RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Było bardzo mało prawdopodobne, żeby dotarł aż tutaj, ale gdyby tak się stało, nie ulegało wątpliwości, że Heftpistol nie posłużyłby Olivei­rze do niczego, nie dlatego że nie doszłoby do takiego spotkania, jakie wyobrażał sobie Traveler, byłoby to coś zupełnie odmiennego, coś, czego Oliveira też nie był w stanie sobie wyobrazić, ale o czym wiedział tak dobrze, jakby widział albo słyszał napieranie przychodzącej z zewnątrz czarnej masy na to, o czym wiedział nie wiedząc, nieobliczal­ne, nieudane zetknięcie się czarnej masy Travelera z tym, co paliło papierosa tu, na brzegu biurka.Coś jakby czuwanie sprzeciwiające się uśnięciu (godziny snu i czuwania - po­wiedział kiedyś ktoś - jeszcze nie połączyły się w jedno), ale powiedzieć „czuwanie sprzeciwiające się uśnięciu” to przy­znać się aż do końca, że nie istnieje żadna nadzieja na jedność.Natomiast mogło się zdarzyć i tak, że przybycie Travelera byłoby jakimś kulminacyjnym punktem, od które­go począwszy można by jeszcze raz spróbować skoku jed­nego w drugie, a równocześnie drugiego w pierwsze, ale ten skok byłby zupełnym przeciwieństwem zderzenia.Oliveira był pewien, że strefa Travelera nie mogła dojść aż do niego, nawet gdyby się na niego zwaliła, gdyby go uderzyła, gdyby mu podarła koszulę, gdyby pluła mu w oczy i w usta, gdyby mu wykręcała ręce i wyrzuciła go przez okno.Jeżeli Heftpis­tol był zupełnie nieskuteczny przeciwko tej strefie (skoro według wyjaśnień osiemnastki było to coś w rodzaju mecha­nicznego spinacza), jakież znaczenie mógł mieć nóż Travele­ra czy też cios pięścią Travelera, biedne Heftpistole, zupełnie niezdatne do wypełnienia przestrzeni między dwoma ciałami, w sytuacji, w której każde z tych ciał negowałoby istnienie drugiego.Jakkolwiek było faktem, że Traveler mógł go zabić (coś w tym było, nie bez powodu miał tak sucho w ustach, tak ohydnie spocone ręce), wszystko skłania­ło Oliveirę do przeczenia tej możliwości ze względu na to, że odbyłoby się to w płaszczyźnie, w której ów fakt miałby znaczenie wyłącznie dla mordercy.Byłoby jednak lepiej czuć, że morderca w ogóle nie jest mordercą, że może nawet strefa nie jest strefą, uszczuplić, zminimalizować, zbagatelizować strefę, aby z całego tego wodewilu, ze wszystkich roz­bijających się o ziemię popielniczek nie pozostało nic więcej niż hałas, jako jej jedyna, żałosna konsekwencja.Gdyby (walcząc ze strachem) udało mu się utwierdzić w tym kom­pletnym odcięciu się od strefy, obrona stałaby się najlepszym atakiem, najstraszniejsze pchnięcie zadałaby rękojeść szpady, nie zaś jej ostrze.Chociaż do czego prowadziły metafory o tak późnej porze, skoro jedynym sensownym bezsensem było obserwowanie stóp pod drzwiami, czyli fiołkowej smu­gi - tego termometrycznego słupka strefy.Na dziesięć przed czwartą Oliveira przeciągnął się, poru­szył zdrętwiałymi ramionami i usiadł na wąskim parapecie okna.Bawiła go myśl, że gdyby miał szczęście zwariować tej nocy, unicestwiłby tym doszczętnie strefę Travelera.Roz­wiązanie, które zresztą nie pasowało ani do jego dumy, ani do decyzji przeciwstawienia się jakiejkolwiek formie kapitu­lacji.W każdym razie wyobrazić sobie Ferraguta wpisujące­go go do księgi chorych i zakładającego mu na drzwiach numer i oko magiczne do obserwowania w nocy.I Talita, przygotowująca mu w aptece opłatki, przechodząca uważnie przez patio, aby nie nadepnąć na klasy, aby nigdy więcej nie nadepnąć na klasy.Już nie mówiąc o nieszczęsnym Manu, ' w rozpaczy z powodu swojej niezręczności, z powodu swoje­go absurdalnego przedsięwzięcia.Zwrócony plecami do pa­tia, niebezpiecznie kołysząc się na parapecie, Oliveira poczuł, że strach zaczyna mijać i że to jest zły znak.Nie odrywał oczu od świetlnej smugi, ale wraz z każdym oddechem wpływało w niego jakieś zadowolenie bez słów, jakieś zadowolenie nie mające nic wspólnego ze strefą, radość - to było właśnie to - uczucie, że strefa powoli się cofa.Nieważ­ne było, na jak długo, z każdym wdechem ciepłe powietrze świata jednoczyło się z nim, tak jak mu się to już parę razy w życiu zdarzało.Nawet nie odczuwał potrzeby palenia, na krótką chwilę zawarł pokój z samym sobą i to równało się unicestwieniu strefy, wygraniu bitwy, chęci - wreszcie!- uśnięcia w chwili przebudzenia, na tym brzegu, gdzie sen i przebudzenie mieszają swe pierwsze wody, odkrywając, że są one jednym i tym samym; ale to było źle, bo przecież wszystko to musiało zostać przerwane przez nagłe pojawie­nie się dwóch czarnych form na fiołkowej smudze i przez uporczywe drapanie w drzwi.„Sam tego chciałeś - pomyś­lał Oliveira zsuwając się z parapetu aż do brzegu biurka.- Chociaż, co tu ukrywać, gdyby trwało to choć o sekundę dłużej, runąłbym głową w dół prosto na klasy.Wejdźże już raz, Manu, przecież nie egzystujesz albo ja nie egzystuję, albo jesteśmy tak głupi, że wierzymy w te wszystkie brednie i pozabijamy się, bracie.Teraz albo nigdy, szkoda gadać.” - Wejdź - powtórzył głośno, ale drzwi nie otworzyły się.W dalszym ciągu dochodziło ciche skrobanie i może było prostym zbiegiem okoliczności, że ktoś stał na dole obok fontanny, kobieta odwrócona tyłem, o długich włosach i opuszczonych ramionach, pogrążona w obserwowaniu nik­łego strumyka wody.O tej porze, w tej ciemności, mogła to równie dobrze być Maga, jak Talita, czy którakolwiek z wariatek, a wziąwszy wszystko pod uwagę, to choćby Pola.Nic mu nie przeszkadzało patrzeć na odwróconą tyłem kobietę, ponieważ nawet gdyby Traveler zdecydował się wejść, system obronny zacząłby działać automatycznie, tak że on miałby aż za dużo czasu, żeby odwrócić się i stawić mu czoło.W każdym razie było dość dziwne, że Traveler dalej drapał w drzwi, jakby chciał sprawdzić, czy on śpi (nie, to jednak nie mogła być Pola, Pola miała krótszą szyję i wyraźniejszy zarys bioder), chyba żeby ze swej strony opracował jakiś system ataku (to mogła być albo Maga, albo Talita, i tak były do siebie podobne, a jeszcze w nocy i 7, drugiego piętra.), mający na celu wyrzucenie-go-z-jego--pozycji (przynajmniej z pierwszych ośmiu kwadratów, bo poza ósmy nigdy nie udało mu się wyjść, nigdy więc nie osiągnie Nieba, nigdy nie wejdzie do swojego kibucu).„Na co czekasz, Manu? - pomyślał Oliveira, - Do czego nam to wszystko służy?” Najprawdopodobniej była to jednak Talita, która teraz patrzyła w górę i znieruchomiała widząc, jak on zmęczonym gestem wysuwa za okno nagie ramię.- Przybliż się, Mago - powiedział Oliveira.- Stąd jesteś tak podobna, że można zmienić ci imię.- Zamknij okno, Horacio - poprosiła Talita.- Wykluczone, jest piekielny upał, a twój mąż mi drapie w drzwi, że aż strach.Ot - i zbieg okoliczności raczej nieprzychylny.Ale nie przejmuj się, weź kamyk i popróbuj od nowa, a nuż tym razem.Szuflada, popielniczka i krzesło równocześnie runęły na ziemię.Pochyliwszy się, oślepiony Oliveira patrzył w fioł­kowy prostokąt, który zastąpił drzwi, w czarną poruszającą się plamę.Usłyszał przekleństwo Travelera.Hałas zbudził prawdopodobnie pół kliniki.- Czyś ty zupełnie oszalał? - powiedział Traveler, nieruchomo stojąc w drzwiach.- Chcesz, żeby dyro wszystkich nas wylał na zbity pysk?- Poucza mnie - objaśnił Talitę Oliveira.- Zawsze był mi ojcem.- Proszę cię, zamknij okno - powiedziała Talita.- Cóż może być potrzebniejszego od otwartego okna - odpowiedział Oliveira.- Posłuchaj pisków twojego męża, daje się zauważyć, że wsadził nogę w wodę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl