RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— To pochodzi z Anglii.Jak ci się zdaje, skąd się mogło wziąć w świątyni Siwy?Pytanie było retoryczne, kapitan Morrow nie po­trafił na nie odpowiedzieć.Sir Henry odpowiedział sam sobie.— Ktoś wymienił na to Wielki Diament.Zamilkł następnie i milczał długą chwilę, a pa­mięć podsuwała mu sytuacje i słowa sprzed dwu­dziestu lat.Ogród pułkownika, jego wiedza o loka­lizacji diamentu, Arabella, która przywiozła sobie z Anglii całą wyprawę, a w niej najrozmaitsze rze­czy, wcześniejsze zamieszki wywołane przez natręct­wo misjonarzy, protesty pułkownika przeciwko ra­bunkom, a kto wie czy szczere, możliwości, jakie stworzyły mu się same.W prawdziwą i niezłomną ludzką uczciwość sir Henry przestał wierzyć już dawno.Podejrzenie za­lęgło się w nim w mgnieniu oka i w następnej se­kundzie przerodziło w pewność.W ręku trzymał dowód.Pułkownik ukradł diament i zastąpił go ka­wałkiem szkła.Gdyby nie to szkło, sir Henry wziął­by pod uwagę możliwość, że w tej świątyni diamentu wcale nie było, przeniesiono go gdzie indziej, ale kawał błyskającego szkła mówił sam za siebie.Hindu­si go sobie nie wyprodukowali i nie kupili na straga­nie.Zatem tylko pułkownik, a ileż się nagadał o tych łupieżcach i złodziejach! Gadanie dla zamydlenia oczu.— Zdawało mi się, że ta świątynia wypadła nieźle — powiedział niepewnie kapitan Morrow, który swoich skłonności nie próbował ukrywać, szczegól­nie przed wujem.— Mała, ale bogata.O, to przecież złote, nie? To na słoniu, zapomniałem, jak się nazy­wa.I tamta Kali, wiem, że to Kali, też ma cztery ręce.Takie większe, z byle czego, nie warto ich było zabie­rać w całości, wydłubać tylko kamienie, naszyjniki, diademy, czy jak to tam nazwać, te ozdoby na gło­wach.Sir Henry mu przerwał.— Owszem, słusznie.Zaraz.O ile pamiętam, daw­no temu, ileż to.? Czterdzieści pięć lat.Przenieśli i ukryli w niej różne rzeczy, właśnie dlatego, że mało znana i trudna do znalezienia.Zapewne byli zdania, że Siwa się nie obrazi, jeśli mu coś dołożą.Wśród tego wszystkiego powinien znajdować się Wielki Diament, największy diament świata.— Jak wielki?— Właśnie taki jak to.— Sir Henry, któremu przez dwadzieścia lat tkwiła przed oczami zwinięta pięść pułkownika, potrząsnął kawałem szkła.— Z te­go, co usłyszałem i wywnioskowałem, a sprawdza­łem dokładnie, tam się powinien znajdować, w ma­łej i starej świątyni.Co się z nim wcześniej działo i skąd pochodził, nie mam pojęcia, chociaż plotka głosiła, że jeszcze w czasach walk z Francuzami przechodził z ręki do ręki.Od maharadży do Francuza, już wtedy go ukrywano.Potem przysłużyli mu się misjonarze.A teraz sipaje.No, sipaje umożliwili odkrycie tej tajemniczej przemiany.— Jakiej tam tajemniczej! — przerwał z irytacją kapitan Morrow i wskazał szkło.— Ktoś go zwinął i dla niepoznaki wetknął podobny kawałek.Co za świństwo!— Większe niż ci się wydaje — zapewnił go sucho sir Henry.— Chyba się tym zajmę.***Ukrywanie wiedzy o diamencie sir Henry'emu weszło już w nałóg i zapewne nadal zachowywałby dyskrecję, zaczynając swe dochodzenie od kontaktu z pułkownikiem Blackhillem w cztery oczy, ewen­tualnie od dyplomatycznego śledztwa w jego oto­czeniu, gdyby nie zgubny przypadek.Nie on jeden siedział przy stole w czasie pamiętnej rozmowy, nie on jeden o Wielkim Diamencie słyszał i nie on jeden był nim wielce zainteresowany.Zaczynał właśnie pakować bagaże, zawierające w sobie starannie wy­selekcjonowane łupy kapitana Morrowa, kiedy do bungalowu kapitana przybył znienacka radża Kharagpuru we własnej osobie.Starszy o dwadzieścia lat, ale wciąż w doskonałym stanie.Obaj z sir Henrym byli w jednym wieku, zaledwie zbliżali się do pięćdziesiątki.Kapitana Morrowa radża znał i w zasadzie pozos­tawał z nim na stopie pokojowej.Bunt sipajów jego włości nie sięgnął, nie mieli zadrażnień, u niego kapitan nie rabował, a przynajmniej nie czynił tego jawnie, i mogli się wzajemnie traktować jak dżen­telmeni.Świtę przywlókł ze sobą niewielką, zaled­wie około stu ludzi, których pozostawił w pewnym oddaleniu, wizytę zaś złożył w towarzystwie wyłą­cznie zaufanego sługi.Obaj, zarówno kapitan Morrow, jak i sir Henry, zdumieli się niezmiernie, co postarali się ukryć, ględząc różne brednie o zaszczycie, jaki ich spotkał.Radża twierdził, że zawitał tu okazjonalnie, znajduje się w podróży, tędy właśnie przejeżdżał i poczuł chęć odwiedzenia przyjaciela.Kapitan Morrow z niejakim zaskoczeniem dowiedział się, że jest przyjacielem radży, stanął jednakże na wysokości zadania, sir Henry zaś wstrzymał się z odjazdem.Węszył jakąś tajemnicę.Ogródkami, kołując, owijając rzecz w całe tony bawełny, późnym wieczorem, radża wyjawił wresz­cie prawdziwy cel przybycia.- Takie drobnostki umacniają więzy uczuć wza­jemnych — rzekł, niedbałym gestem wskazując przywiezione prezenty, które zwykłej angielskiej ro­dzinie zapewniłyby dobrobyt do końca życia.— Mój skarbiec jest na twoje usługi.Być może, zechcesz również uczynić mi przyjemność?Kapitan Morrow zapewnił go, że zawsze, wszę­dzie i każdym sposobem.- Zdarza się czasem — ciągnął radża — że jakaś jedna rzecz przypada komuś do serca i ten ktoś prag­nie jej za wszelką cenę.Być może, ratując skarby świątyń przed zniszczeniem.W tym momencie sir Henry wysoko ocenił talen­ty dyplomatyczne gościa.Jego siostrzeniec, mówiąc szczerze grabieżca i złodziej, wcale nie łupi i nie kradnie, tylko ratuje skarby przed zniszczeniem.Cóż za znakomite określenie!—.trafiłeś na coś, co zgodziłbyś się zamienić na inne rzeczy, stokroć więcej warte.Chętnie poświęcę bardzo wiele, żeby posiadać jedno.Jeśli zwrócę bo­gu jego własność, on mnie obdarzy szczęściem i po­wodzeniem.Z pewnością życzysz mi szczęścia i po­wodzenia, tak jak i ja tobie.Kapitan Morrow znów przyświadczył, tym razem z czystym sumieniem.Nie wątpił, że ich wzajemne życzenia bardzo są do siebie podobne.- Zatem, jeśli znalazłeś własność boga.- Chwileczkę — przerwał kapitan, który w dyplo­macji nie czuł się najmocniejszy.— Mówmy wprost.Sir Meadows jest moim bliskim krewnym i nie mam przed nim tajemnic [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl