RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale tam przecie w proch się obraca coś, co miał najdroższego.To jego serce płonie na tym stosie… Dlatego płacze.W wielkim milczeniu, bez jednego słowa.Jest żołnierzem, ale nie wstydzi się łez, bo żołnierz nie płacze nigdy nad sobą, ale płakać mu wolno nad śmiercią towarzysza najmilszego.Nagle go ogarnęła rozpaczliwa chęć, aby się zerwać i biec na ratunek bezbronnego stworzenia, nad którym pastwi się ogień jak sęp szukający, czy strzęp jaki nie został na obnażonym szkielecie.A tym bezbronnym stworzeniem jest jego aeroplan, jego brat i siostra, jego ukochanie i przyjaciel.Znał w nim każdy nerw i każde włókno.Znał jego serce jak serce własne i głos jego znał jak głos własny.Więc się począł wyrywać i usiłował się podnieść, ale się tylko zachwiał.Wtedy chłopiec znowu objął go miękko i mówił głosem dobrym i pełnym słodyczy:— Cicho!… Cicho!…Lotnik spojrzał na niego i zobaczył tyle współczucia i tyle braterskiej pociechy w młodych, załzawionych oczach, że nagle przytulił się do niego jak w wielkim nieszczęściu brat do brata się tuli.XIPrzerwali swoją wielką podróż i całym sercem zajęli się lotnikiem.Major—pilot Latysz mniej cierpiał fizycznie, więcej natomiast cierpiał z powodu utraty aeroplanu.Mocna dusza lotnika, straszliwie wstrząśnięta, nie mogła zapomnieć płonącego widma.Ile razy lotnik przypominał sobie tę chwilę — kiedy wskutek pęknięcia tłoku nastąpił pożar smarów w karterze[22], a potem widok buchającego ogniem stosu na łące — zamykał oczy: usta jego drżały, a na twarzy, bandażami owitej, zjawiał się nagły, bolesny skurcz.Coś w nim zaczynało płakać suchym szlochem bez łez.Ocalił się niepojętym sposobem, niemal cudownym.W żywocie lotnika zdarzają się przypadki najdziwaczniejsze; śmierć patrzy często z niepomiernym zdziwieniem, pojąć nie mogąc, w jaki sposób udało się ujść człowiekowi skazanemu na zgubę nieuchronnie.Jakaś ręka pomocna i dobrotliwa wyrywa zranione ptaki ze śmiertelnych sideł.Jest ponad nimi jakaś łaska, wzruszona bohaterstwem.Jakiś orzeł niezmierny, którego okiem jest słońce, czuwa nad orlętami, co wzlatują z ziemskiego gniazda.Taka moc cudowna wyratowała Latysza i posłała tego dziwnego chłopca, co nie uląkł się ani nie wybuchnął płaczem przerażonego śmiercią chłopięctwa, lecz zemdlonego lotnika wyciągnął z aeroplanu.Major—pilot Latysz nie zwracał uwagi na dotkliwy ból pochodzący z oparzeń.Chłopski syn, żołnierz wspaniały, lotnik jeden z najgłośniejszych, ciało miał żelazne.Śmierci się nie lękał.Śmierć ma swoje mieszkanie w ziemi, która nie ma tajemnic wobec chłopa; wie on, że śmierć przyjdzie, a kiedy — to już sprawa boska, a nie jego.Latysz nigdy nie myślał o tym, że każdej godziny goni ona za nim na świszczącym wichrze.Myślał tylko o tym, że ma spełnić zadanie i obowiązek i nie zadrżeć na widok największego niebezpieczeństwa.Sto razy najmniej szła na niego zguba, a on sto razy wymknął się jej na tej cudownej maszynie, pogrzebanej w tej chwili w popiołach.Rad jest, że uszedł i teraz zagładzie.Jest młody i silny, a jego życie skrzydlate, wśród chmur i wichrów zahartowane i pełne świetnych doświadczeń, cenne jest dla ojczyzny.Ciężko jest wychować lotnika, więc ile razy jeden z nich wysuwa się z szeregu, aby w nim już nigdy nie stanąć, wielka troska gryzie serca tych, co strzegą ziemi.Ten chłopak, wyratowawszy go, ocalił nie jego, Latysza, lecz żołnierza Rzeczypospolitej.Kochany to i dzielny chłopak! Zajął się wszystkim, skrzyknął ludzi, sprowadził pomoc i z tym starszym, miłym panem nie opuścili go ani na chwilę.Odczuwszy sercem dziecka, co największy ból sprawia rannemu lotnikowi, pocieszał go dobrymi słowami, że maszyna, co spłonęła, przestarzałego była typu i że nowa, na której major niedługo poleci, będzie cudem cudów.A potem — chłopiec naiwny — zaczął z głęboką powagą tłumaczyć mu, że piękniejsza była śmierć tej ukochanej maszyny w ogniu, niż żeby miał po niej zostać stos pogiętego żelaziwa, żałosne rumowisko.Spłonęła jak bohater na stosie, a nie tak niesławnie jak stary grat, który się rozpadł.Lotnik uśmiechnął się po raz pierwszy od wielu dni, słuchając tej gorącej pociechy.Przewieziony do Warszawy, wracał do zdrowia we własnym mieszkaniu, w którym Ignaś był codziennym gościem, a gdzie Raczek zjawiał się często [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl