RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trop biegł prosto jak strzała przez wzgórza i gęste zaro-śla.Niebawem w dębowym zagajniku znalezliśmy ślady obozu. Spędzili tu paskudną, mokrą noc  domyślił się Błazen, a ja skinąłem głową.Nadpalone kłody w ognisku zdradzały, że zostało zgaszone przez ulewę, i potem nikt gojuż ponownie nie rozpalił.Na namokniętej ziemi pozostał odcisk koca.Ten, kto tu spał,na pewno przemókł.Na ziemi pozostało mnóstwo śladów koni.Czyżby inni Srokacioczekiwali tutaj na łucznika? Gdybyśmy wczoraj po spotkaniu z łucznikiem pojechali dalej, dopadlibyśmy ichtutaj  powiedziałem z żalem. Powinienem był to przewidzieć.Zostawili wartowni-ka, a więc nie odjechali daleko, a łucznik nie miał konia.Teraz wydaje się to takie oczy-wiste.Do licha, Błaznie, książę był wczoraj w zasięgu ręki. Zatem jest i dzisiaj.Dobrze się stało, Rycerski.Dziś nikt nas nie spowalnia i mo-żemy ich zaskoczyć.Obejrzałem tropy.Nic nie znalazłem co wskazywało na to, że Wawrzyn i łucznikprzyjechali tutaj.Zatem jezdziec wrócił sam, przywożąc wieść, że wartownik zostałschwytany.Prawdopodobnie odjechali stąd w pośpiechu, bez łucznika.Należy się spo-dziewać, że będą teraz bardzo czujni. Nie oddadzą księcia bez walki  powiedziałem. A książę może też stawiaćopór. Jaki więc mamy plan? Zaskoczyć ich, zaatakować, zabrać księcia i jak najszybciej wrócić do KoziejTwierdzy, gdyż dopiero tam będziemy bezpieczni. Mojakara jest szybka i wytrzymała, więc nie wahaj się zostawić mnie z tyłu, kie-dy odbijesz księcia.I mnie. Nie sądzę, żebym mógł tak postąpić  powiedziałem ostrożnie.Nie martw się, ja go obronię.Zcisnęło mnie w gardle.A kto obroni ciebie?331 Ale nie dojdzie do tego, obiecałem sobie w duchu, nie zostawię żadnego z nich.Pojechaliśmy dalej, po dobrze widocznych na wilgotnej ziemi śladach.Srokaci po-godzili się ze stratą łucznika i odjechali, tak samo jak wtedy, kiedy zostawili jednego zeswoich w wiosce, żeby zatrzymał pościg.Ta determinacja świadczyła o tym, że książęjest dla nich bardzo cenny.Będą walczyć o niego na śmierć i życie.Może nawet będąwoleli go zabić, niż oddać.Fakt, że tak niewiele wiedzieliśmy o ich motywach, zmuszałnas do bezwzględnego działania.Porzuciłem więc myśl o podjęciu próby negocjacji.Podejrzewam, że przywitaliby nas tak samo, jak ich łucznik.Teraz, kiedy mieliśmy tak wyrazny trop, zziajany wilk trochę nas opózniał.W pewnejchwili sam zdał sobie z tego sprawę i usiadł na ścieżce.Zatrzymałem Mojąkarą, a Bła-zen Węgielka.Co się stało, mój bracie?Jedzcie beze mnie.To łowy dla szybkich i zręcznych.Mam jechać bez moich oczu i uszu?I bez mózgu, niestety.Ruszaj, braciszku, i zachowaj swoje pochlebstwa dla kogoś, ktow nie u wierzy.Może dla kota. Wstał i pomimo zmęczenia z łatwością wtopił sięw pobliskie zarośla.Błazen spojrzał na mnie z niepokojem. Pojedziemy bez niego  powiedziałem cicho i popędziłem Mojąkarą.Po jakimś czasie trop przed nami stał się bardziej wyrazny.Zatrzymaliśmy się przystrumieniu, żeby napoić konie i napełnić bukłaki.Rosły tam pózne jeżyny, kwaśnei twarde, ale mimo to jedliśmy je garściami, zadowoleni, że wreszcie możemy coś gryzći przełykać.Gdy tylko konie ugasiły pragnienie, pojechaliśmy dalej. Naliczyłem ich sześciu  zauważył Błazen.Skinąłem głową. Co najmniej.Nad wodą były także kocie ślady.Dwa koty, różnej wielkości. Czy powinniśmy się spodziewać przynajmniej jednego groznego wojownika?Wzruszyłem ramionami. Sądzę, że możemy spodziewać się wszystkiego.Również więcej niż sześciu prze-ciwników.Oni jadą do jakiejś kryjówki, Błaznie.Może do osady Pradawnej Krwi albodo warowni Srokatych.Być może już nas obserwują.Spojrzałem w niebo.Nie zauważyłem żadnych ptaków, które przyglądałyby się namz nadmiernym zainteresowaniem, co wcale nie oznaczało, że nikt nas nie śledzi.Nie tyl-ko przelatujący ptak, ale równie dobrze ukryty w krzakach lis mógł być szpiegiem tych,których ścigaliśmy. Od jak dawna je miałeś?  zapytał Błazen. Te sny o księciu?  Nie chciałem go zwodzić. Och, od jakiegoś czasu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl