RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W suterenie.Tu nastąpiły szczegółowe wskazówki, jak się dostać do owej sute­reny.- Thank you very much - ucieszył się Marek absolutnie zdumiony, że rozumie, co angielska panienka mówi do niego.I odchodząc dorzucił uśmiechając się do miłej panienki:- Bye-bye.- No i co? - Jarek wylazł zza kolumny, gdzie schował się przed chwilą i skąd obserwował Markowe perypetie.- No i nic, ty zdrajco i tchórzu - Dzika Mrówka pogardli­wie wydął wargi.- Jak człowiek zna język, to wszędzie sobie da radę.Chodź ze mną i dziękuj losowi, że ci dał takiego brata.Trafili - o dziwo - bezbłędnie.Rzeczywiście korytarz w pra­wo kończył się schodami, przy których znajdowała się podświet­lona strzałka z takoż podświetlonym napisem: “Refreshment Room".Na dole stały stoliki i był normalny bufet.Nad bufetem spis potraw i ceny.Bracia przeliczyli pieniądze, chwilę pokłócili się przy wyborze posiłku i wreszcie Marek zadysponował z miną prawdziwego lorda:- Two sandwiches with ham, two cups of tea and then ice-cream.- What kind of ice-cream? - spytała pani zza bufetu.- Ty, Jaro, co ona mówi?- Pyta, jaki rodzaj lodów - wyjaśnił Jarek i dorzucił: - Vanilla.Dzika Mrówka spojrzał z niekłamanym podziwem na Jego Brata.- Stary, skąd ty znasz angielski? - zapytał.- A ty skąd? - odpalił mu Jarek.Spojrzeli na siebie.- Niech żyje pan Tymoteusz Ozdobny! - w ostatniej chwili opanowali się, żeby nie krzyknąć na cały głos, ale i tak kilka­naście osób zwróciło w ich kierunku z lekka jakby zdziwione twarze.Kanapki były trochę śmieszne, bo składały się z dwóch ka­wałków bielutkiego chleba w formie trójkątów, między nimi chyba masło, smakowity plasterek szynki i listek zielonej sałaty.- Ty, ten chleb to jakby więcej z waty był zrobiony.- Aha, zupełnie nie czuć go chlebem.- Dobrze choć, że szynka jest szynkowata - stwierdził Marek.- I sałata sałatowata - dorzucił Jego Brat.Herbata też okazała się zupełnie śmieszna, bo kiedy podano im plastykowe kubki, to co znajdowało się w środku wcale nie przypominało herbaty robionej przez Mamę w domu.- Jakieś to takie mętnawe Brązowawobiałe - skrzywili się obaj chłopcy jednocześnie.- A coś ty zamówił, Mrówa? - zapytał podejrzliwie Jarek.- Wiadomo, herbatę.- Jesteś pewny tego swego angielskiego.- No, no, uważaj.- Bo dali nam chyba kawę z mlekiem.Albo kakao.- To może oni nie rozumieją angielskiego - Marek wzruszył ramionami - pewno cudzoziemcy.Tutaj do Londynu dużo ta­kich przyjeżdża.Dorobić w sezonie.- Może - Jarek podniósł kubek do ust, spróbował.- Ty, to herbata z mlekiem! - stwierdził.- Brrr - wzdrygnął się Dzika Mrówka - obrzydlistwo! I co teraz?- Teraz trzeba to wypić, bo już nie mamy pieniędzy, na nie innego.- Też prawda - Marek zamknął oczy i delikatnie, z wyraź­nym wahaniem zbliżył kubek do warg.Spróbował mały łyk, otworzył oczy, jeszcze raz spróbował.- Ty wiesz co, Jarek, to nie jest takie nawet najgorsze- stwierdził.- I dochodzę do przekonania, że tamta pani znała angielski.To JEST herbata.- Wobec tego z naszym angielskim nie jest tak źle - zauwa­żył Jarek,- Z NASZYM? - zdziwił się Dzika Mrówka.- Już zapomniałeś? A kto zamówił waniliowe lody.- Aha, rzeczywiście - przytaknął Pixi.- No, to w dechę.UMIEMY PO ANGIELSKU! - oznajmił nagle radosnym głosem.Po zjedzeniu lodów, które okazały się zupełnie normalne i bar­dzo smaczne, miały tylko jedną, ale za to podstawową wadę, że było ich za mało, wrócili do ojca, który tymczasem zdrzemnął się na wygodnym fotelu.- Teraz możemy zwiedzać - Dzika Mrówka poklepał się po brzuchu.- No, chodźmy - Tata jakby westchnął.Weszli i wtedy dopiero się ZACZĘŁO! Obaj chłopcy formalnie oszaleli.Bo też i było dlaczego.Wyobraźcie sobie kilkupiętrowy budynek o przestronnych salach, cały, od parteru aż po prze­szklony częściowo dach, zapchany najrozmaitszymi technicznymi cudeńkami.Czego tam nie było?!Na samym dole modele, oryginalnej wielkości, najstarszych parowozów ze słynną ,,Rakietą" Stephensona na czele, stare sa­mochody i przedziwne motocykle, rowery i ich przodkowie, bi­cykle z olbrzymim przednim kołem i malutkim tylnym, na któ­rym, żeby jeździć, najpierw trzeba było chyba skończyć szkołę cyrkową.I tego wszystkiego można było dotknąć! A gdzieniegdzie nawet wsiąść!A wyżej.Wyżej - na górnych piętrach - zgromadzono naj­rozmaitsze modele fabryk.Od starych manufaktur i warsztatów średniowiecznych począwszy a na elektrowniach jądrowych kończąc.I tak bez końca prawie.Sala za salą.Modele najrozmaitszych statków i sławnych żaglowców, modele silników okrętowych, turbin, starych maszyn parowych napędzających jeszcze olbrzy­mie koła łopatkowe.I to wszystko można uruchomić przez zwykłe naciśnięcie guzika,Marek z Jarkiem wpadli dosłownie w trans.Gdy dorwali się na piętro z ruchomymi modelami, zaczęli biegać od guzika do guzika, od jednej oszklonej szafki do drugiej i uruchamiali jeden silnik po drugim, jedną maszynę, drugą, trzecią, piątą.Tłoki poruszały się w górę, w dół, w górę.błyskały jakieś światełka, kręciły się śruby, koła łopatkowe obracały się i mełły niewi­doczną wodę.A chłopcy na wyścigi uruchamiali wciąż nowe i nowe maszyny.Gdy któraś zatrzymała się, bo skończył się jej czas pracy, podbiegał Marek lub Jarek i znowu naciskał czerwony lub biały guzik.Po kilkunastu minutach w całej olbrzymiej hali nie było już jednego nieruchomego modelu i kto wie, jak długo by trwała ta zabawa, gdyby Tata, który został w tyle za synami, nie wkroczył wreszcie do akcji [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl