[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Biorąc pod uwagę twój wiek, to cud, że w ogóle pamiętasz, jak się nazywasz.Jesteś, kurwa, o wiele za stary.Nawet na takie jak to muzeum.Ciarki chodzą mi po grzbiecie, kiedy na ciebie patrzę, Paulie.- Puść mnie - powiedziałem, starając się, żeby w moim głosie nie zabrzmiał ów płaczliwy ton.Nie chodziło mi tylko o dumę.Obawiałem się, że jeśli go usłyszy, może go to sprowokować, tak jak zapach potu może czasami sprowokować złego psa do ataku, chociaż w innym wypadku tylko by warczał.To przypomniało mi reportera, który pisał o procesie Johna Coffeya.Nazywał się Hammersmith i był strasznym człowiekiem.Najstraszniejsze było w nim to, że w ogóle o tym nie wiedział.Zamiast puścić moją rękę, Dolan ponownie mnie ścisnął.Jęknąłem cicho.Nie mogłem się powstrzymać.Zabolało mnie aż w kostkach nóg.- Co tam robisz, Paulie? Powiedz mi.- Nic - odparłem.Powstrzymywałem łzy, ale bałem się, że wybuchnę płaczem, jeśli będzie się nade mną tak dalej pastwił.- Nic.Po prostu spaceruję.Lubię spacerować, puść mnie!Puścił, lecz tylko po to, żeby złapać mnie za drugą dłoń, którą trzymałem zaciśniętą.- Otwórz - powiedział.- Pokaż tatusiowi, co tam masz.Zrobiłem to, a on skrzywił się z niesmakiem, widząc resztki mojej drugiej grzanki.Zacisnąłem ją w prawej dłoni, kiedy zaczął mi miażdżyć lewą, i palce miałem teraz uwalane masłem, a raczej margaryną; nie dawali nam tutaj oczywiście prawdziwego masła.- Idź do domu i umyj ręce - warknął, po czym cofnął się i zjadł kawałek drożdżówki.- Jezu Chryste.Wszedłem po stopniach.Trzęsły mi się nogi, a serce waliło niczym silnik z nieszczelnymi zaworami i luźnymi starymi tłokami.Łapiąc za klamkę drzwi, które miały mnie zaprowadzić do kuchni - i w bezpieczne miejsce - usłyszałem za sobą głos Dolana.- Jeśli poskarżysz się komuś, że za mocno cię ścisnąłem, Paulie, powiem, że masz przywidzenia.Początki starczej demencji.Wiesz dobrze, że mi uwierzą.A jeśli pokażesz im siniaki, pomyślą, że sam je sobie zrobiłeś.Tak.To, co mówił, było prawdą.I coś takiego mógł śmiało powiedzieć Percy Wetmore, Percy, który jakimś cudem pozostał młody i podły, podczas gdy ja się zestarzałem.- Nie zamierzam nikomu się skarżyć - mruknąłem.- Nie mam na co.- To świetnie, stary pierniku - rzucił lekkim kpiącym tonem, tonem złamasa (by użyć słowa Percy’ego), któremu się wydaje, iż będzie wiecznie młody.- I pamiętaj, że mam zamiar odkryć, co tam knujesz.Mam zamiar się tym zająć.Słyszysz?Dobrze słyszałem, ale się nie odezwałem, nie chcąc go dodatkowo satysfakcjonować.Wszedłem do środka, minąłem kuchnię (w nozdrza wpadł mi zapach smażącej się jajecznicy i parówek, lecz nie miałem już na nie apetytu) i powiesiłem z powrotem poncho na wieszaku.A potem ruszyłem na górę, do mojego pokoju - odpoczywając po każdym stopniu, dając memu sercu czas, żeby trochę zwolniło - i zabrałem stamtąd swoje papiery.Zszedłem z nimi na werandę.Kiedy siadałem przy małym stoliku obok okna, do środka zajrzała moja przyjaciółka Elaine.Sprawiała wrażenie zmęczonej i niezbyt zdrowej.Uczesała włosy, ale wciąż była w szlafroku.My, stare pierniki, nie dbamy tak bardzo o elegancję; na ogół nas na to po prostu nie stać.- Nie chcę ci przeszkadzać - powiedziała.- Widzę, że zabierasz się do pisania.- Nie wygłupiaj się - odparłem.- Mam więcej czasu niż Carter tabletek na wątrobę.Wejdź.Weszła, lecz zatrzymała się tuż przy drzwiach.- Chodzi o to, że znowu miałam bezsenną noc.- zaczęła.- Wyjrzałam przypadkiem przez okno.- I zobaczyłaś, jak ucinam sobie miłą pogawędkę z panem Dolanem - dodałem, przerywając jej.Miałem nadzieję, że tylko zobaczyła; że nie otworzyła okna i nie usłyszała, jak błagam płaczliwym głosem, by mnie puścił.- Nie wyglądała na miłą i nie wyglądała na przyjazną - stwierdziła.- Ten Dolan się tobą interesuje, Paul.Pytał mnie o ciebie nie dalej jak w zeszłym tygodniu.Nie zwróciłam na to wtedy większej uwagi, pomyślałam, że lubi się po prostu wtrącać w cudze sprawy, ale teraz zaczynam się martwić.- Pytał o mnie? - Miałem nadzieję, że nie dałem po sobie poznać, jak bardzo mnie to zaniepokoiło.- O co konkretnie?- Na przykład, dokąd chodzisz na spacery.I dlaczego w ogóle chodzisz na spacery.- Facet nie wierzy w kulturę fizyczną, to jedno nie ulega kwestii - stwierdziłem, próbując się roześmiać.- On uważa, że masz jakąś tajemnicę.Ja też tak uważam.Otworzyłem usta, choć sam nie wiem, co chciałem powiedzieć.Nim zdążyłem się odezwać, Elaine podniosła swoją powykrzywianą, lecz w dziwny sposób piękną dłoń.- Jeśli masz tajemnicę, nie chcę jej znać, Paul.Twoje sprawy należą do ciebie.Tak mnie wychowano, ale nie wszyscy podzielają ten punkt widzenia.Bądź ostrożny.To wszystko, co chciałam ci powiedzieć.A teraz zostawiam cię samego, żebyś popracował.Była już w drzwiach, gdy zawołałem ją po imieniu.Odwróciła się i posłała mi pytające spojrzenie.- Kiedy skończę to, co piszę.- zacząłem, a potem potrząsnąłem lekko głową.Nie tak powinienem to ująć.- Jeśli w ogóle skończę to, co piszę, czy będziesz chciała to przeczytać?Przez chwilę się zastanawiała, a potem na jej ustach pojawił się ten szczególny uśmiech, który łatwo może zawrócić w głowie mężczyźnie nawet tak staremu jak ja.- To będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt.- Nie mów nic o zaszczycie, dopóki nie przebrniesz przez ostatnią stronę - powiedziałem, mając na myśli śmierć Delacroix.- Tak czy owak przeczytam - stwierdziła.- Od początku do końca.Obiecuję.Ale najpierw musisz skończyć to pisać.Powiedziawszy to, wyszła.Minęło jednak dużo czasu, nim cokolwiek napisałem.Przez prawie godzinę gapiłem się przez okno, stukałem piórem w blat stolika i patrzyłem, jak stopniowo rozjaśnia się szarówka, rozmyślając o Bradzie Dolanie, który nazywał mnie Paulie i którego nigdy nie nudziły dowcipy o żółtkach i bambusach, o makaroniarzach i żabojadach.Myślałem także o tym, co powiedziała mi Elaine Connelly: “On uważa, że masz jakąś tajemnicę.Ja też tak uważam” [ Pobierz całość w formacie PDF ]