[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet kupieckie kamieniczkistraciły swój zwykły przepych - a ich wąskie fronty wydawały się węższe niż normalnie.A może i są,cholera, węższe, pomyślał Dijkstra, jeśli król Esterad podwyższył podatek, chytrusy kamienicznicy moglizwęzić domy.- Dawno u was taka zadżumiona pogoda, ekscelencjo? - spytał, aby spytać, aby przerwać denerwującą ciszę.- Od połowy września, hrabio - odrzekł ambasador.- Od pełni.Zanosi się na wczesną zimę.W Talgarzespadły już śniegi.- Myślałem - powiedział Dijkstra - że w Talgarze śniegi nie topnieją nigdy.Ambasador spojrzał na niego, jakby upewniając się, że to był żart, a nie ignorancja.- W Talgarze - sam popisał się dowcipem - zima zaczyna się we wrześniu, a kończy w maju.Pozostałe poryroku to wiosna i jesień.Jest także lato.zazwyczaj wypada w pierwszy wtorek po sierpniowym nowiu.Itrwa aż do środy rano.Dijkstra nie zaśmiał się.- Ale nawet tam - spochmurniał ambasador - śnieg w końcu pazdziernika jest ewenementem.Ambasador, jak większość redańskiej arystokracji, nie znosił Dijkstry.Konieczność goszczenia ipodejmowania arcyszpiega uważał za osobisty despekt, a fakt, że Rada Regencyjna zleciła negocjacje zKovirem Dijkstrze, a nie jemu, za śmiertelną obelgę.Mierziło go, że on, de Ruyter z tej najsławniejszejgałęzi rodu de Ruyterów, grafów od dziewięciu pokoleń, musi tytułować hrabią tego chama i parweniusza.Ale jako wytrawny dyplomata mistrzowsko krył się z resentymentem.Wiosła wznosiły się i opadały miarowo, łódz szparko sunęła po Kanale.Minęli właśnie maleńki, ale wielcegustowny pałacyk Kultury i Sztuki.- Płyniemy do Ensenady?- Tak, hrabio - potwierdził ambasador.- Minister spraw zagranicznych dobitnie zaznaczył, że pragniewidzieć się z wami natychmiast po przybyciu, dlatego wiozę was wprost do Ensenady.Wieczorem zaśprzyślę do pałacu łódz, albowiem chciałbym gościć was na wieczerzy.- Ekscelencja raczy wybaczyć - przerwał Dijkstra - ale obowiązki nie pozwolą mi skorzystać.Spraw do119załatwienia mam mnóstwo, a czasu mało, przychodzi gospodarować nim kosztem przyjemności.Powieczerzamy kiedy indziej.W szczęśliwszych, spokojniejszych czasach.Ambasador ukłonił się i ukradkiem odetchnął z ulgą.*****Do Ensenady, oczywista, dostał się tylnym wejściem.Z czego był bardzo rad.Do głównego wejścia zimowejmonarszej rezydencji, pod wspaniały, wsparty na smukłych kolumnach fronton, wiodły wprost od WielkiegoKanału imponujące, ale cholernie długie schody z białego marmuru.Schody prowadzące do jednego zlicznych tylnych wejść były nieporównanie mniej efektowne, ale też i łatwiejsze do przebycia.Mimo tegoDijkstra, idąc, zagryzał wargi i klął pod nosem cicho, tak by nie słyszeli eskortujący go gwardziści, lokaje imajordomus.Wewnątrz pałacu czekały dalsze schody i dalsza wspinaczka.Dijkstra znowu zaklął półgłosem.Zapewne towilgoć, zimno i niewygodna pozycja w łodzi sprawiły, że noga w zgruchotanej i magicznie wyleczonejkostce zaczęła przypominać się tępym, złośliwym bólem.I złym wspomnieniem.Dijkstra zgrzytnął zębami.Wiedział, że winnemu jego cierpienia wiedzminowi również połamano kości.%7ływił głęboką nadzieję, żewiedzmina też w nich rwie i życzył mu w duchu, by rwało jak najdłużej i jak najdotkliwiej.Na zewnątrz zapadł już zmrok, korytarze Ensenady były ciemne.Drogę, którą Dijkstra szedł za milczącymmajordomem, oświetlał jednak rzadki szpaler lokajów ze świecznikami.A przed drzwiami komnaty, doktórej wiódł go majordomus, stali gwardziści z halabardami, wyprężeni i sztywni tak, jakby zapasowehalabardy mieli wetkane w tyłki.Lokaje ze świecami stali tu gęściej, jasność aż oczy kłuła.Dijkstra dziwiłsię nieco pompie, z jaką go witano.Wszedł do komnaty i momentalnie przestał się dziwić.Skłonił się głęboko.- Witaj nam, Dijkstra - powiedział Esterad Thyssen, król Koviru, Poviss, Naroku, Velhadu i Talgaru.- Niestój przy drzwiach, pozwól tu, bliżej.Etykieta na bok, to nieoficjalna audiencja.- Najjaśniejsza Pani.Małżonka Esterada, królowa Zuleyka, lekko roztargnionym skinieniem głowy odpowiedziała na pełen czciukłon Dijkstry, ani na moment nie przerywając szydełkowania.Oprócz królewskiej pary w ogromnej komnacie nie było żywej duszy.- Właśnie tak - Esterad zauważył spojrzenie.- Pogadamy w czworo, przepraszam, w sześcioro oczu.Coś misię bowiem zdaje, że tak będzie lepiej.Dijkstra zasiadł na wskazanym karle, na wprost Esterada.Król miał na ramionach karmazynowy, obszytygronostajami płaszcz, na głowie zaś pasujące do płaszcza aksamitne chapeau.Jak wszyscy mężczyzni zklanu Thyssenidów, był wysoki, potężnie zbudowany i zbójecko przystojny.Wyglądał zawsze krzepko izdrowo, niby marynarz, który dopiero co wrócił z morza - wręcz czuło się od niego morską wodę i zimnysłony wiatr.Jak u wszystkich Thyssenidów, dokładny wiek króla trudny był do określenia.Patrząc na włosy,cerę i dłonie - miejsca najdobitniej mówiące o wieku - Esteradowi można było dać czterdzieści pięć lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]