RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doprawdy, w miarę zbliżania się do pożaru nie minęliśmy nikogo, kto szedłby w przeciwnym kierunku.Wydawało się, że wciągnął nas nurt ludzkiej rzeki, wciąż przybierającej, zasilanej dopływami pieszych i wozów ze wszystkich bocznych uliczek.Wszyscy spieszyli popatrzeć na katastrofę w jej apogeum.Ogień płonął u stóp Kapitolu, tuż za murem Serwiańskim, w dzielnicy kamienic na południe od Circus Flaminius.Czteropiętrowa czynszówka prawie cała stała w płomieniach.Języki ognia strzelały z okien i tańczyły wokół dachu.Jeśli rozgrywały się tu dramatyczne sceny, tak uwielbiane przez tłum, to się spóźniliśmy.Nie było widać bezsilnych, rozpaczliwie krzyczących ofiar, z okien nie wyrzucano niemowląt.Mieszkańcy albo zdążyli uciec, albo też leżeli martwi w odciętych przez żywioł mieszkaniach.Tu i ówdzie widziałem kobiety rwące sobie włosy z głów, płaczących mężczyzn, stłoczone trwożnie rodziny.Pogorzelców wchłonął tłum gapiów, obserwujących płomienie z rozmaitymi reakcjami, od szoku i trwogi po czystą uciechę.– Mówią, że to się zaczęło wczesnym popołudniem – powiedział stojący w pobliżu mężczyzna.– Tyle czasu trwało, nim pożar ogarnął cały dom.– Jego kompan skinął poważnie głową.– Ale i tak, jak słyszałem, kilka rodzin zostało uwięzionych na górnych piętrach.Spłonęli żywcem.Można było słyszeć ich krzyki.Mówią, że nie dalej jak godzinę temu w płonących szatach wyskoczył z okna mężczyzna, lądując wśród tłumu.Jak podejdziemy w tamtym kierunku, może zobaczymy miejsce jego upadku.W otwartym korytarzu między tłumem a płomieniami jakiś siwobrody mężczyzna miotał się tam i z powrotem, usiłując wynająć ludzi do pomocy przy gaszeniu pożaru.Pieniądze, jakie oferował, ledwie przewyższały zwykłe honorarium dla ochotników i niewielu znalazł chętnych.Od północy, w górę zbocza, groźba rozprzestrzenienia się ognia była niewielka; wiatr nie przenosił płomieni, a szeroki odstęp od następnego budynku stanowił dostateczne zabezpieczenie.Jednak po stronie południowej niższa kamienica prawie dotykała płonącego budynku, oddalona od niego na długość wyciągniętych ramion wysokiego mężczyzny.Jej szczytowa ściana już poczerniała od żaru, a gdy ogarnięty pożogą dom począł się walić w gruzy, sterty rozżarzonych belek i desek posypały się w dzielącą oba budynki przestrzeń; część z nich wylądowała na dachu niskiej czynszówki.Czekająca na nim w pogotowiu grupa niewolników pospiesznie zgarniała je na ulicę.Z tłumu wystąpił jakiś szlachetnie urodzony mąż, elegancko ubrany i otoczony świtą niewolników, sekretarzy i gladiatorów.Podszedł do zrozpaczonego siwobrodego.– Obywatelu – zagadnął go.– Czy te domy należą do ciebie?– Nie ten płonący – warknął tamten.– On jest własnością mojego głupiego sąsiada Wariusza, durnia, który pozwala lokatorom rozpalać ogień w najgorętszy dzień roku.Nie zobaczysz go tu walczącego z pożarem.Pewnie wyleguje się na wakacjach w Bajach.Mój jest ten obok, jeszcze cały.– Ale, być może, już niedługo – odpowiedział możny pan pięknym głosem jakby prosto z Forum.Nie dojrzałem jeszcze jego twarzy, ale wiedziałem, kto to musi być.– Krassus – szepnąłem.– Tak – potwierdził Tiro.– Krassus.Mój pan go zna.– W jego głosie zabrzmiała nutka dumy kogoś, kto cieszy się z obcowania ze znanymi osobistościami, niezależnie od ich charakteru.– Znasz tę piosenkę? „Krassus, Krassus, bogaty jak Krezus”? Już mówią o nim, że jest najbogatszy w Rzymie, nie licząc oczywiście Sulli, co stawia go ponad niejednym królem; podobno z każdym dniem jego majątek rośnie.Tak mówi Cycero.– A co jeszcze twój pan mówi na temat Krassusa?Obiekt naszej konwersacji otoczył ramieniem siwobrodego.Podeszli razem do miejsca, skąd lepiej było widać przestrzeń między dwoma budynkami.Poszedłem za nimi i wlepiłem oczy w ową czeluść, nieprzebytą z powodu ciągłego deszczu gorącego popiołu i rozpalonych odłamków cegieł.– Ludzie mówią, że Krassus ma wiele cnót i tylko jedną – za to poważną – wadę: chciwość.Cycero jednak twierdzi, że jest ona tylko objawem poważniejszej wady – zazdrości.Bogactwo to jedyna rzecz, jaką Krassus ma.Gromadzi majątek, tak bowiem zazdrości innym mężom ich zalet, jak gdyby owa zazdrość była bezdenną jamą, którą można zasypać tylko mnóstwem złota, bydła, nieruchomości i niewolników i wtedy wreszcie stanąć na poziomie swych rywali.– A zatem powinniśmy współczuć Markowi Krassusowi? Twój pan jest wielce miłosierny.Obeszliśmy stojącą nam na drodze grupę ludzi i znaleźliśmy się wystarczająco blisko, by słyszeć, jak Krassus i właściciel zagrożonej czynszówki przekrzykują huk płomieni.Żar ogarniał moją twarz jak gorący oddech.Musiałem zmrużyć oczy dla ochrony przed wszechobecnym popiołem.Byliśmy w sercu katastrofy.Można by pomyśleć, że to dziwne miejsce na negocjacje handlowe, gdyby nie przewaga, jaką sytuacja dawała Krassusowi.Biedny siwobrody nie miał dobrej pozycji przetargowej.Wyćwiczony, oratorski głos Krassusa wybijał się ponad ogólny hałas niczym bijące dzwony.– Dziesięć tysięcy denarów! – krzyknął.Nie dosłyszałem odpowiedzi właściciela, ale jego twarz i gesty wyrażały gniew.– Dobrze więc.– Krassus wzruszył ramionami.Wydawało się, że chce zaoferować wyższą sumę, gdy nagle u podstawy kamienicy strzeliła w górę ściana płomieni.Grupka ludzi natychmiast podbiegła, bijąc w ogień mokrymi szmatami i podając jeden drugiemu wiadra wody.Ich wysiłki przynosiły skutek, ale wkrótce ogień buchnął w innym miejscu.– Osiem i pół tysiąca – powiedział Krassus.– To moja ostateczna oferta.To więcej niż wartość gołej ziemi, a tylko ona może wkrótce zostać z całej kamienicy.Pomyśl też o kosztach usuwania gruzu.– Zapatrzył się w płomienie i potrząsnął głową.– Osiem tysięcy denarów i nic ponadto.Bierz teraz, jeśli jesteś zainteresowany.Jak ogień wybuchnie na całego, nie zapłacę nawet jednego asa.Siwobrody zmarszczył czoło w rozpaczy.Kilka tysięcy denarów w żadnej mierze nie rekompensowało wartości kamienicy.Jednak gdyby strawił ją pożar, nie będzie warta nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl