RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Golem stał w miejscu, gdzie go zostawili.Ktoś powiesił mu ścierkę na ramieniu.Czubek głowy nadal był otwarty.Przez jakiś czas Marchewa patrzył tylko, opierając brodę na dłoni.Potem otworzył szufladę biurka i wyjął chem Dorfla.Obejrzał papier.Wstał.Podszedł do golema.Umieścił słowa w głowie.Pomarańczowy blask pojawił się w oczach Dorfla.To, co było wypaloną gliną, przybrało najdelikatniejszą aurę, która wyznacza zmianę między martwym a żywym.Marchewa znalazł ołówek i tabliczkę Dorfla.Wcisnął mu je w dłoń i odstąpił.Płomienne spojrzenie śledziło go, kiedy zdejmował pas z mieczem, odpinał napierśnik, zrzucał kubrak i ściągał wełnianą kamizelkę przez głowę.Jego mięśnie lśniły lekko w blasku świec.– Nie mam broni – oznajmił.– Ani pancerza.Widzisz? A teraz posłuchaj.Dorfl zrobił krok naprzód, wznosząc pięść.Marchewa nie drgnął nawet.Pięść zatrzymała się o włos od jego otwartych oczu.– Tak myślałem, że nie możesz – powiedział, gdy golem znów się zamachnął, a jego dłoń wyhamowała o ułamek cala przed żołądkiem Marchewy.– Ale wcześniej czy później będziesz musiał ze mną porozmawiać.No, w każdym razie popisać.Dorfl stanął bez ruchu.A potem sięgnął po tabliczkę.ZABIERZ MOJE SŁOWA!– Opowiedz mi o tym golemie, który zabija ludzi.Ołówek ani drgnął.– Pozostałe same się zabiły – powiedział Marchewa.WIEM.– Skąd wiesz?Golem przyglądał mu się przez chwilę.Po czym napisał:GLINA Z MOJEJ GLINY.– Czujesz to, co czują inne golemy?Dorfl skinął głową.– W dodatku ludzie zabijają golemy – powiedział Marchewa.– Nie wiem, czy zdołam to powstrzymać.Ale mogę spróbować.Myślę, że wiem, co się dzieje, Dorfl.Przynajmniej część.Chyba wiem, kogo śledziłeś.Glina z twojej gliny.Hańba dla was wszystkich.Próbowałeś naprawić krzywdę.Myślę.Wszyscy mieliście nadzieję.Ale słowa w głowie pokonają cię za każdym razem.Golem stał w bezruchu.– Sprzedaliście go, prawda? – spytał cicho Marchewa.– Dlaczego?Słowa zostały wypisane błyskawicznie.GOLEM MUSI MIEĆ WŁAŚCICIELA.– Czemu? Bo słowa tak każą?GOLEM MUSI MIEĆ WŁAŚCICIELA!Marchewa westchnął.Ludzie muszą oddychać, ryby muszą pływać, a golemy muszą mieć właściciela.– Nie wiem, czy jakoś to załatwię, ale wierz mi, nikt inny nawet nie będzie próbował.Dorfl się nie poruszył.Marchewa wrócił na swoje początkowe miejsce.– Zastanawiam się, czy ten stary kapłan i pan Hopkinson zrobili coś.albo pomogli coś zrobić – rzekł, obserwując twarz golema.– Zastanawiam się, czy.potem.coś nie zwróciło się przeciwko nim, uznało, że świat jest zbyt.Dorfl nie reagował.Marchewa pokiwał głową.– W każdym razie ty jesteś wolny.To, co się stanie teraz, zależy już od ciebie.Pomogę, jeśli zdołam.Jeżeli golem jest rzeczą, to nie może popełnić morderstwa, a ja wciąż usiłuję zrozumieć, dlaczego to wszystko się dzieje.Jeżeli zaś golem może popełnić morderstwo, to jesteście ludźmi, a to, co z wami robią, jest straszne i trzeba z tym skończyć.Tak czy owak, wygrywacie, Dorfl.– Odwrócił się tyłem i zaczął przekładać jakieś papiery na biurku.– Największy kłopot polega na tym – dodał – że każdy by chciał, by ktoś inny odczytał za niego jego własne myśli i potem sprawił, żeby świat zaczął działać jak należy.Może nawet golemy.Znowu spojrzał na Dorfla.– Wiem, że wszyscy macie pewien sekret.Ale patrząc, jak toczą się sprawy, myślę, że nikt z was nie zostanie, żeby go dotrzymywać.Popatrzył z nadzieją.NIE.GLINA Z MOJEJ GLINY.NIE ZDRADZĘ.Marchewa westchnął.– Cóż, nie będę cię zmuszał.– Uśmiechnął się.– Chociaż wiesz, że bym mógł.Wystarczy dopisać kilka dodatkowych słów na twoim chemie.Kazać ci stać się bardziej rozmownym.Ognie zapłonęły w oczach Dorfla.– Ale nie zrobię tego.Ponieważ byłoby to nieludzkie.Nikogo nie zamordowałeś.Nie mogę pozbawić cię wolności, ponieważ jej nie masz.Idź.Możesz iść.W końcu i tak wiem, gdzie mieszkasz.PRACA TO ŻYCIE.– Czego właściwie pragną golemy, Dorfl? Widziałem was, jak chodzicie tu i tam, i pracujecie bez przerwy.Ale co tak naprawdę chcielibyście osiągnąć?WYTCHNIENIE.Dorfl odwrócił się i wyszedł z budynku.– Niech to l*cho! – rzucił Marchewa, co było trudnym wyczynem lingwistycznym.Zabębnił palcami na biurku, potem wstał gwałtownie, ubrał się i wyszedł na korytarz poszukać Angui.Stała oparta o ścianę w pokoju kaprala Tyłeczka i rozmawiała z krasnoludem.– Odesłałem Dorfla do domu – oznajmił.– A ma dom? – zdziwiła się Angua.– No, w każdym razie z powrotem do rzeźni.Ale to chyba nie jest najlepszy czas dla golema, żeby samemu chodzić po ulicy, więc przejdę się za nim i będę miał na oku.Dobrze się czujecie, kapralu?– Tak, sir – odparła Cheri.– Nosicie, no.– Umysł Marchewy zbuntował się na myśl o tym, co nosi krasnolud, i podsunął: – Kilt?– Tak, sir.Spódnicę, sir.Skórzaną, sir.Marchewa usiłował znaleźć odpowiednią frazę, ale musiał się ograniczyć do krótkiego:– Aha.– Pójdę z tobą – zaproponowała Angua.– Cheri przypilnuje wszystkiego tutaj.– No.kilt – wymamrotał Marchewa.– No tak.No to.miejcie oko na wszystko.Niedługo wrócimy.I tego.lepiej siedźcie za biurkiem, dobrze?– Chodź już – ponagliła Angua.Po chwili maszerowali we mgle.– Nie wydaje ci się, że Tyłeczek jest.jakiś dziwny?– Jak dla mnie wydaje się całkiem normalną kobietą.– Kobietą?! Powiedział ci, że jest kobietą?!– Powiedziała.To Ankh-Morpork, mamy tu czasowniki odpowiednie do płci.Wyczuwała zapach jego zdumienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl