[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Głupi żart.- Dowiedziałem się, że mój Ojciec wcale nas nie opuścił, by żyć z młodą panną, tylkowylądował w łagrze.- Mnóstwo przyzwoitych ludzi tam trafiło.- Był niewinny!- Z tego co mi wiadomo, siedzą wyłącznie niewinni.Winnych nikt nie łapie.Alemów, wrócił, jest w Warszawie?- Nie wiem, nie pojawił się na wyznaczonym spotkaniu.Bagiński nie pytał oszczegóły, tylko poszedł po kolejne piwo.Jesteśmy jak ślepe kocięta, które zaczynają dopiero przeglądać na oczy i orientują się,że świat różni się od bajek, które czytywano im na dobranoc rzekł po dłuższej chwili.Jestem w lepszej sytuacji niż ty, miałem dziadka gadułę.Trzy lata umierał na raka iniczego się nie bał.To był znakomity nauczyciel.Gdyby nie on, pewnie też pisałbym strofy 0Dzierżyńskim, tyle że prozą, bo nie mam talentu do rymowania.Im więcej pustych butelek gromadziło się pod oknem, tym nasze gadanie robiło sięśmielsze i, rzekłbym, bardziej antyustrojowe.Paweł przyznał się, że jego marzeniem jestnapisanie prawdziwej historii naszych czasów, choć na podstawie samych gazet, bezdostępu do zródeł i literatury emigracyjnej, będzie to trudne.Ustawiłem się w roliadwokata diabła, mówiąc:- A nie uważasz, że to trochę robota głupiego? Przecież jeśli nawet, wielkimnakładem pracy stworzysz zamierzone dzieło, nikt nigdy ci tego nie opublikuje, a jakwydasz w samizdacie, trafisz do pierdla.- Dziś pewnie tak, ale co będzie jutro?- Masz jakieś złudzenia w stosunku do przyszłości.Wierzysz, że coś się zmieni zanaszego życia?- Jednego jestem pewien.Nie będzie wspólnoty żon ani każdemu według potrzeb.Nie doczekamy równości ani rzeczywistej władzy ludu.Nie doczekamy też świetlanejprzyszłości.Ona jest jak horyzont.1 to bardzo złośliwy.Im usilniej go gonimy, tymbardziej się od nas oddala.Mogłem się jedynie zgodzić.- Zapamiętałem też słowa naszego wspólnego profesora dorzucił.- Piazzolego?- Piazzoli to tchórz.Geniusz, ale mocno przetrącony.Wiesz, że siedział dwa lata naAubiance, a potem nagle dostał katedrę w Warszawie? Za darmo mu nie dali.- Nie wiedziałem.- To już wiesz.Myślałem o profesorze Małowiście.Komunista, ale odważny, możedlatego, że kaleka po chorobie Heinego-Mediny, z którym wszyscy obchodzą się jak zjajkiem.Rozmawialiśmy kiedyś o imperiach.Zwrócił mi uwagę na to, jakie, mimodemonstrowanej potęgi, są nietrwałe. Państwo Napoleona istniało ledwie kilkanaście lat, z mocarstwem AleksandraMacedońskiego było podobnie, tylko zamknął oczy, a całą schedę rozdrapali diadochowie.Rozpadły się gigantyczne państwa Czyngis-chana i Tamerlana.".- A imperium rzymskie? pozwoliłem sobie przerwać profesorowi.- Nie licząc siedmiuset lat Republiki, od Cezara do Romulusa Augustulusa to, jakbynie było, pięćset lat.- Jeśli pokażesz mi współczesnych Cezarów, Hadrianów i Konstantynów, to nigdynie zdecyduję się na płodzenie potomków.Na razie widzę raczej Tyberiuszów, Neronów,Komodusów i Augustulusów.".- Odważnie powiedziane.- Historyk musi badać przeszłość, obserwować terazniejszość, ale nie tracić z oczuprzyszłości.- To też zdanie Małowista?- Akurat moje.Za to staruszkowi wymknęło się przy okazji, że on pewnie nie dożyje,ale my przekonamy się, jak nietrwałe potrafią być granice, mocarstwa i systemy.- Możemy za to wypić , ale to chyba wszystko, co w obecnej chwili jesteśmy wstanie zrobić.Reszty rozmowy nie pamiętam.Co najwyżej, jak przez mgłę przypominam sobiepowrót państwa Bagińskich i niepodlegającą dyskusji sugestię, abym u nich przenocował.W każdym razie ocknąłem się nad ranem w pokoju gościnnym.W czystej pościeli, za to wkompletnym ubraniu i w skarpetkach.Sądząc po otaczającym mnie zapachu, poważnienadużyłem gościnności gospodarzy, wymiotując za kanapę.*Prawdziwa kawa, jajecznica i prysznic podzwignęły mnie z kaca.Paweł proponował,żebym jeszcze został, mnie jednak ciągnęło do domu.Miałem kolejną serię pytań doAnastazji.Choćby, dokąd wypuszcza się co niedziela?Jest takie przysłowie o wilku mowa.".Ledwo zszedłem z peronu na stacji Marysin,a drobna postać w szarym płaszczyku ukazała się w furtce naszego osiedla.Nie musiałemnawet specjalnie wyciągać nóg, aby dogonić Nastię.Tyle że wcale nie chciałem je dogonić.Wzorem kapitana Crossa zachowywałem równy dystans.Anastazja szła w stronę Olszynki Grochowskiej, lasku, jak sama nazwa wskazuje,składającego się z samych brzóz.Na jego obrzeżu mnóstwo było baraków, baraczków,magazynów.Moja piastunka zatrzymała się przed baraczkiem z napisem Składnicamateriałów przeciwpożarowych".Ciekawe, czy gdyby w naszym domu wybuchł pożar, topo piasek, bosaki, węże i gaśnice biegano by właśnie tu?Oczywiście w naszym systemie nawet psiej budy nie zostawia się bez dozoru.Tudobytku pilnował cieć, kosmaty chłopina z drewnianą nogą, który, co ciekawe, na widokAnastazji ostentacyjnie odwrócił się tyłem i nie przeszkadzał jej w wejściu do braku.NaBoga, czyżby była ziemianka handlowała piaskiem?Nawyk odwracania się wszedł cieciowi w krew, bo zrobił to jeszcze kilka razy, kiedynie wiadomo skąd pojawiali się ludzie, przeważnie starsi, chociaż zauważyłem równieżmłode małżeństwo z dzieckiem w wózku.Jako jeden z ostatnich nadszedł pan Teri,zegarmistrz, niski mężczyzna o smutnej twarzy, któremu w zeszłym roku umarła żona [ Pobierz całość w formacie PDF ]