[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadarli głowy.Ashcroft ju\ sięgał po znaczek, człowiek jednak machnął ręką,\e nie warto.Uniósł łokieć z barierki i wskazał schody.- Dokąd chcecie dojść? - spytał wpuszczając ich do chłodnego wnętrza stacji.Sądząc z jego podrapanych policzków, musiał się golić przynajmniej dwa razydziennie.- Pod market Manganellego - Layne przyglądał się kompozycji rur i pleksiwypełniającej halę; gdzieś bulgotała woda.Monter pomachał mę\czyznie siedzącemu w oszklonej kabinie.- Ale to kilka ładnych kilometrów - obrócił twarz do Ashcrofta.- Nie lepiejzejść studzienką?W korytarzu, do którego weszli, hałas był taki, \e Ashcroft musiał niemalkrzyczeć:- Nie mo\na.Pana szef mówił, \e stare plany zaginęły, nikt nie wie, gdzie sąte zejścia.Monter pokiwał głową i poło\ył dłonie na du\ym kole zamykającym właz.- To prawda! Stara sieć jest niedro\na, ale w wielu miejscach krzy\uje się znową.Wasze szczęście, \e mam swoje szkice.Zerknął na Ashcrofta.- Orientuje się pan, ile jest dzielnic w naszym mieście?- Dziesięć.- Ashcroft wzruszył ramionami.- Ten market jest.Monter roześmiał się głośno.- W takim razie.- szarpnięciem poderwał klapę - mam zaszczyt zaprosić dojedenastej, najmniej znanej.Sluag Side.Z dołu powiało zimne i wilgotne powietrze.- Co to za nazwa? - Layne zajrzał w głąb.- Została wzięta z mitologii Druidów.Któryś z naszych uwielbia ich historię.Wskazał na pakiety wystające z ich kieszeni.- Załó\cie maski.Ja ich nie u\ywam, ale wy jesteście nowi - dodał zwymownym uśmiechem.Rozerwali woreczki wręczone im jeszcze w fabryce wody i nasunęli maseczkikryjące usta wraz z nosem.Potem wło\yli lekkie hełmy z du\ymi reflektorami, aLayne uruchomił wiszące na pasku urządzenie rejestrujące drogę.Przewodnik miałich zostawić przy starej sieci, wracać będą sami.W paru ruchach zsunęli się nabetonowe podło\e.- Pana szef twierdził, \e jest tu oświetlenie - mruknął Layne zamiatając strugąświatła.- Tylko w okolicach węzłów i punktów kontrolnych - monter opuścił mulampę.Ashcroft nie mógł się wyprostować, korytarz był za niski.- Neal - powiedział Layne, kiedy zostali parę metrów z tyłu - głupio pytam, aledlaczego nie wzięliśmy większej grupy, jeśli sądzisz.Umilkł osłaniając twarz.- Głupio.- dobiegło zza kręgu światła.- Myślałem, \e zauwa\yłeś, taknaprawdę jedynie my dwaj zostaliśmy przy sprawie.Rury brzęczały wokoło, szemrząc płynącą wodą.Pokryte izolacją grubekorpusy błyskały tam, gdzie główne cieki dzieliły się na mniejsze.Przewodnik sobieznanymi sposobami wyszukiwał drogę, odczytując wskazówki z setek znaków itabliczek.- Zaraz będzie weselej - odezwał się niespodziewanie, wskazując wylotkorytarza.Zostawiając po bokach wąskie betonowe ście\ki, środkiem kanału płynęłajakaś nieokreślona substancja.- Kanalizacja - stwierdził Layne uchylając maski.- Czy ja wiem.wcale taknie śmierdzi.- Były du\e opady - monter oświetlił z bliska powierzchnię zawiesistej cieczy.- Zdejmuję.- zdecydował Layne, dla którego, z powodu brody, filtr odpoczątku był utrapieniem.Zwolnił zatrzask i schował całość do kieszeni.Ashcroft bez zachwytu poszedłw jego ślady.Na twarz montera ponownie wpłynął znajomy im uśmiech.Dalsza droga stawała się coraz bardziej monotonna.Płynące ścieki, drobnecieknące szczelinami stru\ki wody i szare powierzchnie ścian.Szli ostro\nie jeden zadrugim, uwa\ając na wyszczerbione krawędzie ście\ki, przechodzili na krzy\ówkachpo trzęsących się kładkach i ju\ od dawna zapomnieli o towarzyszącym im zapachu.Miasto czasami przypominało o sobie szumem restauracyjnych pomp czy zduszonymklekotem cię\arówek.Miejsce, gdzie plan się kończył, a dalej były jedynie stare zapomniane odnogi,znalezli po godzinie marszu.Częściowo zamurowany otwór ział mdłą stęchlizną, leczkanał za nim był suchy, i kiedy Ashcroft przechylił się nad niestarannie poło\onąwarstwą cegieł, dojrzał w świetle lampy dwa szczury.Wpatrywały się w niegobezczelnymi czerwonymi ślepiami.- Mam nadzieję, \e nie jesteście obrzydliwi - mruknął monter drapiąc się poszyi.- Muszę was tu zostawić.Wskazał głową kanał.- Macie nie więcej jak sto metrów do waszych magazynów.Ashcroft wskazał aparat Layne a.- Myślę, \e nie zginiemy.- No to powodzenia - monter zagrzechotał torbą.- Tylko idzcie powoli.Patrzyli za nim, póki reszta światła nie zniknęła w jakimś odgałęzieniu.- śebyśmy chocia\ wiedzieli, czego szukamy - wysapał Layne forsując ceglanymur.Ashcroft przesadził przeszkodę w dwóch ruchach.- Broni bądz śladów jej u\ycia.- Stanął i pociągnął nosem.- Zmierdzi.- Dziwisz się jeszcze jakimś zapachom.Layne nie dokończył.Dopiero teraz usłyszeli dzwięk odmienny od dotądspotkanych.Ruszyli nasłuchując.Spod palców, między szczelinami muru, sączyło sięciepłe powietrze.Raz jeszcze mignęły ślepia gryzoni, potem Ashcroft zgasił lampę.Błądząc dłonią Layne poszedł w jego ślady.- Tam są ludzie.- usłyszał szept.Stali u wlotu wysokiej sali, powstałej z zawalenia się wy\szej kondygnacji.Wzrok nie sięgał drugiego krańca.Ludzie, ubrani w cudaczne czarne stroje, krą\yliwokół świec ustawionych na fragmentach stropu.Chybotliwe blaski kładły się nacentralnie ustawionym stole i ciele rozkrzy\owanej tam dziewczyny.Była naga.- To sukinsyny.- wycedził Ashcroft, lecz Layne stał z wpółotwartymi ustami.Kapłan pokłonił się dotykając czołem brzucha dziewczyny.Z podanej czaryzaczął wylewać ciemny płyn.Wokół wszyscy unieśli sękate kije.Kapłan deklamowałsłowa bez związku, i dopiero kiedy Ashcroft ruszył powoli do tyłu, Layne zrozumiał,\e to jakaś modlitwa recytowana na wspak.- Spływamy.Decyzja Ashcrofta była słuszna, lecz spózniona.Dziewczyna dostrzegła obcesylwetki.Jej histeryczny wrzask wytrącił naczynie z rąk kapłana, a wszyscy obejrzelisię.Ashcroft pociągnął Layne a, słysząc jak tłum zawył z wściekłości.Biegli ściganilicznymi krokami.Layne uderzony kijem pod kolana potknął się ju\ po paru metrach.Momentalnie wskoczyło nań kilka postaci, wciskając mu twarz w gruz i boleśniewykręcając ręce.Poszturchiwanego i zwymyślanego zaciągnięto przed ołtarz.Dziewczyna owinięta w poplamione prześcieradło zerkała z boku.- Na Księcia Ciemności, kim jesteś? - zapytał kapłan, wznosząc dłoniepatriarchalnym gestem.- Puśćcie mnie.- wykrztusił Layne, ale nowe okrzyki sprawiły, \e niezwrócono na to uwagi.Rozciągnięty między kilkunastoma rękami, w stronę stołu wędrował Ashcroft.Nie próbował się wyrywać.Zobaczywszy jego twarz kapłan jakby spokorniał.Gestemdłoni kazał puścić Ashcrofta [ Pobierz całość w formacie PDF ]