[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zgoda -- pokiwał głową Aram.- Lecz Patandżali wyraźnie powiada, żeanimsza to raczej intencja niż akt woli.Jeśli więc zabiję tego żuka zewspółczuciem, a nie z nienawiścią, będzie to mi poczytane tak, jakbym nie zabił.Wyznaję, że miałem złe zamiary, ale w świetle nauk Patańdżalego nawet jeśliich nie spełniłem, zostaję uznany za winnego, skoro liczy się sama intencja.Zatem, czy zabiłem, czy nie, wcale nie jestem fepszy ani wcale nie jestemgorszy, zgodnie z tym, co mówi doktryna.Ponieważ jednak jestem u wasgościem, nie rozgniotę tego robaka, bo jako gość szanuję zwyczaje gospodarzy- co rzekłszy, włożył sandał na nogę.Tymczasem żuk stał nieruchomy,wysunąwszy jedynie swe czerwonawe czułki.-- Prawdziwy mędrzec z niego - szepnął któryś z mnichów Ratri.Aram odwzajemnił się uśmiechem.- Dziękuję, ale to niecałkiem tak.Jestemjedynie pokornym poszukiwaczem prawdy, a w dalekiej przeszłości miałem toszczęście, że mogłem przysłuchiwać się dysputom uczonych mistrzów.Obyniebiosa zechciały obdarzyć mnie tym przywilejem raz jeszcze! Jeśli jest tuwśród was nauczyciel mądrości czy inny uczony mąż, chętnie pobiegnę nabosaka po rozpalonych węglach, byle tylko móc usiąść u jego stóp, słuchać jegonauk i naśladować jego przykład.Jeśli.Nagle urwał, ponieważ spojrzenia wszystkich skupiły się gdzieś z tyłu, tam.gdzie za jego plecami znajdowały się drzwi.Nie odwrócił się, by sprawdzić, cowywołało takie zainteresowanie, lecz za to wyciągnął rękę i jednym ruchemzgniótł czerwonego żuka, który ciągle zajmował to samo miejsce na stole.Spomięczy chitynowych kawałków zgniecionego pacerza wysypała się strużkadrobnych kryształów.Wypadły też dwa cienkie druciki.Dopiero teraz się obrócił, łypiąc zielonym okiem w stronę drzwi, od którychoddzielał go długi rząd siedzących mnichów.W progu stał Jama, ubranyw bryczesy, buty z cholewami, koszulę, przepasany szarfą i w płaszczu,narzuconym na ramiona.Jaskrawoczerwony strój aż kłuł w oczy; także turbarina głowie Jamy był koloru krwi.- JeśM?.- podchwycił Jama.- Czy nie powiediałeś ,,jeśli"? Jeśli jacyśmędrcy czy awatary bogów osiedli w tej okolicy, chętnie zawarłbyś z nimibliższą znajomość, prawda? Czy to właśnie powiedziałeś, obcy przybyszu?Żebrak zerwał się od stołu i zgiął się w pół w ukłonie.- Jestem Aram_.wyrecytował.- Przygodny poszukiwacz mądrości i towarzysz wszystkich,którzy zdążają do Oświecenia.Jama nie oddał pozdrowienia.- Czemuż to jeszcze ukrywasz swe praw-dziwe imę: Panie Złudzeń, skoro twe słowa i czyny zdradzają cię na milę?Żebrak drgnął.- Nie rozumiem, o czym mówisz.Zaraz jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech.- Szukam tylko Drogii Cnoty.-- Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza gdy wspomnieć twe tysiącletnie matact-wa.- Mówisz o czasach, kiedy jeszcze żyli bogowie.-- Tak, niestety.Popełniłeś poważny błąd, Maro.- Co takiego?-- Wydaje ci się, że powinieneś ujść stąd z życiem.- Przypuszczam - przerwał mu Mara, rezygnując już zupełnie z incognito-~ że gdybym tak nie myślał, nie przyszedłbym tutaj.- Ale nie uwzględniłeś, że w tym dzikim kraju samotny podróżnik wystawiasię na poważne niebezpieczeństwa.Mara był jednak bardzo pewny swego.-Samotnie podróżuję już od wielu lat,a wypadki.wypadki grożą każdemu.- Może ci się wydawało, że nawet gdy twe ciało ulegnie tutaj zniszczeniu,twój atman przeniesie się do jakiegoś innego ciała, nieważne gdzie.Wiedzjednak, że już dawno temu wykryłem, iż ktoś zdołał odczytać moje tajne notatkii że zechce wyciąć mi tę sztuczkę.Żebrak poruszył się niespokojnie i zmarszczył brwi.- Nie wyzwolisz sił, skupionych w tej budowli, bowiem zrobiłem wszystko,by uniemożliwić transfer twej nieśmiertelnej istoty.Mara przeszedł na środek refektarza.- Jamo - zaczął, wyraźnie pobladły.- Jeśli przypuszczasz, że ta odrobina mocy, która ci pozostała, wystarczy byzmierzyć się z siłami, Tego, Który Śni, to zaprawdę wielki z ciebie głupiec.---· Kto wie, Panie Maro - uśmiechnął się Bóg Śmierci.- Zbyt jednak długoczekałem na tę okazję, by teraz odkładać wszystko na potem.Czy pamiętasz, coci przyrzekłem przy Keenset? Jeśli chcesz nadał pleść łańcuch swej egzysten-cji, będziesz musiał przejść przez wrota, którymi ja jestem.Za progiem czeka naciebie komnata.Nie wejdziesz do niej inaczej, jak tylko przeze mnie i nic niezdoła ci pomóc.Mara wyrzucił nagle ręce w powietrze i stał się ogień.Wszystko stanęło w płomieniach.Języki ognia lizały ściany z kamienia, stołyi mnisie tuniki.Jama stał w samym centrum morza ognia, lecz ani drgnął.-· JeśM to ma być wszystko, co potrafisz.- mruknął w końcu.- Wszędziepełno ognia, ale nic się nie pali.Mara złożył ręce.Płomienie znikły.Na ich miejsce pojawiła się mekobra wysokości dwóch mężczyzn.Zwiniętaw og-omne S unosiła ogromny srebrny kaptur niemal tuż pod sufitem.Jama zachowywał się tak, jakby niczego nie zauważył.Wbił tylko ponurespojrzenie w jedyne oko Mary, zapuszczając je niczym sondę.Mekobra znikła.Jama zrobił krok naprzód [ Pobierz całość w formacie PDF ]