RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego rodzina, niewielka jak na miejscowe standardy, składająca się z ciężarnej żony, jej matki, jego ojca i osieroconego siostrzeńca, jak dotąd również nie cierpiała głodu.Podobnie jak inni pracownicy, on także podkradał z hotelu żywność dla rodziny.Człowiekiem tym był Jesůs Ortiz, młody inkaski barman, który ostatnio obsługiwał na dole Jamesa Waita.Do obsługi pokojów zmusił Ortiza zarządca, * Siegfried von Kleist, który osobiście stanął za barem.Ni stąd, ni zowąd, hotel zaczął odczuwać braki personelu.Obydwaj stali pokojowcy gdzieś się zawieruszyli.Nie było w tym nic specjalnie złego, jako że nie spodziewano się większej liczby gości.Obydwaj kelnerzy przypuszczalnie gdzieś spali.Przez całą drogę, od kuchni, poprzez windę i korytarz na piętrze MacIntoshów, myśli Ortiza obracały się wokół niesionych płatów mięsa.Pracownicy hotelu nie jedli i nie kradli podobnych frykasów — i z tego powodu, ogólnie rzecz biorąc, rozpierała ich duma.Wciąż jeszcze oszczędzali najlepsze kąski dla, jak mówili, „senory Kennedy”, obecnie Onassis.Była to ich zbiorowa nazwa dla wszystkich sławnych, bogatych i potężnych ludzi, których w hotelu wciąż się spodziewano.Mózg Ortiza był na tyle duży, iż mógł wyświetlać mu w głowie filmy z życia milionerów, w których główną rolę grał on sam i jego rodzina.Ten mężczyzna, niewiele starszy od chłopca, był tak niewinny, iż wierzył, że jego marzenia mogą się spełnić, ponieważ posiada niespożytą chęć do pracy i brak jakichkolwiek szkodliwych nałogów.Wierzył, że potrzeba mu jedynie jakiejś recepty na sukces — od kogoś, kto już został milionerem.Bez większego powodzenia Ortiz spróbował zasięgnąć rady u Jamesa Waita, u którego zauważył z respektem portfel nabity dwudziestodolarówkami i kartami kredytowymi, lecz Wait tylko nieprzyjemnie się roześmiał.Pukając do drzwi pokoju Seleny, Ortiz myślał, że ludzie mieszkający wewnątrz zasługują na danie, które im przyniósł, tak jak zasługiwałby na nie on sam, gdyby został milionerem.A był to wysoce inteligentny i przedsiębiorczy młody człowiek.Pracując w hotelach Guayaquil od dziesiątego roku życia, opanował biegle sześć języków, to jest więcej niż połowę tego, co znał Gokubi; sześć razy więcej niż znali James Wait i Mary Hepburn; trzy razy więcej niż państwo Hiroguchi i dwa razy więcej od MacIntoshów.Był poza tym dobrym kucharzem i piekarzem, a w szkole wieczorowej ukończył kursy księgowości i prawa handlowego.A teraz jego pragnienia przybrały kształt tego, co ujrzał i usłyszał, gdy Selena wpuszczała go do pokoju.Gdyby wcześniej nie wiedział, że jej zielone oczy nie widzą, mógłby wyjść na durnia.Selena nie wyglądała i nie zachowywała się jak niewidoma.Była taka prześliczna.Wielki mózg Ortiza polecił mu natychmiast się w niej zakochać.*Andrew MacIntosh stał przy szklanej ścianie i spoglądał ponad bagnami i dachami slumsów na „Bahię de Darwin”.Spodziewał się, że jeszcze przed zachodem słońca on, jego córka lub Hiroguchi staną się jej właścicielami.Człowiekiem, który miał zadzwonić o pół do szóstej, był Gottfried von Kleist, szef nadzwyczajnego konsorcjum finansowego, obradującego w leżącym wśród chmur Quito.Ponadto Gottfried von Kleist był prezesem zarządu największego banku w Ekwadorze, wujem kierownika „El Dorado” i kapitana „Bahii de Darwin” oraz współwłaścicielem tegoż hotelu i statku.Drugim wspólnikiem był jego starszy brat Wilhelm.Odwracając się w stronę Ortiza, który wniósł właśnie filety mignon, * MacIntosh powtarzał w myślach pierwsze zdanie, jakie zamierzał wygłosić po hiszpańsku do Gottfrieda von Kleista:— Zanim przekaże mi pan resztę dobrych nowin, drogi kolego, niech mi pan da słowo honoru, że z najwyższego piętra mojego własnego hotelu spoglądam na mój własny statek.* MacIntosh był boso i miał na sobie jedynie szorty koloru khaki z rozpiętym rozporkiem, włożone na gołe ciało, tak że jego penis był nie mniej widoczny niż wahadło w szafkowym zegarze.Tak, aż zatkało mnie nagle ze zdumienia na myśl, jak mało zainteresowany był reprodukcją człowiek będący biologicznie tak udanym okazem — nawet pomimo swego ekshibicjonistycznego erotyzmu i manii zagarniania na własność tak wielu życiodajnych systemów planety, ile się tylko da.Charakterystyczne, że w owych dawnych czasach najsłynniejsi ciułacze zapewniających przetrwanie układów posiadali z reguły niewiele dzieci.Były, rzecz jasna, wyjątki.Wszelako ci, którzy nieźle się rozmnożyli i którzy, być może, byli przekonani, iż dążą do tak wielkich bogactw, by zapewnić komfort swojemu potomstwu, zazwyczaj fundowali dzieciom psychiczne kalectwo.Ich dzieci często były tumanowate i bez oporu dawały się obdzierać ze skóry kobietom i mężczyznom równie pazernym jak ci, którzy pozostawili im w spadku o wiele za dużo wszystkiego, czego ludzkie zwierzę mogło potrzebować i pragnąć.* Andrew MacIntosh nie dbał nawet specjalnie o własne życie, na co dowodem może być jego zamiłowanie do skoków spadochronowych z opóźnieniem i do wyścigów w samochodach z podrasowanymi silnikami.Tu muszę dodać, że w tych zamierzchłych czasach ludzkie mózgi były tak niezmordowanymi i lekkomyślnymi producentami pomysłów, czym się w życiu zajmować, że ich propozycje, wcielone w czyn, sprawiały na następnych pokoleniach wrażenie całkowicie dowolnych rozrywek, ograniczonych do wąskiego kręgu entuzjastów — jak gra w pokera, w polo, rynek wolnocłowy czy pisanie powieści fantastyczno-naukowych.Coraz więcej i więcej ludzi, nie tylko * Andrew MacIntosh, dochodziło do wniosku, że całe gadanie o potrzebie przetrwania rodzaju ludzkiego to totalne nudziarstwo.O wiele bardziej zabawne było, że tak powiem, uprawianie tenisa: stuk-puk, stuk-puk, stuk-puk.Suka przewodnik Kazak siedziała w nogach królewskiego łoża Seleny, blisko stojaka na bagaże.Kazak była owczarkiem niemieckim.Siedziała niedbale i swobodnie, jako że nie miała na sobie obroży i smyczy.Jej mały mózg zaalarmowany zapachem mięsa sprawił, że zwróciła na Ortiza pełne najgłębszej nadziei spojrzenie swych brązowych ślepi i zamerdała ogonem.W rozpoznawaniu różnych zapachów psy były w przeszłości daleko lepsze od ludzi.Dzięki darwinowskiemu Prawu Doboru Naturalnego ludzie mają dziś zmysł powonienia równie czuły jak psy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl