprawdę miło widzieć, jak wy, Wędrowycz, zeszliście wreszcie na dobrą drogę – Birski trzasnął drzwiczkami i odjechał.Jakub napełnił beczkę wytłokami z cukrowni i dodał wody.Wrzucił dwie kostki drożdży.– Na dobrą drogę!? – wspomnienie wczorajszej hańby paliło mu duszę.– Ja mu pokażę dobrą drogę.TRZY żYCZENIADychawiczna szkapa ciągnęła rozklekotaną furmankę.Jakub Wędrowycz drzemał siedząc na koźle.O świcie wpadł na targ kupić od Ruskich spirytusu.Niestety w trakcie zakupów zaczęło lać.Przez cały ranek siedział więc w knajpie i czekał aż przeleci.Dopiero późnym popołudniem gdy niebo nieco się przetarło, a w kieszeni niewiele zostało, zdecydował że czas ruszać do domu.Polne drogi w okolicy Wojsławic biegną przez lessowe pagórki, toteż po każdej ulewie zamieniają się w paskudne, grząskie bajoro.Koń dreptał z wysiłkiem, koła zapadały się w żółte błocko to płycej, to głębiej, aż nieoczekiwanie utknęły definitywnie.Szarpnięcie zwaliło egzorcystę z ławki.Wygrzebał się z fury i ziewnąwszy rozdzierająco, rozejrzał po okolicy.Była znajoma, szkapa nie zapomniała drogi do domu.– Obleśna pogoda – mruknął patrząc w niebo.Faktycznie, szare chmury zwiastowały kolejną ulewę.Z frasunkiem obejrzał koło.– Trza by coś podłożyć – stwierdził i rozejrzał się.Jakieś trzydzieści metrów dalej, na miedzy, znalazł to czego szukał.Podreptał w tamtą stronę, z trudem wyciągając buty z mazistej gleby.Dotarł i wyjąwszy zza paska siekierkę, zaczął wyrąbywać odpowiednie gałęzie.Wreszcie zadowolony pozbierał je, jeszcze tak kontrolnie zajrzał do jamy wyrwanej przez korzenie.W mięsistej brei coś zieleniało.– Kran czy ki diabeł? – zdziwił się.Pomagając sobie butem obkopał znalezisko i po kilku minutach pracy wydobył zaśniedziały rosyjski samowar.– Hy – ucieszył się.Zaniósł łup i umieścił w słomie na furmance, po czym rzucił faszyny w błoto i posługując się gałęzią jak lewarem, odblokował koło.Szkapa apatycznie ruszyła naprzód.– Się przyda – rozważał poganiając ją leniwie batem.– Mam po dziadku taki szkic, jak zrobić z samowara małą bimbrownię.– Ciężka sprawa – mruknął Semen, patrząc na zaśniedziały brzusiec.– A rzecz warta jest zachodu, to prawdziwy bataszew z Tuły.Najlepszy samowar, jaki w życiu miałem.– Ano zobaczmy.– Jakub polał szmatkę wodą i posypał ajaxem.Energicznie potarł zaśniedziały bok.Z kranika buchnął kłąb dymu, który uformował się w zarys ludzkiej sylwetki.– Co podobnego? – zdumiał się Semen.– Prawdziwy Dżin.– Mam na imię Sasza.– Gość z samowara skrzywił się paskudnie.– Hy – mruknął egzorcysta.– I co z tym fantem zrobić?– Z tego co pamiętam z arabskich legend, powinien spełnić nasze trzy życzenia.Dym przybrał w międzyczasie naturalną konsystencję ludzkiego ciała.Duch z samowara wyglądał nieszczególnie.Oczka lekko skośne jak u Lenina, skóra żółtawa, nos jak kartofel, zez.Na głowę miał wetkniętą budionnówkę z czerwoną gwiazdą, z kącika ust zwisał mu niedopalony biełomor.Ubrane toto było w poprzecieraną, ukraińską koszulę.Na palcu miał damski pierścionek, najwyraźniej kradziony.A zęby odlane w złocie.– Znaczy nie będziesz spełniał naszych życzeń? – zafrasował się Jakub.– Cholernie niedobrze.Zręcznym ruchem przekręcił kranik.– Jauuuu! – zawył Sasza, aż mu papieros z mordy wypadł.– Tylko nie za jaja!!!– To jak będzie z tymi życzeniami? – wycedził słodziutko Wędrowycz i stopniowo przekręcał coraz dalej.– Kurde, na żartach się nie znacie? Auć! Spełnię, spełnię.– To po trzy na każdego – mruknął Semen.– Sześć? Nie mogę.Rany, zostaw ten kran.Przepisy nie pozwalają.– Pal go diabli – mruknął Wędrowycz, – dobre i trzy.To co by tu najpierw.– Może nowe spodnie? – mruknął Semen patrząc w zadumie na portki przyjaciela.– Albo milion dolarów w używanych banknotach.– Albo żeby z kranu ciekła wódka – zaproponował jego kumpel.– Tylko że ty nie masz kranu – trzeźwo zauważył kozak [ Pobierz całość w formacie PDF ]