[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- „We krwi przybyłem i we krwi rządzić, będę, by nikt nie śmiał szturmować tych krwawych murów."- Wystawialiśmy to dwa lata temu - oświadczył spokojnie Hwel.- Zresztą ludzie mają już dosyć królów.Chcą się trochę pośmiać.- Moich królów na pewno nie mają dosyć - zapewnił Vitoller.- Drogi chłopcze, ludzie nie po to przychodzą do teatru, żeby się śmiać.Przychodzą, żeby Przeżywać, Czerpać Naukę, Zachwycać się.- Śmiać się - stwierdził chłodno Hwel.- Popatrz na ten kawałek.Tomjon usłyszał szelest papieru i trzeszczenie wikliny, gdy ojciec opuścił swój ciężar na kosz z rekwizytami.- Mag swego rodzaju - przeczytał Vitoller.- Albo jak sobie chcecie.Hwel wyciągnął nogi pod stołem i potrącił Tomjona.Wyciągnął go za ucho.- O co tu chodzi? - zapytał Vitoller.- Magowie? Demony? Chochliki? Kupcy?- Jestem dość zadowolony ze sceny czwartej w akcie drugim.- Hwel pchnął malucha w stronę kosza rekwizytów.- Komik Przy Myciu i Dwóch Służących.- Jakieś sceny na łożu śmierci? - spytał Vitoller z nadzieją.- Nie.ale mogę wstawić żartobliwy monolog w trzecim akcie.- Żartobliwy monolog?- No dobrze, jest jeszcze miejsce na mowę w ostatnim akcie- zapewnił pospiesznie Hwel.- Napiszę dziś wieczorem.Żaden kłopot.- I cios sztyletem - zażądał Vitoller, wstając.- Ohydny mord.To zawsze się podoba.Wyszedł, by dopilnować ustawiania sceny.Hwel westchnął i sięgnął po pióro.Gdzieś za obwisłymi ścianami z derki leżało miasteczko Wiszący Pies, które pozwoliło się zbudować na występie stromej ściany kanionu.W Ramtopach nie brakowało płaskiego gruntu.Problem w tym, że w większości był pionowy.Hwel nie lubił tych gór, co musiało dziwić, jako że Ramtopy były odwieczną krainą krasnoludów, a on był krasnoludem.Został jednak dawno wygnany ze swego plemienia, nie tylko z powodu klaustrofobii, ale też skłonności do marzeń.Miejscowy król krasnoludów stwierdził, że nie jest to pożądany talent u kogoś, kto powinien machać kilofem i nie zapominać, w co należy trafić.W rezultacie Hwel otrzymał bardzo małą sakiewkę złota, serdeczne życzenia całego plemienia oraz stanowcze „żegnaj".Przypadek zdarzył, że akurat przejeżdżali tamtędy Vitoller ze swymi wędrownymi aktorami i krasnolud poświęcił miedziaka, by zobaczyć spektakl Smok z równin.Patrzył nieruchomo i nawet mięsień nie drgnął mu na twarzy, wrócił do siebie, a rankiem zastukał do wozu Vitollera.Przyniósł pierwszy szkic Króla spod góry.Nie była to wybitna sztuka, jednak Vitoller okazał się dostatecznie spostrzegawczy, by w kudłatej głowie zobaczyć wyobraźnię tak potężną, że pozwoli zdobyć świat.Kiedy więc wędrowni aktorzy powędrowali dalej, jeden musiał biec, żeby dotrzymać im kroku.Cząstki czystego natchnienia bez przerwy przebijają wszechświat.Co jakiś czas któraś z nich trafia w gotów do jej przyjęcia umysł, który następnie odkrywa DNA, formę sonaty na flet albo metodę produkcji żarówek przepalających się dwa razy szybciej.Jednak większość tych cząstek chybia.Większość ludzi przez całe życie nie zostaje trafiona nawet jedną.Niektórzy mają jeszcze większego pecha.Trafiają w nich bez przerwy.Taki właśnie był Hwel.Natchnienia, w ilości wystarczającej dla stworzenia pełnej historii sztuki scenicznej, trafiały bezustannie do niewielkiej twardej czaszki, zaprojektowanej przez ewolucję dla funkcji nie bardziej spektakularnych niż wyjątkowa odporność na ciosy topora.Hwel polizał pióro i nieco zawstydzony rozejrzał się po obozowisku.Nikt nie patrzył.Ostrożnie podniósł Maga, odsłaniając drugi stos kart papieru.Nie była to kolejna chałtura.Każdą stronicę zrosił potem; słowa były wpisane mozaiką kleksów, skreśleń i drobno nabazgranych dopisków.Hwel przyglądał się im przez chwilę, samotny w świecie złożonym tylko z niego, następnej czystej strony i hałaśliwych, grzmiących głosów, które nawiedzały go w snach.Zaczął pisać.Uwolniony od nigdy zbyt czujnej uwagi Hwela, Tomjon uchylił wieko kosza z rekwizytami i metodycznie -jak to dziecko - zaczął wypakowywać korony.Krasnolud wysunął język i prowadził oporne pióro po zaplamionej inkaustem stronie.Znalazł miejsce dla nieszczęśliwie zakochanych, dla zabawnych grabarzy i garbatego króla.Sprawiały mu teraz kłopoty koty i wrotki.Cichy bełkot sprawił, że uniósł głowę.- Na miłość bogów, mały - powiedział.- Przecież jest za duża.Schowaj ją.***Dysk wtoczył się w zimę.Ramtopy zimą trudno uczciwie opisywać jako magiczną, oszronioną krainę czarów, gdzie każdą gałązkę oplata koronka kruchego lodu.Ramtopy zimą nie lubią żartów; są bramą prowadzącą do pierwotnego mrozu sprzed stworzenia świata.Ramtopy zimą to parę sążni śniegu i lasy zmienione w zbiór cienistych tuneli pod zaspami.To leniwy wicher, któremu nie chce się wiać dookoła ludzi, więc dmucha przez nich na wylot.Pomysł, że zima może przynosić radość, nigdy nie przyszedł do głowy nikomu z mieszkańców Ramtopów, którzy znają osiemnaście różnych określeń śniegu[5].Duch króla Verence'a krążył po murach samotny i głodny.Spoglądał na swe ukochane lasy i wyczekiwał okazji.Była to zima pełna wróżb.Nocami komety rozbłyskiwały na mroźnym niebie.Za dnia nad krainą przepływały chmury ukształtowane w potężne wieloryby i smoki.We wsi Ostry Grzbiet kotka urodziła dwugłowe kociątko; ponieważ jednak Greebo - dzięki nieustającym wysiłkom - był męskim przodkiem każdego kota przynajmniej od trzydziestu pokoleń, zdarzenie to nie było szczególnie prorocze.Za to w Głupim Ośle młody kogut zniósł jajo i musiał odpowiedzieć na kilka bardzo kłopotliwych pytań natury osobistej.W Lancre pewien człowiek przysięgał, że spotkał kogoś, kto na własne oczy widział, jak drzewo wstało i poszło przed siebie.Spadł krótki, ulewny deszcz krewetek.Na niebie pojawiały się dziwne światła.Gęsi chodziły tyłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]