RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A my gdzie się udajemy? - Silver wstała.- Za nim, chyba że masz lepszy pomysł.- Nie mam.Poza tym wszyscy będą zbyt zajęci, żeby zwrócić na nas uwagę - oceniła Silver.- W tej klatce są jednorożce, a w tamtej syreny.Żywią się rybami.- Abu to urodzony zbieracz, żeby go pokręciło - mru­knęła Kin, ruszając żwawo w stronę pałacu.Po drodze minęły białą kopułę wielkości małej świą­tyni, która z bliska okazała się jajem.A raczej jego wię­kszością, bo około jednej trzeciej zakopane było w pias­ku.W jednym miejscu w jaju była niewielka dziura.- Ptasie? - zainteresowała się Silver.- A skąd mam wiedzieć? Ale okruszków bym mu nie sypała.O, tam jest drugie.No, niezupełnie.To, co w pierwszej chwili wzięła za jajo, było wrakiem ładownika należącego do wyposażenia sondy Terminus.W rzeczywistości wyglądał na mniejszy niż na zdję­ciach.Kadłub znaczyły trzy głębokie bruzdy, jakby coś próbowało go złapać w locie, przywodząc na myśl ślady szponów.Cóż, w końcu coś musiało znieść to jajeczko, które minęły.Wnętrze ładownika było jedną wielką ruiną.- Teraz przynajmniej wiemy, gdzie wylądował Jalo - odezwała się Silver, wyrywając Kin z kontemplacji śla­dów pazurów.- Nie zazdroszczę mu - oznajmiła Kin.- Infra to en­tuzjasta: niczego nie wyrzuci i nikogo nie wypuści do­browolnie.Za ich plecami rozległ się tupot.Odwróciły się pospie­sznie i zobaczyły lekko zdyszaną parę zbrojnych z otwar­tymi gębami.Jeden miał pikę i próbował nią delikatnie dźgnąć Silver.Ta złapała ją za drzewce, wyjęła mu z rąk i walnęła na odlew końcem drzewca w głowę.Po­tem unieruchomiła nogi drugiego, który rzucił się do ucieczki.Przy tej okazji pika pękła, zmieniając się w długą pałkę.Wywijając nią, Silver pognała w stronę pałacu.Kin poszła w jej ślady.Odnalazły Marca, kierując się w stronę najgłośniej­szych wrzasków.Na zamkowym podwórzu kłębił się tłum walczących, a w samym jego środku był naturalnie Marco.Walczył równocześnie z pięcioma szermierzami i wygrywał.Jeden z obecnych, nie mogąc się dopchać, w pewnej chwili odwrócił się i z desperacką odwagą zaatakował Silver.Ta wpierw mrugnęła zaskoczona, a potem poczęstowa­ła go takim prostym, że padł, nie wydawszy dźwięku.Przez cały ten czas miecz śpiewał.Kin słyszała ten zwrot wielokrotnie, traktując go ja­ko figurę poetycką, ale ten miecz naprawdę śpiewał: w dziwny elektroniczny sposób, podkreślany brzękiem ścierających się głowni i wrzaskami rannych.Marco trzymał go w wyciągniętej ręce, sprawiając wrażenie, jakby chciał znaleźć się jak najdalej od niego, a miecz zdawał się poruszać sam, ciągnąc jedynie jego ramię.Blok, cięcie, kolejny blok innego ostrza, parada, sztych zakończony upadkiem przeciwnika.Zdawało się, że ostrze przechodzi przez powietrze, lecz ono skakało od ciała do miecza przeciwnika, pobłyskując błękitnymi wyładowa­niami.Silver podeszła cicho do dwóch następnych zbrojnych i dwoma ciosami wyłączyła ich z walki.Trzech ostat­nich przeciwników kunga nie mogło uciec, gdyż miecz im na to nie pozwolił, ale problem ten został rozwiąza­ny trzy ciosy i dwa bloki później.Na dziedzińcu pozostali Marco, Silver, Kin i zabici.Marco zatoczył się i wypuścił z dłoni miecz, który Kin czym prędzej podniosła i obejrzała uważnie.Ostrze po­winno być zakrwawione.A było po prostu czarne, ni­czym dziura we wszechświecie wiodąca gdzie indziej.- To żyje - odezwał się ponuro Marco.- Wiem, że się będziesz wyśmiewać, ale.- To zwyczajny miecz o powłoce antyciernej i elek­tronicznym ostrzu, dla którego metal jest jedynie prze­wodnikiem - przerwała mu Kin.- Musiałeś widzieć po­dobne urządzenia, choćby noże rzeźnickie.Zapadła chwila wymownej ciszy.- Naturalnie masz rację - przerwał ją Marco.- No, to wynośmy się stąd! - poleciła Kin, zrobiła w tył zwrot i pobiegła ku najbliższym schodom.- A ty gdzie? - krzyknął za nią Marco.- Znaleźć gospodarza! - odkrzyknęła, dodała w myś­lach: „Przed tobą, bo go od ręki zabijesz, a on jest naszą jedyną szansą".Przebiegła przez korytarz i kolejne schody wygląda­jące znajomo, a potem kolejny korytarzyk i dotarła do komnaty, w której spokojnie siedział Abu ibn Infra.Sie­dział ze skrzyżowanymi nogami na latającym dywanie i przyglądał się wejściu (czyli Kin) ponad złączonymi palcami.W pobliżu czekał Azrifel, poza tym pomiesz­czenie było puste.Abu ibn Infra wygłosił długie zdanie.- Dlaczego Twoje Stworzenia Zaatakowały I Pozabi­jały Moich Ludzi? - przetłumaczył Azrifel.- Bo spodziewały się lepszego traktowania niż klatka.- Dlaczego? Przybyłaś Z Miejsca Kłamców I Złodziei Z Parą Demonów Renegatów I.- To nie są demony - przerwała mu ostro Kin [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl