[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I oddychał płomieniem, i ciskał gorący wzrok na białypomnik Stefci, i bogato stroił delikatną, z marmuru wycieniowaną twarz jej, i złotą opaskękładł na bujne loki anioła.Na tle karmazynowych aksamitów, złotolitych opon, rozpiętych naniebie, smukły, wysubtelniony w koronkę biały marmur uwypuklał się z plastyką niesłychanąa piękną, niby mistyczny jakiś kwiat śnieżny o fantazyjnym kielichu na łunie pożaru.Cyprysypoczerniały, tuje, cedry przeświecały lekko różowością.Zachód igrał na kryształach lampzdobiących pomnik, rozpalając wewnątrz tysiące ogników.Brzozy stały się seledynowe, a158prześwietlone królewskim rumieńcem były jak trzęsienia, kity z chryzolitów umaczane wkarminie, zanurzone w nim.Białe pnie drzew odcinały się jak słupy z alabastru.Zwiat stałzalany potopem i morzem czerwonym.W końcu i marmur, i pnie brzóz zabarwiły się lekkotym zarazliwym kolorytem niebios.Postacie dziewicy i anioła, i fantazyjne lilie, i świeżekwiaty, żelazna krata, drzewa, pluszowe trawy otaczające pomnik, wszystko zabarwiło sięślicznym różem i piło róż z chciwością.Pomnik zawisł, zda się, w powietrzu, płynął w góręna drogocennych gobelinach zachodu.Waldemar oddalony od zebranych osób, również nasiąkły różowością, patrzał na rzezbęwysoką, skrzydlatą z uczuciem człowieka, który zerwał bandaże z głębokiej rany.Pomnik sprawił wielkie wrażenie na wszystkich.Pan Maciej długo patrzał na lekkie postacie anioła i ślicznej dziewczyny, aż parę grubychłez spłynęło mu z oczu.Rzekł ze smutkiem w głosie: Pozostała nam jak żywa, ale już tylko w marmurze.Waldemar usłyszał, wzrokiem zajrzał mówiącemu w głąb duszy. Tylko?. spytał przejmującym szeptem.Pan Maciej spuścił głowę. Szkoda, że ta rzezba nie jest bliżej nas zauważyła księżna, wpatrzona w pomnik, uko-ronowany zachodem słońca.Waldemar odrzekł głucho: I wśród nas ona będzie jak żywa i w całej postaci.Spojrzeli na niego nie rozumiejąc.Waldemar odprowadził w głąb cmentarza starego plebana ruczajewskiego i wręczył muduże safianowe pudełko.Mieściły się w nim perły ofiarowane Stefci w Głębowiczach.Oddałmu je Rudecki. Proszę to zawiesić jako wotum na ołtarzu w tutejszym kościele rzekł ściskając rękęksiędza.Staruszek odrzekł serdecznie: Dobrze, zawieszę te perły na ołtarzu, przy którym ją zawsze komunikowałem.Waldemar ze ściśniętym sercem prędko odszedł.159XXXIVPo powrocie do Głębowicz odbyła się uroczystość założenia fundamentów pod szpital iochronę imienia Stefanii w Słodkowcach.Okolica patrzała na to z niemym podziwem.W parę dni potem w zamku głębowickim zawrzał ruch niepowszedni, rozbijano jakąś pa-kę, po czym kilku służących i olbrzymi Jur nieśli po schodach wielki przedmiot okryty pąso-wą makatą.Ordynat szedł naprzód i otworzył salę portretową.Zdjęto aksamitną zasłonę z prawej strony od portretu Gabrieli Michorowskiej.Wyjrzaładębowa ściana, co niegdyś tak niemile dotknęła Waldemara swą pustką.Zaczęło się stukanie,huk młotów rozbrzmiał echem po sali.Wstrząsnęły się portrety.Antenaci Michorowskich zadrżeli w swych ramach.Zbudzili się! Surową stalą martwychoczu spoglądali na niezwykły widok.Krzątanina lokajów, huk młotów stolarskich i sztywnapostać młodego ordynata, który wydawał suchym głosem rozkazy, przeraziły portrety.Dużyprzedmiot, pokryty makatą, zastanawiał je.Szmer poszedł po sali szmer cichy a grozny, niby pomruk zbudzonych magnatów wodwiecznym przybytku ich pośmiertnej chwały. Przybył do nas ktoś nowy! szła wieść, podawali ją sobie od ramy do ramy. Ale kto?Pytanie zawisło nad portretami dawnych ordynatów głębowickich, dawnych wojewodówi hetmanów.A huk rozlegał się ostro, młoty waliły w dębowe ściany potężnie.Po szybach okien biegłlekki brzęk, dzwięczały brązy pająków.Nagle ucichło.Głos ordynata zabrzmiał parę razy i duży wąski przedmiot zawisnął naścianie, dotykając posadzki.Portrety oczekiwały w skupieniu.Ordynat ruchem ręki oddalił służbę.Zabrali narzędzia i wyszli cicho.Wówczas ordynat przetarł ręką czoło, blady, zmieniony.Rozejrzał się po sali ze zmarsz-czoną brwią, jakby nakazując coś, jakby wołając: Patrzcie!Martwe oczy wszystkich portretów wpijały się w mroczną twarz prawnuka.Oczekiwaniem czegoś wielkiego dyszała sala, dyszały postacie w ramach.Ordynat zbliżył się do ściany, gwałtownym ruchem zerwał pąsową makatę, odrzucając jądaleko.Głuchy wybuch, krzyk idący z samego serca wypadł z jego piersi.Z rękoma przy skro-niach przyklęknął przed portretem narzeczonej.Antenaci Michorowskich zadygotali [ Pobierz całość w formacie PDF ]