RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kto z oficerów jest z Jacksonem?- Ci, których poznaliście pod fortem Negro.- Przyszliście naszym tropem?- Tak.- McIntosh jest z Długimi Nożami? - syptał Menewa.- Oczywiście.- Chcecie zaatakować wieś?- Może.‘ - Przecież Unia zawarła pokój z Indianami - z naciskiem powiedział Kos.- Ale nie z wami.- Ilu żołnierzy liczy armia Jacksona? - spytał Czarna Strzała.Żołnierz nie odpowiedział, zwrócił się do Ryszarda:- Nie męczcie mnie dłużej, sir, nie powiem więcej ani słowa.- Zwiążcie go i zamknijcie pod strażą -.rzekł Menewa wojownikom.- Rada Starszych zadecyduje o losie jeńca.Dzieci i kobiety opuściwszy wieś skryły się w bagnach nad Martin Lakę, do którego wlewała swe wody Tallapoosa River.Sepie Oko zapadł gdzieś w puszczy.W obozowisku Kriksów, ciągnącym się wąskim pasem wzdłuż rzeki, wrzała gorączkowa praca.Pod kierunkiem Kosa kopano w piaszczystym wybrzeżu strzeleckie rowy osłaniano je ziemną skarpą i konarami pośpiesznie ściętych drzew.Rankiem armia Jacksona podeszła na slsraj zarośli, łukiem zamykając wieś.Na flankach ustawiono armaty.W ten sposób można było skutecznie razić cały teren między korytem rzeki a zboczem doliny, na którym wśród krzewów i drzew przyczaili się Amerykanie.Menewa w otoczeniu naczelników obserwował leśne wzgórze.- Są w lepszej niż my sytuacji - powiedział.- Mają dobre pole widzenia.-.i obstrzału - dokończył Kos.- Długo nie utrzymamy wsi - zauważył wódz Seneków.- Wystarczy godzina, dwie.Potem pozorowana ucieczka za rzekę.Gdy nieprzyjaciel, ścigając nas, zejdzie w dolinę, zamkniemy go pierścieniem.Moi bracia pamiętają swoje zadania? - przypominał wódz.- Jeśli nie zajdą nieprzewidziane okoliczności, zniszczymy wojska generała Jacksona - mówił Ryszard, lustrując przez lunetę las.- Uwaga! Chyba zaczynają.Zadudniły działa.Przypadli do ziemi.Pociski wybuchały wznosząc pióropusze dymu.Wojownicy wtuleni w strzeleckie rowy spokojnie patrzyli na gigantyczne eksplozje.Kanonada trwała.Echo niosło huk w głąb borów.Las opustoszał z ptaków i zwierząt.Zgasły śpiewy i pogwizdywania.Indiański obóz zasnuły dymy i gryzący zapach prochu.Kos wychylił głowę nad barykadę.Trącił Menewę wskazując ręką zbocze doliny.- Spójrz, jacy ciekawi skutków armatniej strzelaniny.Wódz Kriksów uśmiechnął się chwytając za sztucer.- Zaraz poznają strzelbę Menewy - odrzekł, przykładając broń do ramienia.Strzał utonął w armatnim huku.Nieostrożny żołnierz znikł w zieleni krzewów.Ryszard wypatrzył innego Amerykanina.Błyskawicznie wycelował.Nacisnął spust.Człowiek zamachał rozpaczliwie rękoma i padł.Najlepszy łucznik Kriksów, Długa Cięciwa, zauważywszy strzeleckie popisy wodzów, też ukląkł na skarpie i nagiął łuk.Chwilę wyszukiwał celu, potem bez pośpiechu uniósł broń i wypuścił strzałę.Trafiony żołnierz staczał się po stromym w tym miejscu zboczu.Armaty dudnimy dalej.Z kilku zburzonych wigwamów sterczały nagie żerdzie.Na krańcu wsi zapalona wybuchem płonęła chata.Ktoś wskoczył do rowu obok Menewy.Wódz odwrócił się i ze zdumieniem ujrzał Wenonę.- Nie poszłaś nad Jezioro Jaskółek? - zawołał gniewnie.- Chcesz zginąć?- Chcę być z tobą - szepnęła.- W bagnach nad Martin Lakę nie mogłabym ci pomóc.- Bitwy nie dla squaw.Czy tego nie rozumiesz?Już miała cośv odpowiedzieć, ale przeraźliwie gwiżdżąc nadlatywał pocisk.Menewa chwycił dziewczynę wpół i przygniótł do dna rowu.Tuż za nimi ziemia stęknęła od eksplozji.Na skulonych ludzi sypały się grudy i piach.Dławiący dym okrył barykadę.Gdy wiatr rozwiał kłębiącą się kurzawę, Menewa spojrzał wokoło.Nikt nie zginął.Uśmiechnął się do Wenony.- Bądź przy mnie.Później ukryjesz się w puszczy za rzeką - mówił, ale nie bardzo go słyszała, bo słowa głuszyły detonacje.Po godzinnym bombardowaniu ucichły armaty.Zbocze zaroiłp się od napastników.Gęsto strzelając i kryjąc się w zaroślach schodzili w dolinę.Indiański szaniec ożył iskrami ogników.Kule i strzały biły w atakujących.Grzechot sztucerów roznosiło echo po zalesionych wzgórzach.Jackson widząc że atak w paru miejscach załamuje się, polecił odwołać szturm.Zagrała trąbka.Żołnierze zawrócili.Po krótkiej ciszy znowu ryknęły armaty.- Przed nami czerwonoskórzy - zwiadowca zameldował pułkownikowi Scottowi jadącemu na czele wojska.,- Houston prosił, sir, o zatrzymanie pochodu i absolutną ciszę.- To wojownicy Menewy?- Prawdopodobnie.Są z tej strony rzeki.- Wieś na tamtym brzegu? - pułkownik pytająco patrzył na zwiadowcę.- Yes.Houston bada sytuację, sir - wyjaśniał żołnierz.- Trzeba zaczekać do jego powrotu.- Kapitanie Hammond - Scott zwrócił się do oficera -zarządzam postój.Broń w pogotowiu i całkowite milczenie.- Rozkaz, pułkowniku!Żołnierze, nie zsiadając z koni, ze sztucerami w rękach, ukryci w zaroślach, słuchali kanonady dział.Wlokły się minuty.Rosło nerwowe napięcie, zwłaszcza że mimo ostrożności czasami zaparskał koń, uderzyły o ziemię kopyta, zachrzęściła uprząż lub nieopatrznie zadzwonił metal.Przed Winfieldem Scottem zupełnie nieoczekiwanie wychynął z listowia Houston.- Chodzicie jak duch - sarknął zaskoczony pułkownik.- Wychował mnie przecież Ulateka.- Uśmiechnął się Sam.- W leśnym jarze znajdują się czerwoni - zaczai meldunek.- Mają pewnie wykonać jakieś zadanie.Za rzeką Jackson ostrzeliwuje okópanych Kriksów.- Okopanych? - zdziwił się Scott.- Tak.Wznieśli barykadę z rowem strzeleckim.- Co proponujecie? - spytał Hammond.- Kriksami w jarze dowodzi niedoświadczony, choć rozumny wódz, Trochę pyszałek.To Sępie Oko - mówił Houston.- Trzeba rozprawić się z jego wojownikami.- Słusznie: Wtedy można by obsadzić brzeg Tallapoosa River i wziąć czerwonych w ogień z dwóch stron.- Menewa zorientuje się, słysząc walkę na swoich tyłach - odezwał się Hammond.- A gdyby tak zaskoczyć czerwonoskórych? - odrzekł w zamyśleniu Houston.- Jak? - zainteresował się pułkownik.- Pieszo otoczyć jar - snuł projekt Sam.- Przy zachowaniu ciszy i odrobinie szczęścia manewr może się udać.Warto spróbować.Straże czuwające nad bezpieczeństwem Indian w rozpadlinie zlikwidowałem.W ostateczności dojdzie do strzelaniny.- Prowadźcie, mister - podjął szybką decyzję Scott.- Przy wierzchowcach zostanie paru żołnierzy, reszta z nami.Przemykali się wśród zarośli jak koty.Huk armat głuszył drobne szelesty, co ułatwiało podchodzenie.Wolno, bardzo wolno okrążali jar.Minęło sporo czaru, nim dwa szeregi zetknęły się ze sobą zamykając kordonem leśną rozpadlinę.- Wezwijcie ich, Houston, do poddania się - powiedział pułkownik do Sama.- Zejdę do nich.Łatwiejsza będzie rozmowa.- To niebezpieczne.- Jestem przecież Kriksem.Czyżbyście zapomnieli, sir? - z uśmiechem odparł Houston.Swobodnie schodził po odkrytym zboczu.Nie wzbudził podejrzeń.Z ubioru wyglądał jak Indianin.Widząc przyczajone w zaroślach postacie, pozdrowił ich, pytając:- Jest z wami Sępie Oko?Wskazali mu dno rozległej rozpadliny.W cieniu karłowatej sosny-wódz gawędził z wybitnymi wojownikami.Na widok przybysza umilkł.- Witam mego brata - powiedział Houston - siadając naprzeciw Kriksa.- Dawno już nie byłem nad Tallapoosa River.Widzę, że mój brat uzyskał wodzowską godność.To szczęście dla mnie, bo chyba łatwiej dojdziemy do porozumienia.- Twój ojciec, Ulateka, z Miczi-malsa podpisał układ i wypalił kalumet pokoju - Sępie Oko uważnie przyglądał się Houstonowi.- A mój brat, podobnie jak McIntosh, przeszedł na służbę białych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl