[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Całkiem słusznie - rzekł Merlin.- Zawsze lepiej nie znać przyszłości.Wszystko kończy się we łzach, i tyle.- Lecz radość odradza się wiecznie - powiedział cicho Talezyn.- Och, niech mnie gęś kopnie, och nie! - wykrzyknął Merlin.- Radość odradzasię wiecznie! Przychodzi ranek! Drzewa puszczają pąki! Chmury się rozchodzą! Lódtopnieje! Stać cię na coś więcej niż na takie babskie ględzenie.- Zamilkł.Jegodrużyna wytańczyła się i poszła się zabawić z wziętymi w niewolę saskiminiewiastami.Miały one dzieci i ich wrzaski rozległy się tak głośno, iż Merlinzachmurzył się, zniecierpliwiony.- Los jest niezgłębiony i wszystko kończy się wełzach.- Czy Nimue jest z wami? - spytałem go i widząc spojrzenie Talezyna,natychmiast zrozumiałem, iż zadałem niestosowne pytanie.Merlin zatopił spojrzenie w ognisku.Płomienie wyrzuciły ku niemu węgielek,więc opluł ogień za tę złośliwość.- Nie mów mi o Nimue.- Jego dobry nastrój pierzchł i ogarnęło mniezażenowanie z powodu mojego pytania.Dotknął czarnej laski i westchnął.- Jest namnie zła.- Dlaczego, panie?- Bo nie może dopiąć swego, oczywiście.To zwykle dlatego ludzie są zli.-Kolejne polano zatrzeszczało w ognisku, rzucając iskry.Merlin strzepnął je z irytacjąze swej szaty.Splunął w ogień.- Modrzew.Zwieżo ścięty modrzew nie cierpi byćpalony.- Spojrzał na mnie ponuro.- Nimue nie pochwala tego, że przywiodłemGowena na tę bitwę.Uważa to za marnotrawstwo i myślę, że pewnie ma rację.- Sprowadził nam zwycięstwo, panie.Zamknął oczy i chyba westchnął, dając do zrozumienia, że jestem głupcem niedo zniesienia.- Cale moje życie poświęciłem jednej rzeczy - rzekł po chwili.- Jednej prostejrzeczy.Chciałem sprowadzić z powrotem bogów.Czy to tak trudno pojąć? Lecz abyzrobić cokolwiek dobrze, Derflu, trzeba na to poświęcić całe życie.Och, wprzypadków głupców twojego pokroju nie ma takiej potrzeby.Jednego dnia możeszsię nadymać, że jesteś rządcą miasta, a drugiego włócznikiem, i kiedy wszystko siękończy, czym możesz się poszczycić? Niczym! %7łeby zmienić świat, Derflu, musiszmieć jeden cel.Artur jest bliski tego ideału, muszę mu to przyznać.Chce uprzątnąćBrytanię z Sasów i pewnie osiągnął to na jakiś czas, ale oni nadal żyją i powrócą.Może nie za mojego życia, może nawet nie za twojego, ale twoje dzieci i dziecitwoich dzieci będą musiały odbyć tę samą bitwę od początku.To jedyna droga doprawdziwego zwycięstwa.- Droga bogów - rzekłem.- Droga bogów - potwierdził.- I to jest dzieło mojego życia.- Przez chwilęprzyglądał się swojej czarnej lasce, a Talezyn siedział nieruchomo, obserwującstarego druida.- Jako dziecię miałem sen - powiedział Merlin niezwykle cicho.-Udałem się do pieczary Carn Ingli i śniłem, że mam skrzydła i mogę latać na tylewysoko, że widzę całą wyspę Brytanię.Była tak piękna, że jej widok zapierał dech.Piękna, zielona i otoczona wielką mgłą, która nie dopuszczała wrogów.Błogosławiona wyspa, Derflu, wyspa bogów, jedyne miejsce na ziemi warte ichobecności, i zawsze od tamtej pory tylko tego pragnąłem.Sprawić, żeby tabłogosławiona wyspa była taka jak niegdyś.Pragnąłem sprowadzić bogów.- Ale.- chciałem się wtrącić.- Nie opowiadaj bzdur! - krzyknął, wywołując uśmiech Talezyna.- Pomyśl! -apelował do mojego rozumu.- Dzieło mojego życia, Derflu!- Mai Dun - rzekłem cicho.Pokiwał głową i przez chwilę nic nie mówił.Z oddali dobiegały nas śpiewy,wszędzie płonęły ogniska.Ranni krzyczeli w ciemności, w której psy i drapieżcykarmili się zmarłymi i umierającymi.O świcie armia obudzi się pijana i ujrzy cały tenkoszmar - pole bitwy następnego dnia po śmiertelnych zapasach - lecz na razie ludzieśpiewali i wlewali w siebie niewiarygodne ilości zdobycznego piwa.Merlin przerwałmilczenie.- Na Mai Dun byłem tak blisko celu.Bardzo blisko.Lecz okazałem się zasłaby, Derflu, za słaby.Zbytnio kocham Artura.Dlaczego? Nie jest zmyślny,rozmowa z nim jest tak nudna jak kiedyś z Gowenem.%7ływi bzdurne przywiązanie docnoty, ale go kocham.Tak się składa, że ty też.To słabość, wiem.Potrafię docenićuległych mężów, lecz przedkładam nad nich władczych.Podziwiam siłę, rozumiesz, ina Mai Dun ten podziw odebrał mi moc.- Gwydr - rzekłem.Pokiwał głową.- Winniśmy go zabić, ale wiedziałem, że nie stać mnie na to.Na zabicieArturowego syna.To była straszna słabość.- Nie.- Nie opowiadaj bzdur! - rzekł znużony.- Czymże jest życie Gwydra dlabogów? Albo też wizja przywrócenia świetności Brytanii? Niczym! Ale nie mogłemtego zrobić.Och, miałem wymówki.Zwój Caleddina mówi wprost.Jest w nimpowiedziane, że należy złożyć na ofiarę syna króla tych ziem , gdy tymczasem Arturnie jest żadnym królem, lecz jedynie nie wiadomo kim.Rytuał wymagał poświęcenieżycia Gwydra, a ja nie mogłem się do tego przymusić.Zabicie Gowena nie byłożadnym problemem, nawet przyjemnie uciszało się bełkotanie tego dziewiczegodurnia, lecz nie stać mnie było na poderżnięcie gardła Gwydrowi i tak rytuał niezostał dopełniony.- Siedział jak kupka nieszczęścia, skulona kupka nieszczęścia.-Zawiodłem - rzekł z goryczą.- I Nimue wam nie wybaczy? - spytałem z wahaniem.- Wybaczy.? Ona.? Nimue nie wie, co znaczy to słowo.Wybaczenie to,według niej, słabość.A teraz sama wezmie się za rytuały i ona nie zawiedzie, Derflu.Choćby nawet musiała zabić każde dziecię w Brytanii, zrobi to.Wsadzi je wszystkiedo kotła i zakręci kopyścią, fruuu! - Stary druid uśmiechnął się krzywo, po czymznów wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]