[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie musieli sami sobie radzić.(Proszę?)Nie dostał odpowiedzi.Brak odpowiedzi, gdyby zaś Tony przyszedł, czy byłby to ten sam koszmarnysen? Aoskot, ochrypły, rozdrażniony głos, niebiesko-czarny chodnik jak w węże?Redrum?Ale co jeszcze?(proszę, och, proszę)Brak odpowiedzi.Z dygotem i westchnieniem spojrzał na tarczę zegara.Kółka się obróciły, zazę-biły z innymi.Balans wahał się hipnotycznie.A jeśli ktoś trzymał głowę absolut-nie bez ruchu, mógł dostrzec nieubłagane przesuwanie się wskazówki minutowejz XII na V.Jeśli ktoś trzymał głowę absolutnie bez ruchu, mógł dostrzec, że.Zniknęła tarcza zegara.Na jej miejscu ukazała się okrągła czarna dziura.Pro-wadziła w dół, w nieskończoność.Zaczęła olbrzymieć.Zniknął zegar.Sala w głę-271bi.Danny się zachwiał, runął w mrok przez cały czas skrywający się za tarczązegara.Mały chłopiec zwalił się nagle na fotel i leżał nienaturalnie wykrzywiony,z głową odrzuconą do tyłu, niewidzącymi oczyma wpatrzony w sufit sali balowejwysoko ponad nim.Dalej i dalej, i dalej, i dalej na.- korytarz, kulił się w korytarzu i skręcił w złą stronę, próbując wrócić naschody, skręcił w złą stronę i teraz, i teraz.- zobaczył, że jest w krótkim ślepym korytarzyku prowadzącym tylko doapartamentu prezydenckiego, a łoskot rozbrzmiewał coraz bliżej, młotek do ro-que a dziko świszczał w powietrzu, obuch walił w ścianę, ciął jedwabną tapetę,wzbijał kłęby gipsowego pyłu.( Chodz, do cholery! Zażyj swoje. )Ale w korytarzu była też inna postać.Nonszalancko oparta o ścianę tuż zanim.Jak duch.Nie, nie duch, lecz cała w bieli.Ubrana na biało.(Ja cię znajdę, ty zakazany,rozpustny kurduplu!) Danny skurczył się i cofnął, słysząc ten głos, który terazdobiegał z głównego korytarza na trzecim piętrze.Niebawem ten, kto go wydaje,wyjdzie zza rogu.( Chodz tu! Chodz tutaj, ty mały gówniarzu! ) Postać w bieli wyprostowałasię nieznacznie, wyjęła papierosa z kącika ust i zdrapała strzępek tytoniu z pełnejdolnej wargi.Danny poznał Halloranna.Ubranego w biały strój kucharza, niew granatowy garnitur, który miał na sobie w dniu zamknięcia hotelu. W razie jakichś kłopotów powiedział Hallorann zawołaj.Krzyknijtak głośno, jak parę minut temu.Może cię usłyszę nawet tam na Florydzie.A jeśliusłyszę, przylecę co sił w nogach.Przylecę.Przylecę.(Więc przyleć teraz! Przyleć teraz, przyleć teraz! Och, Dick, jesteś mi potrzeb-ny, potrzebny nam wszystkim) co sił w nogach.Przepraszam, ale muszę już pędzić.Przepraszam, Danny,dziecino, staruszku, ale muszę pędzić.Choć było mi tak miło, że nawet się nieśniło, teraz pędzić już muszę, śpieszę się, na mą duszę.(nie)Danny widział, jak Dick Hallorann zawraca, znów wtyka papierosa w kącikust i nonszalancko przechodzi przez ścianę.Pozostawiając go samego.Właśnie wtedy ukazał się zza rogu cień, olbrzymi w mrokach korytarza, z wy-raznym tylko czerwonym błyskiem w oczach.(Jesteś tu! Teraz cię mam, ty draniu! Teraz dostaniesz nauczkę!)Cień chwiejnym krokiem pobiegł w jego stronę, jakoś strasznie powłóczącnogami i zamachując się młotkiem do roque a.Danny z wrzaskiem rzucił się do272tyłu i wtem przeleciał przez ścianę, skoziołkował w dziurę, wpadł do króliczejnory i wylądował w krainie obrzydliwych dziwów.Dużo niżej od niego Tony też spadał.(Nie mogę już przychodzić, Danny.on nie dopuszcza mnie do ciebie.niktz nich nie dopuszcza mnie do ciebie.wołaj Dicka.wołaj Dicka.) Tony! wrzasnął.Tony zniknął jednak, on zaś nagle znalazł się w ciemnym pokoju.Choć niezu-pełnie ciemnym.Napływało tu skądś przytłumione światło.To była sypialnia ma-my i taty.Widział biurko taty.Lecz w pokoju panował straszliwy bałagan.Dannybył tu przedtem.Adapter mamy na podłodze.Jej płyty porozrzucane na dywanie.Materac do połowy ściągnięty z łóżka.Obrazy pozdzierane ze ścian.Jego łóżecz-ko przewrócone na bok i leżące jak martwy pies, Wściekle Fioletowy Volkswagenpogruchotany na drobne plastikowe kawałki.Zza uchylonych do połowy drzwi łazienki padało światło.Tuż za drzwiamibezwładnie dyndała ręka, z jej palców kapała krew.A w lustrze apteczki rozbły-skiwało i przygasało słowo REDRUM.Wtem przed lustrem zmaterializował się wielki zegar pod kloszem.Zamiastwskazówek i cyfr miał wypisaną czerwonymi literami na tarczy datę 2 grudnia.Potem przed rozszerzonymi ze strachu oczami Danny ego pojawiło się słowo RE-DRUM, niewyraznie odbite od klosza, teraz odbite powtórnie jako MURDER.Wrzasnął w panicznym przerażeniu.Data znikła z tarczy.Znikła i sama tarczazegara, a na jej miejscu ukazała się okrągła czarna dziura, która coraz bardziej siępowiększała, niczym tęczówka oka.Ta dziura przysłoniła wszystko, a on poleciałdo przodu i zaczął spadać, spadać, spadać. spadł z fotela.Przez chwilę, dysząc ciężko, leżał na podłodze sali balowej.Redrum.Murder.Redrum.Murder.(.i Mór Czerwony niepodzielnie zawładły wszystkim.)(Zrzucić maski! Zrzucić maski!)A za każdą śliczną, połyskliwą maską jeszcze nie widziana twarz postaci, któ-ra go ścigała po tych ciemnych korytarzach, coraz szerzej otwierając czerwone,obojętne oczy mordercy.Och, bał się tej twarzy, która mogłaby zostać odsłonięta, kiedy wreszcie na-dejdzie pora zrzucania masek.(Dick!)wrzasnął, jak umiał najgłośniej.Głowa aż mu się zatrzęsła z wysiłku.273(!!! Och, Dick, och, proszę, proszę, proszę cię, przyjedz!!!)Nad nim zegar nakręcony srebrnym kluczykiem nie przestawał odliczać se-kund, minut i godzin.CZZ VSprawy życia i śmierciRozdział trzydziesty ósmyFlorydaTrzeci syn pani Hallorann, Dick, w białym stroju kucharza, z lucky strike emw kąciku ust, wyjechał odzyskanym cadillakiem z miejsca na tyłach HurtowejSkładnicy Warzyw I-A i powoli ją okrążył.Masterton, obecnie wspólnik, nadaljednak szurający nogami jak przed drugą wojną światową, kiedy był ekspedien-tem, popychał skrzynkę sałaty do drzwi wysokiego, ciemnego budynku.Hallorann otworzył okno po stronie pasażera i krzyknął: Te awokado są cholernie drogie, zdzierco!Masterton obejrzał się przez ramię i uśmiechnięty od ucha do ucha, błyskającwszystkimi trzema złotymi zębami, odwrzasnął: A ja dobrze wiem, gdzie możesz je sobie wsadzić, koleś. Takich uwag nie zapominam, brachu.Masterton wymownym gestem zgiął rękę.Hallorann mu się odwzajemnił. Dostałeś ogórki, co? zapytał Masterton. Tak. Przyjedz jutro wcześnie z rana, dam ci najładniejszych młodych ziemnia-ków, jakie w życiu widziałeś [ Pobierz całość w formacie PDF ]