[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów dorzucono do ognia i znów krążyć za-częły szklanki. A to ci sypie śnieg powiedział jeden z mężczyzn przyciszonym głosem. Znieg? spytał pan Winkle. Zimna, paskudna noc, panie! odpowiedział tamten. Wiatr dmie po polach i idą ta-kie straszne, białe chmury! Co Jem mówi? zapytała stara dama. Czy się co stało?242 Nic, nic, matko! powiedział pan Wardle. Powiedział, że jest zadymka i że strasz-nie zimno.Poznać to po tym, jak huczy w kominie. A! powiedziała stara dama. Pamiętam taką samą zadymkę, wiele lat temu, akuratna pięć lat przed śmiercią twego ojca.Też było Boże Narodzenie.Pamiętam, że ojciec twójopowiadał nam wtedy historię o złych duchach, które porwały starego Gabriela Gruba. Historię o czym? zainteresował się pan Pickwick. Ach, taka sobie historia o starym grabarzu powiedział pan Wardle. Tutejsi ludzieprzypuszczają, że go porwały duchy. Przypuszczają! zawołała stara dama. Czyż podobna temu nie wierzyć? Przypusz-czają! Słyszałeś chyba od dziecka, że go porwały duchy, i jeszcze nie wiesz, że tak było? Dobrze, matko, niech będzie, jak chcesz! powiedział, śmiejąc się pan Wardle. Po-rwały go duchy i skończyło się. A nie! Upewniam pana! powiedział pan Pickwick. Muszę się dowiedzieć, jak goporwały, dlaczego i w ogóle wszystko!Wardle uśmiechnął się, gdyż wszystkie głowy pochyliły się z ciekawością, po czymnalawszy szklanki pewną ręką i wzniósłszy zdrowie pana Pickwicka, zaczął.Ale niech Bóg ma w swojej opiece naszego wydawcę! Jakiż długi rozdział napisaliśmy!Zapomnieliśmy o takiej drobnej restrykcji, jak rozdziały słowo daję! Musimy więc du-chom poświęcić nowy! Dużo miejsca, ale żadnych względów dla duchów, panie i panowie,jeśli łaska!243Rozdział dwudziesty dziewiątyHistoria o upiorach, które porwały grabarzaW starej wsi klasztornej niedaleko stąd, dawno, dawno temu, tak dawno, że chyba histo-ria ta musi być prawdziwa bo przecież nasi dziadkowie już w nią wierzyli mieszkał za-krystian i grabarz w jednej osobie, Gabriel Grub.Nie jest wcale rzeczą konieczną, by ktoś,dlatego tylko, że jest grabarzem i żyje w otoczeniu pomników śmierci, musiał być melan-cholikiem i człowiekiem ponurym.Spotyka się między nimi najweselszych ludzi na świe-cie.Sam miałem kiedyś honor przyjaznić się z karawaniarzem, który w prywatnym życiu,gdy nie spełniał obowiązków, był wesoły jak szczygieł, śpiewał najżartobliwsze piosenki ijednym haustem potrafił wychylić szklankę czegoś dobrego.Ale Gabriel Grub, jakby dlazaprzeczenia tym możliwościom, był człowiekiem ponurym i smutnym; zadowalał się to-warzystwem własnym i starej oplatanej flaszki, którą przechowywał w wielkiej kieszeniswej kapoty.Na każdą zaś wesołą twarz patrzał z trudnym do opisania wyrazem głębokiejpogardy i złośliwości.Pewnego dnia wigilijnego, nieco przed zmierzchem, Gabriel wziął do rąk rydel, zapaliłlatarkę i poszedł na cmentarz.Jutro miał wykończyć grób, a że czuł się tego wieczora ja-koś samotnie, przyszło mu na myśl, że może praca go rozerwie.Idąc dobrze znaną sobiedrogą, widział przez okna domów zapalone światła w pokojach, ogień trzaskający wesoło itwarze zebrane koło kominka, widział przygotowania do następnego dnia, wdychał ape-tyczne zapachy, jakie buchały z kuchni.Widok ten gniewem i goryczą napełniał serce Ga-briela Gruba.A kiedy na ulicy pokazała się gromadka dzieci, do których natychmiastprzyłączyło się jeszcze pół tuzina kędzierzawych główek, i cała ta rozbawiona hałastra po-biegła na górę bawić się w zwykłe gry świąteczne, Grub uśmiechnął się ponuro, mocniejścisnął rydel i przyszła mu na myśl szkarlatyna, odra grypa, koklusz i wiele jeszcze innychprawdziwych pociech dla serca grabarza.W tym miłym usposobieniu szedł dalej.Zgryzliwie odpowiadał na pozdrowienia prze-chodniów, którzy go od czasu do czasu mijali, wreszcie skręcił w ciemną uliczkę prowa-dzącą na cmentarz.Gabriel od dawna już cieszył się, że będzie szedł tamtędy, była to bo-wiem ponura, smutna, a więc miła uliczka; mieszkańcy wioski omijali ją, chyba że słońcemocno świeciło.Ogarnęło go zatem wielkie oburzenie, kiedy zobaczył przed sobą uliczni-ka wesoło śpiewającego piosenkę! W takim miejscu! W miejscu, które nazywano ulicąTrumienną już w owych zamierzchłych czasach, kiedy włóczyli się po niej ostrzyżeni doskóry, małpiogłowi mnisi! Gabriel przyśpieszył kroku i natknął się na malca, który biegłszybko, żeby połączyć się ze swymi towarzyszami na głównej ulicy, śpiewał zaś trochędlatego, by dodać sobie odwagi, a trochę dla wprawy! A śpieszył, ile miał tchu w pier-siach! Gabriel zapędził chłopaczka w róg zaułka i uderzył go pięć czy sześć razy latarniąpo głowie niech się nauczy modulować głos! Malec uciekł, trzymając się za głowę, terazśpiewał zupełnie z innego tonu! Gabriel roześmiał się z zadowolenia i wszedł na cmentarz,zamknąwszy za sobą furtkę.244Zdjął kapotę, postawił na ziemi latarnię i wszedł w nie dokończony grób, gdzie praco-wał kilka godzin z całym poświęceniem.Ale mróz ścisnął ziemię i niełatwo było kopać ją iodrzucać.I chociaż świecił księżyc, był jakoś dziwnie mały i słabo tylko oświecał grób, naktóry kościółek rzucał cień.W innych wypadkach przeszkody te zepsułyby humor Ga-brielowi Grubowi; ale dziś był tak zadowolony z tego, że przeszkodził malcowi śpiewać,że nie martwił się małymi postępami swojej pracy [ Pobierz całość w formacie PDF ]