[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była ciekawa, czy ta fala wymazała twarzAbe a, zastępując ją portretem innego prezydenta o marsowym obliczu.Maddy odwróciła się z powrotem do monitorów.- Dobra, im szybciej wyślemy Abe a, tym lepiej - odezwała się do Liama,krzywiąc się na widok pustego słoja z pleksiglasu.Zbyt wiele czasu pochło-nęłoby ponowne napełnienie cylindra.- Wracacie na sucho, chłopaki.- Spoj-rzała na Liama, który wciąż miał na sobie żakiet i zawiązany pod szyją fu-lar.Również Bob nie zdążył ściągnąć z siebie ciuchów robotnika porto-wego.- Garderoba pasuje.to zaczynamy.Wokół nich rozbrzmiał brzęk rolety podnoszonej za pomocą korby.Salwyszła w mrok wieczoru.- Nic się nie zmieniło! - krzyknęła do środka.- Manhattan wciąż stoi!Maddy pociągnęła nosem i wytarła go w chustkę.- No proszę, to już coś.- Jahulla! - Sal pędem wbiegła z powrotem.- Co?Podbiegła do biurka z komputerami.- Patrz! Widzisz? - Położyła na biurku pięciodolarowy banknot.Tak jakspodziewała się tego Maddy, twarz Lincolna zniknęła, a w jej miejscu poja-wiła się facjata starszego męża stanu z bokobrodami i ponurą miną.Beki dołączyła do nich i przyjrzała się banknotowi.- Lincoln został całkowicie usunięty z tej osi czasu.Maddy potakująco kiwała głową.- Nie ma już monumentu Lincolna w Waszyngtonie ani.- STJ! - niespodziewanie ryknął Bob.Wszyscy odwrócili się akurat w mo-mencie, gdy pięty Boba znikały z pola widzenia za podniesioną roletą.Bekizareagowała błyskawicznie i wybiegła za nim na alejkę.Liam popatrzył na fotel, w którym jeszcze kilka sekund temu leżał nie-przytomny Lincoln.- Normalnie wziął i uciekł, sprinter jeden!sDługie nogi Lincolna chyżo niosły go wzdłuż brukowanej uliczki, pode-szwy butów rytmicznie uderzały w ziemię niczym klaszcząca publicznośćwyrażająca uznanie dla cudownie zmartwychwstałego Abrahama uciekają-cego w ciemność.Za plecami, w odległości co najmniej dwudziestu metrów, słyszał cięższekroki olbrzyma pędzącego zapewne z nadludzką sprawnością.Lincoln bie-gał jak błyskawica: za młodu wygrywał wszystkie wyścigi z przyjaciółmi whrabstwie Coles, w stanie Illinois. Mój syn ma nogi jak rumak - mawiał jegoojciec.Dobiegł do zatłoczonego wylotu ulicy.Ujrzał zachwycające, różnobarwnerefleksy: światła przy bezkonnych powozach, światła w ścianach budyn-ków, światła migające wysoko na niebie.Przebiegł obok dużego beczkowatego kosza wypełnionego gnijącymi od-padami i popchnął go za siebie.Usłyszał, jak z przewróconego pojemnikawysypuje się na bruk zwał cuchnących śmieci.Odważył się spojrzeć przezramię, dokładnie w chwili, gdy wielkolud potknął się na zjełczałej papce istracił równowagę.- Ha! Haaa! - krzyknął z triumfem.Aomoczące stopy trafiły na twardsząnawierzchnię, instynktownie skręcił w lewo, na bardziej zatłoczoną ulicę imocno postanowił sobie, że nie da się uwieść oszałamiającym widokomprzyszłości, aby nie utracić tak ciężko wypracowanej przewagi nad prześla-dowcą.Choć nogi urodzonego biegacza szybko niosły go z dala od tajemniczychpodróżników w czasie, którzy najwyrazniej zamierzali wrzucić go z powro-tem w sam środek jego beznadziejnego, katorżniczego i nędznego życia,umysł uciekiniera wirował jak wrzeciono, kuszony oszałamiającymi wido-kami, zapachami i dzwiękami. To przyszłość Ameryki - pomyślał - przyszłość, przyszłość, przyszłość.Stopy uderzały o chodnik w rytm powtarzanej mantry.Był podekscytowanyniczym jak kundel machający ogonem nad ogromniastą kością. To przyszłość! I, na Jowisza, całkiem mi się ona podoba!.dROZDZIAA 16Nowy Jork rok 2001- Ach, daj spokój.chyba żartujesz! - Maddy ze złością trzasnęła ręką wbiurko.- Zgubiliście go? Oboje? Naprawdę go zgubiliście?Bob i Beki stali ramię przy ramieniu, zziajani po nieudanym pościgu.- Abraham Lincoln jest bardzo szybki - odezwała się Beki, w jej głosie po-brzmiewał wstyd.- Tak, a ty i ten tu cymbał ponoć jesteście nadludzmi! Mylę się może? Niejesteście supersilni? Superszybcy?- Ta nagła ucieczka była trudna do przewidzenia - mruknął Bob niczymzłajany uczniak.- Wyglądał na nieprzytomnego.- Może udawał? - powiedziała Sal.- Podsłuchiwał nas?Liam pokiwał głową.- I nie miał ochoty wracać do domu.- Niemożliwe.- westchnęła Maddy, ściągając okulary i masując grzbietnosa.- Poważnie?Liam nie wyczuł sarkazmu w jej głosie.- Tak, właśnie tak myślę.- No, to dupa zbita.- Opadła na krzesło.- Jak my go teraz znajdziemy?Może być teraz wszędzie, w każdej dzielnicy Nowego Jorku.Wszyscy pięcioro stali pogrążeni w cichej zadumie.Słychać było tylko na-kładające się na siebie głosy reporterów wieczornych wiadomości z kilkustacji telewizyjnych.- Czy my musimy być tacy beznadziejni? - jęknęła Maddy.- Supertajna jed-nostka do zapobiegania podróżom w czasie? Powiem wam, czym jesteśmy:kiepskim żartem.To my.Troje cichociemnych dzieciaków z parką tresowa-nych małpek.- Odchyliła się w krześle, przymknęła oczy i przyłożyła doczoła koniuszki palców, żeby przepędzić nadchodzącą migrenę.- Popatrzmy na to inaczej.- Liam próbował ratować sytuację.- Lincoln towysoki, gadatliwy facet w ubraniu z poprzedniej epoki.Na pewno bardzoszybko zwróci na siebie uwagę.- A tak dokładnie, to co masz na myśli?Liam wzruszył ramionami.- Może urządzi karczemną awanturę i skończy w jednej ze stacji informa-cyjnych?- Albo trafi za kratki - dodała Sal.- Z takim świrusem wszystko możliwe.Maddy z irytacją potrząsnęła głową.- To Nowy York, Sal.Mnóstwo tu świrów.- Ale on ma do tego niewyparzony jęzor - rzekł Liam - dzięki niemu, cośmi się zdaje, szybko wpakuje się w utarczkę z policjantami. Charakterek.Tego mu nie brakuje.Maddy nagle otworzyła oczy.- O Boże! Zciągnie tu nam policję! Prosto pod nasze drzwi!- Informacja: możemy nawiązać niekodowane otwarte połączenie z cen-tralą nagłych wypadków w Nowojorskim Departamencie Policji - zakomu-nikował Bob.- Możemy ją monitorować i sprawdzać wszystkie pasujące zgłoszenia -szybko dodała Beki.Jednostki zachowywały się teraz jak parka skruszonychdzieci, które za wszelką cenę starają się odkupić winę.Maddy nachyliła się do przodu, pod wpływem nagłego ruchu krzesłoskrzypnęło.- Dobrze, tak, to.coś takiego możemy zrobić.Odwróciła się w kierunku monitorów i zobaczyła, że komputer- Bob ha-kuje właśnie system informatyczny Nowojorskiego Departamentu Policji.- Dobry chłopiec.- Ponownie spojrzała na pozostałych.- To nie zmieniafaktu, że i tak powinniśmy go poszukać.Nie ma żadnych pieniędzy, nie wez-mie taksówki, nie wsiądzie do autobusu ani pociągu.A z jego wyglądem niktmu nie wynajmie pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]