RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Msza rozpoczęła się już dawno.Tego typu przygotowania do następnego egzaminu trwały przez miesiąc.Prawie co tydzień dostawałem podobne zlecenie.Ledwo przyszedłem, a już kapłan zarzucał mnie kolejnymi nazwiskami: Christoph Hager, Werner Sieglander, Detlef Kooster.Byli koledzy z klasy, sąsiedzi, znajomi, przyjaciele.Bez słowa sprzeciwu i posłusznie natychmiast spełniałem swój obowiązek.Na pokaz przyjąłem pozę zahartowanego.Od środka gryzło mnie nieczyste sumienie.Odczuwałem współczucie dla moich ofiar i wstyd.Tak, wstydziłem się napadać na nieświadomych niczego, ufających mi przyjaciół.Nadużywałem ich zaufania jak wyrachowana, nieobliczalna bestia.Do tego dochodziła bezradność.Byłem więźniem bez żadnych praw, bez wolności słowa i podejmowania decyzji.Postanowiłem wiec zachować dystans do moich poczynań.Wyobrażałem sobie w tym celu, że jestem kimś innym.Robotem.Bez czucia i słuchu.Początkowo było to bardzo trudne, ale z czasem pomagało mi.Żebym chociaż wiedział, po co mam to wszystko robić.Próbowałem wypytać Piotrka.To "zabijanie przyjaźni”, jak on to nazwał, jest treningiem zahartowującym.Wyjaśnił mi, że jest on potrzebny, żeby mnie przygotować do następnej próby.- Po co ci przyjaciele? To są pasożyty.Chcą twoich pieniędzy, twojej uwagi, współczucia.Gówno! Teraz masz nas.I musisz udowodnić, że jesteśmy dla ciebie ważniejsi niż starzy kumple.- A co z nami oboma? - sprzeciwiłem się.- Przecież my też jesteśmy przyjaciółmi?!- My jesteśmy wspólnotą.Zapomnij to głupie słowo - przyjaźń - padła szorstka riposta.Zabolała mnie jego odpowiedź.Dlaczego właściwie? Im dłużej o tym myślałem, tym większy sens miała ta teoria uczuć.Żadnych przyjaciół, żadnych emocji, a więc i żadnych rozczarowań.To chyba ułatwia życie? Szatan chciał przecież dla mnie jak najlepiej.Już to pojąłem.Tak wiec dalej wypełniałem te pozornie bezsensowne rozkazy.Ślepy, głuchy, z coraz większą pogardą i obojętnością w stosunku do ludzi.Andy, Matt, Geggi, Werner.wszystkich spotkałem niby przypadkiem, i zgodnie z rozkazem, pobiłem.W ten sposób do momentu drugiego egzaminu straciłem około dwudziestu starych, dobrych przyjaciół.Tylko o tym nie myśleć! Jednak tłukąc moich kumpli tak, że potrzebowali pomocy lekarskiej, nie wiedziałem kogo nienawidzę bardziej - Szatana czy siebie.Niepokoiła mnie wciąż jedna sprawa - skąd kapłan bierze wszystkie te nazwiska? Najpierw podejrzewałem Piotrka, ale skąd mógł znać ludzi, których poznałem mieszkając w różnych miastach, w internatach? To mogła być sprawka amerykańskiego kapłana, tego który potrafił czytać w myślach.Od tej pory starałem się nie myśleć już więcej o przyjaciołach.Nawet kiedy w pobliżu nie było żadnego satanisty.Nigdy nie mogłem być pewien.Podczas napadów na przyjaciół zasłaniałem się tylko trochę.Owładnęła mną cicha chęć odczuwania bólu.Nic z tego jednak nie wyszło.Moje ofiary prawie się nie broniły.Czy dlatego, że nie mogły pojąć, po co ja to robię? Czy dlatego, że ich niewprawne ciosy nie były w stanie mnie skrzywdzić? Treningi prowadzone przez kapłana opłaciły się.Moja technika uderzenia poprawiała się stale, dzięki wielu lekcjom pokazowym.A może była to zasługa Szatana, który przychodził mi z pomocą, sprawiając, że stawałem się silny i odporny na ciosy.Zamieniałem się w potwora, przed którym ja sam odczuwałem obawę.Trwała moja bezsensowna walka przeciwko życiu - o życie.Nie wiedziałem już, kim jestem.Czułem się związany z satanistami, a potem odzywała się stara lojalność w stosunku do moich dawnych przyjaciół.Kiedy wiedziałem, że nikt mnie nie obserwuje, usiłowałem kilkakrotnie usprawiedliwiać się przed moimi ofiarami.Dawałem wyjaśnienia, które nawet mnie wydawały się niewiarygodne, bez znaczenia i oklepane:- Nie wiem, co we mnie wstąpiło.Za dużo alkoholu we krwi.Mam chandrę.Żałosne.Obrzucali mnie nieufnym spojrzeniem, odwracali się plecami i zostawiali samego.Żeby chociaż na mnie krzyczeli albo próbowali bić! Na pewno bym się nie bronił.Ale nawet tego nie byłem godny.Coraz szersze kręgi zataczała wieść - Łukasz zwariował, jest agresywny i nieobliczalny.W ten sposób odwrócili się ode mnie również ludzie, których do tej pory zaoszczędził wybór satanistów.Sekta osiągnęła swój cel.Straciłem przyjaciół.Co ta strata miała dla mnie oznaczać, spostrzegłem dużo później.Przyjaźń łączy w sobie poczucie przynależności do kogoś, zrozumienie, zaufanie, akceptację.Kiedy nie ma się przyjaciół, nie ma też nikogo, do kogo można się zwrócić po pomoc.Tylko odizolowanie, samotność i bracia z sekty.To było właściwym celem treningów zahartowujących, ale nie rozumiałem tego wówczas.W moim życiu obowiązywała tylko jedna zasada - wykonuj rozkazy albo zginiesz - a umierać jeszcze nie chciałem.Jeszcze nie.W mojej pamięci zachowały się pobite i poranione twarze przyjaciół.W nocnym koszmarze pojawiali się oni w gronie nieboszczyków.We śnie, z którego przerażonego wyrywał mnie mężczyzna z nożem, także na nich skapywała krew z tego niebezpiecznie czerwonego nieba.ROZDZIAŁ 6W internacie zaczęły się trudności, ponieważ rano spałem zbyt długo i stale spóźniałem się na zajęcia.Jak mogłem im wytłumaczyć, że strach przed tym lub innym koszmarem nocnym nie pozwalał mi zasnąć.Całymi nocami włóczyłem się po domu, schodami w górę i w dół, do ogrodu i z powrotem do pokoju.Żeby tylko nie zamykać oczu! Żeby tylko nie zasnąć! Jednocześnie bałem się milczenia nocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl