[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Wydostanę się! " - powiedziała do siebie Victoria.Podeszła do stolika i zaczęła jeść.Trzeba nabrać sił.Dostała ryż, pomarańcze, kawałki mięsa pływające w jasnopomarańczowym sosie.Zjadła wszystko i popiła wodą.Kiedy odstawiła dzbanek na miejsce, stolik zachwiał się lekko, i trochę wody pociekło na podłogę.Podłoga w tym miejscu natychmiast zrobiła się mokrą breją.Na widok tej małej kałuży w niezmordowanej główce Victorii Jones powstał pewien plan.Sęk w tym, czy klucz został w zewnętrznym zamku.Zbliżał się zachód słońca.Wkrótce zapadnie zmrok.Victoria podeszła do drzwi, uklękła i przyłożyła oko do olbrzymiej dziurki od klucza.W środku było ciemno.Potrzebowała teraz jakiegoś szpikulca, ołówka albo końcówki wiecznego pióra.Szkoda, że zabrano jej torebkę! Marszcząc brwi, rozejrzała się po pokoju.Jedynym sztućcem była duża łyżka.W tej chwili na nic jej ta łyżka, chociaż może później się przyda.Przysiadła, żeby się porządnie namyśleć.Po chwili krzyknęła, zdjęła but i ściągnęła wewnętrzną skórzaną wkładkę.Zwinęła ją ściśle w rulonik.Uzyskała w ten sposób odpowiednio sztywne narzędzie.Znowu podeszła do drzwi, kucnęła i gwałtownym ruchem pchnęła wkładkę w dziurkę od klucza.Na szczęście olbrzymi klucz tkwił luźno w zamku.Po kilku minutach wysiłki Victorii zostały uwieńczone sukcesem i klucz wypadł z lekkim brzękiem na ziemię po drugiej stronie drzwi.“Muszę się teraz pospieszyć - myślała gorączkowo Victoria - za chwilę będzie zupełnie ciemno".Przyniosła dzbanek z wodą i ostrożnie polała podłogę przy drzwiach, jak najbliżej miejsca, gdzie upadł klucz.Łyżką i rękami zaczęła wybierać i wyskrobywać błotnistą ziemię.Stopniowo, wciąż podlewając podłogę wodą, udało jej się wyżłobić niewielką rynnę pod drzwiami.Położyła się i przyłożyła oko do szczeliny, ale niewiele udało jej się zobaczyć.Podwinęła rękawy i wsunęła w szczelinę dłoń i jeszcze kawałek ręki.Macała klepisko i wreszcie koniuszkiem jednego palca dotknęła metalowego przedmiotu.Umiejscowiła już klucz, ale nie mogła wsunąć ręki wystarczająco daleko, by go przyciągnąć.Pracowała dalej: odpięła agrafkę, którą przypadkiem miała przy sobie, zgięła ją w haczyk, wetknęła w kawałek arabskiego chleba i ruszyła na połów na leżąco.Kiedy chciała już krzyknąć z bezsilnej złości, haczyk z agrafki zaczepił o klucz.Mogła teraz przysunąć go blisko.Chwycić palcami i przeciągnąć na swoją stronę przez rozmiękłe klepisko.Victoria usiadła na piętach pełna podziwu dla własnej pomysłowości.W zabłoconej ręce ściskała klucz.Wstała i włożyła go do dziurki.Odczekała chwilę i gdy w sąsiedztwie rozległ się zwarty chór psiego ujadania, przekręciła klucz.Drzwi posłusznie ustąpiły, Victoria uchyliła je i ostrożnie wyjrzała przez szparę.Znajdował się tam niewielki pokój z otwartymi drzwiami po drugiej stronie.Victoria obeszła izbę na czubkach palców.Zauważyła spore szczeliny w dachu i w podłodze.Drzwi wychodziły na podest schodów z adobe.Schody prowadziły do ogrodu.Te spostrzeżenia wystarczyły Victorii, wycofała się więc na palcach do swego miejsca odosobnienia.Było mało prawdopodobne, żeby jeszcze ktoś dziś do niej zawitał.Zamierzała poczekać, aż się zupełnie ściemni i wieś (lub miasto) zapadnie w sen, wtedy wyruszy.Zauważyła jeszcze jedną rzecz.Podarta, bezkształtna płachta czarnego materiału leżała w kącie przy zewnętrznych drzwiach.Domyśliła się, że to stara aba.Postanowiła ją zabrać, by ukryć pod nią swe europejskie ubranie.Czas wlókł się niemiłosiernie.Victoria nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo trwało to oczekiwanie.Wreszcie zamarły wszelkie odgłosy działalności ludzkiej.Ucichły arabskie piosenki puszczane gdzieś w oddali na gramofonie lub fonografie, zamilkły ochrypłe głosy, ustało spluwanie, nie słychać było wysokiego, piskliwego śmiechu kobiet ani płaczu dzieci.Słyszała już tylko dalekie wycie szakali i przerywane szczekanie psów, które trwać będzie - pomyślała - przez całą noc.- Pora ruszać - powiedziała Victoria i wstała.Po chwili wahania zamknęła od zewnątrz drzwi swej celi, a klucz zostawiła w zamku [ Pobierz całość w formacie PDF ]