[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pani¹ Wenus wierzê!.W izbie wszcz¹³ siê ryk jeden i zak³êbienie tumultu.A nad wszystkim grzmia³ g³os linocho-da, by j¹ z miejsca w kominie powiesiæ.Goliard ju¿ nie wiedzia³, zali prawdziwe rzeczy ogl¹da.Herold, zda siê, swym baniastym ra-mieniem jak skrzyd³em czerwonym j¹ ogarn¹³ - i okrutnym blaskiem spod tego skrzyd³a od-grodzi³ od ludzi.Ale wszystko wino dzisiejsze, przypomniane znów wzburzonej krwi, objê³o go znów zamro-czeniem nag³ym.Rozchwia³ siê po izbie, a¿ siê rêkoma beczki w k¹cie domaca³.Os³ab³e nieuczepi³y siê jej kr¹g³oSci - zwali³ siê g³ow¹ miêdzy dzbany, lampê oliwn¹ u kurka potr¹ci³i zamota³ siê ca³y w jej swêdy i dymy.CiemnoSæ zaleg³a piwnicê.A w tym runiêciu o ziemiê zda³o mu siê, ¿e jakowaS zamieæ gwa³towna wstrz¹snê³a domemca³ym.Przez komin stacza siê coS z ³oskotem, spada a tupocze o g³uche mury.Z owis³ej naizbê czeluSci dymnika zwala siê na ¿u¿le komina koxlisko czarne o skrêtnych rogach.Jed-nym targniêciem przyodziewku obna¿y siê skoczka ca³kiem.I dosiêdzie onego koz³a.Spinago bia³ym udem, piêt¹ daje ostrogê - i wzlatuje na nim w rozwart¹ dymnika jamê; turkoczeokrutnie po murach w kominowym pêdzie.A na izbê buchnie dym czarny i wyb³ysn¹ na wszestrony ¿Ã³³te jêzyki siarkowego ognia - a¿ ryba³ty wszystkie z³ote mieli twarze i zielone oczy.Ale ju¿ nie rusza³ siê nawet - rzêzi³ tylko u beczki.* * *Lekarza nie trzeba by³o szukaæ daleko, bo gdy siê Sciemni³o i dobrych chorych nie sta³o, prze-niós³ siê sprzed koScio³a ze swymi worami i w drugie] izbie tej¿e gospody leczy³ podlejszynaród.Rad by³ tedy i on, ¿e go od smrodu tych kalek odci¹gniêto miêdzy weselszych cho-rych.Oto ledwie próg przest¹pi³, rozeSmia³y mu siê oczy do pstrego ludu ryba³tów.Wysoko podj¹³z czo³a ko³pak. Witajcie, mistrze! Witaj, dobry lekarzu!Obst¹pi¹ go ko³em zgie³kliwym.Kiwa lekarz g³ow¹ wyrozumiale: wie dobrze, jak srodze al-teruje choroba p³ochy naród igrców, a có¿ dopiero zjawienie siê osoby tak powa¿nej, poprzed-nika ksiêdza z wiatykiem: lekarza.Wiêc choæ niewiele s³yszysz w tym gwarze, potakuje wci¹¿siw¹ brod¹: Wiem, wiem - na pamiêæ umiem, co siê miêdzy ryba³ty przytrafiæ mo¿e.Pi³ któryS z mi-strzów nad miarê g³owy? - i ustrzeli³o! Diab³y mu siê przed tym zwidywa³y? - no! Dziewkaby³a w robocie? - oczywiScie! Uciek³a z heroldem? - bywa! wasze kobiety lubi¹ uciekaæ.70Ciê¿ka afektacja serca na pijan¹ g³owê - niedobrze! Cz³ek pijany spokoju szuka - pod ³aw¹.Gdzie on? Tam do licha, goliardus sam!.Oo! - pochyla siê nad nim - uciek³a?!.Lecz gdy chorego za puls uj¹³, zrzed³a mu mina natychmiast. Okna mi wszystkie natychmiast otworzyæ!.Worek z no¿ami przynieS mi który co tchu.Biegaj! Tu mi go dawajcie, na ³awê, bli¿ej Swiat³a.Ch³opcy, xle jest.Przycich³y natychmiast ryba³ty, jakby makiem posia³.A lekarz mrucza³ w brodê; bardzo mu siê nie chcia³o krajaæ z wieczora, a i dzieñ SwiêtegoFloriana nieosobliwy na krwi puszczanie.Ale trudno: rzecz nag³a! Wytrz¹chn¹³ tedy z woraswoje narzêdzia, znalaz³ nó¿ potrzebny i wecuje go gniewnie o kamieñ. Garnczek mi tu jaki!- mruczy.- A, jezdeS! - postrzega teraz dopiero dziewkê, która z garnczkiem pod krewi lampk¹ w d³oni ju¿ klêcza³a u ³awy.Bilo rude w dymie Swiat³o oliwy na rozci¹gniêt¹ postaæ goliarda, z³oci³o siw¹ brodê lekarzai czarny jego ko³pak, pada³o wzwy¿ na pstre spiêtrzenie ryba³tów, którzy pow³azili na zydle,³awy i sto³y, by patrzeæ z biciem serc na tê rzecz srodze powa¿n¹: zachorzenie cz³ecze.Linochód wzi¹³ by³o z³¹ wieSæ najg³êbiej do serca; kroczy³ ponuro na uboczu i mrucza³ dosiê: Czym dla mnie lina w powietrzu, dla niedxwiednika bestia, tym dla poety kobieta.Wielkieniebezpieczeñstwo dla cia³a i duszy jest w sztuce ka¿dej. Prawdê rzek³eS, mistrzu! - przytakuje lekarz, ogl¹daj¹c swój nó¿ pod Swiat³o.- Prawdê rze-k³eS! Osobliwie w sztuce lekarskiej, która jest oddawaniem swego dobrego zdrowia niedo³ê-gom, a wspó³czuj¹cej duszy chrzeScijañskiej diab³u bezlitoSci.Bo w naszej sztuce zbêdzieszz czasem litowania wszel.Zaci¹³.Chlusnê³a krew i zabulgota³a w garnku. Jezus Maria, zar¿n¹³ cz³eka! - wrzaSnie w tej chwili dziewka.A lekarz j¹ z miejsca w pysk, a¿ siê obali, klêcz¹ca [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]