RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powtarzają: A niech mnie, świetnie wyglądasz.Albo: W starym piecu demon pali.I jeszcze: Stare skrzypce skocznie grają.Takie rzeczy.Ale to głupie.Jakby starość była czymś, z czego należy się cieszyć.Jakby dawali dobre oceny za filozoficzne podejście do sta­rości.Moja głowa wie, jak myśleć młodo, ale kolanom jakoś to nie wychodzi.Albo krzyżowi.Ani zębom.Spróbuj przekonać moje ko­lana, że są tak stare, jak im się wydaje, a sam zobaczysz, co ci z tego przyjdzie.I im.MOŻE WARTO SPRÓBOWAĆ.Coraz więcej postaci przesuwało się w świetle ogniska.Śmierć widział już słupy pomalowane w paski i połączone sznurami chorą­giewek.- Zwykle chłopcy przynoszą wrota od stodoły i zbijają je razem, żeby była solidna podłoga - wyjaśniła panna Flitworth.- I wtedy wszyscy mogą się bawić.TAŃCE LUDOWE? spytał czujnie Śmierć.- Nie.Mamy przecież swoją dumę.PRZEPRASZAM.- Hej, to przecież Bill Brama! - zawołała jakaś postać, wynu­rzając się z mroku.- To dobry stary Bill!- Cześć, Bill!Śmierć spojrzał na krąg szczerych twarzy.WITAJCIE, PRZYJACIELE.- Słyszeliśmy, że wyjechałeś - powiedział Diuk Dennik.Zoba­czył pannę Flitworth, której Śmierć pomógł zsiąść z Pimpusia.Głos mu zadrżał, kiedy Diuk usiłował przeanalizować sytuację.- Pani.aż się pani skrzy, panno Flitworth dokończył szarmancko.Powietrze pachniało ciepłą, wilgotną trawą.Amatorska orkie­stra ustawiała się pod płóciennym daszkiem.Na kozłach leżały blaty zastawione jedzeniem, jakie zwykle ko­jarzy się ze słowem “piknik" - mięsne paszteciki niby lśniące woj­skowe fortyfikacje, garnki demonicznej marynowanej cebuli, pie­czone ziemniaki pławiące się w cholesterolowym oceanie topione­go masła.Niektórzy z najstarszych mieszkańców zajęli już miejsca na ustawionych dla nich ławach i ze stoickim spokojem przeżuwali -często bezzębnie - kolejne porcje.Sprawiali wrażenie ludzi goto­wych przesiedzieć tu całą noc, jeśli zajdzie potrzeba.- Miło widzieć, że staruszkowie też się bawią - stwierdziła pan­na Flitworth.Śmierć przyjrzał się jedzącym.Większość była młodsza od pan­ny Flitworth.Z pachnącej ciemności za ogniskiem dobiegł zduszony chichot.- I młodzi - dodała spokojnie panna Flitworth.- Mieliśmy ta­kie powiedzenie o tej porze roku.Zaraz, jak to szło.Tak jakoś:“Kukurydza dojrzewa, ciemnieją orzechy, halki idą w górę." i coś tam.- Westchnęła.- Ależ ten czas leci, prawda?TAK.- Wiesz, Bill, może i miałeś rację co do mocy pozytywnego my­ślenia.Dzisiaj czuję się o wiele lepiej.NAPRAWDĘ?Panna Flitworth spojrzała w zadumie na estradę taneczną.- Świetnie tańczyłam jako młoda dziewczyna.Mogłam prze-tańczyć każdego.Mogłam przetańczyć cały księżyc.Mogłam prze-tańczyć wschód słońca.Sięgnęła za głowę i wyjęła spinki, trzymające jej włosy w cia­snym koczku.Potrząsnęła głową i opadły białym wodospadem.- Zakładam, że umiesz tańczyć, Billu Bramo?JESTEM Z TEGO ZNANY, RENATO.Pod daszkiem pierwszy skrzypek skinął na kolegów.Wsunął in­strument pod brodę i zastukał nogą o deski.- Raz! Dwa! Raz, dwa, trzy, cztery.Wyobraźcie sobie pola zalane pomarańczowym blaskiem.płynącego nad nimi księżyca.A w dole krąg światła ogniska w pośród nocy.Grali stare przeboje: kadryle i korowody, wirujące, złożone rytrny, przy których tancerze - gdyby nosili pochodnie - kreśliliby to­pologiczne sieci o złożoności poza zasięgiem zwykłej fizyki.Były tań­ce, które skłaniają całkiem normalnych ludzi do wykrzykiwania ,J3o-si-do!" albo ,Aha-ha!" i nie odczuwania wstydu jeszcze przez długi czas.Kiedy usunięto padłych, ocaleli przeszli do polek, mazurków i fokstrotów, a potem do tańców, gdzie ludzie budują z rąk sklepie­nie, a inni ludzie mają pod nim przetańczyć - które to tańce, przypadkiem, oparte są na ludowych wspomnieniach egzekucji, i jesz­cze innych, kiedy ludzie tworzą krąg, które z kolei oparte są na lu­dowych wspomnieniach zarazy.I we wszystkich tańcach dwie osoby szalały tak, jakby jutro miało już nie nastąpić.Pierwszy skrzypek niejasno pamiętał, że kiedy przerwał, by na­brać tchu, jakaś wirująca i stepująca postać wysunęła się spośród tańczących, a jakiś głos przy jego uchu powiedział:BĘDZIESZ KONTYNUOWAŁ, OBIECUJĘ.Kiedy przerwał po raz drugi, wielki jak pięść diament wylądo­wał mu u stóp i niższa rozkołysana postać wysunęła się spomiędzy tancerzy.- Jeśli chłopcy nie będą grać dalej, Williamie Kurku, osobiście się postaram, żeby całkiem zatruć ci życie.I powróciła w tłum rozgrzanych ciał.Skrzypek zerknął na diament.Mógłby wykupić z niewoli pię­ciu dowolnych władców tego świata.Kopnął go szybko za siebie.- Twój łokieć doznał wzmocnienia, co? - uśmiechnął się bębniarz.- Zamknij się i graj!Wyczuwał, że na czubkach palców pojawiają mu się melodie, których mózg nie znał.Bębniarz i dudziarz także je czuli.Muzyka wylewała się skądś; to nie oni ją grali - to ona grała nimi.CZAS ZACZĄĆ NOWY TANIEC.- Duuurrump-da-dum-dum - zanucił skrzypek.Pot ściekał mu po brodzie, gdy uległ nowemu rytmowi.Tancerze zakręcili się niepewnie, nie znając kroków.Ale jed­na para sunęła między nimi drapieżnie przechylona, wyciągając złą­czone ramiona niczym bukszpryt pirackiego okrętu.Na końcu es­trady zawrócili z wymachem kończyn, zdającym się przeczyć nor­malnej anatomii, i ruszyli promenadą przez tłum.- Jak się nazywa?TANGO.- Można za to trafić do więzienia?NIE PRZYPUSZCZAM.- Zadziwiające.Muzyka się zmieniła.- A ten znam.To quirmiański taniec byków! O-le!“Z MLEKIEM" ?Nagle w rytmie muzyki rozległa się szybka kanonada głuchych, ostrych dźwięków.- Kto gra na marakasach? Śmierć uśmiechnął się tylko.MARAKASY? NIE POTRZEBUJĘ.MARAKASÓW.A potem stało się teraz.Księżyc zmienił się we własne widmo ponad horyzontem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl