[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzięki takiemu połączeniu umysłów Mhoram począł odzyskiwać siły.Zdawało się, że krew znowu krąży w jego żyłach, mięśnie są nieskrępowane, kościom wróciła sztywność.Przyjął lordów z całą otwartością i w odpowiedzi podzielił się z nimi wszystkimi spostrzeżeniami, które uczyniły jego decyzję konieczną.Potem wsparł się na ich miłości i pozwolił się jej uspokoić.Jego pragnienie połączenia zdawało się być nie zaspokojone, ale po pewnym czasie kontakt został przerwany przez ostry głos, tak przepełniony osobliwym wzruszeniem, że lordowie musieli go wysłuchać.Do sali wbiegł wartownik, a gdy spojrzeli na niego, zawołał:– Furia zaatakowany! Jego armia.obozowisko.! Jest zaatakowane.Przez waynhim! Jest ich niewielu.niewielu.ale furia nie ma z tamtej strony obrony, a oni już poczynili wielkie zniszczenia.Wycofał do walki z nimi armię spod Revelstone!Wielki lord Mhoram pośpiesznie uwolnił się z objęć lordów, rozkazując grupie bojowej gotowość.Słyszał, jak dowódca Quaan powtarza jego komendy.Wymienili spojrzenia pełne okrutnych konsekwencji dla furii, po czym Quaan wskoczył na swego konia, krzepkiego, zrodzonego w górach mustanga.Mhoram dostrzegł pomiędzy wojownikami dosiadającego konia Borillara.Chciał mu tego zabronić; hirebrandzi nie są wojownikami.Potem jednak przypomniał sobie, jak wielkie nadzieje Borillar pokładał w Thomasie Covenancie i zostawił go w spokoju.Loerya była już w drodze do wieży, aby wspomóc jej obrońców i zabezpieczyć grupie bojowej powrót do Revelstone.Pozostała jedynie Amatin.W oczach Mhorama błyszczała groźba.Lord przytuliła się do niego na chwilę, po czym odsunęła się, mrucząc:– Zdaje się, że waynhim podjęły tę samą decyzję.Mhoram odwrócił się i wskoczył lekko na grzbiet Drinny’ego.Ranyhyn zarżał, dumne i wyzywające dźwięki rozniosły się echem po twierdzy.Ogromne bramy otworzyły się na dziedziniec i Mhoram skierował Drinny’ego naprzód krótkim galopem.Za nim ruszyła grupa bojowa.Na jej czele wielki lord Mhoram ruszył na wojnę.Lord śmignął przez bramę, pogalopował przez dziedziniec, pomiędzy stromymi wałami piasku i ziemi i wpadł prosto do tunelu pod wieżą.Drinny prężył się pod nim radośnie, podniecony zdrowiem, pędem i zapachem bitwy.Mhoram, minąwszy strzaskane pozostałości zewnętrznych bram, wyprzedził grupę bojową.Za bramami okręcił Drinny’ego, aby rzucić okiem na wyniosłą twierdzę.Nie dostrzegł na strażnicy wojowników, ale wyczuł ich obecność za fortyfikacjami i oknami.Prostopadły kamień strażnicy i Revelstone wznoszące się za nią niczym dziób ogromnego statku odpowiedziało na jego spojrzenie granitową stałością, jakby było proroctwem pradawnych gigantów – zaszyfrowaną myślą, że zwycięstwo i porażka to określenia z języka ludzi, które w języku gór nie mają odpowiedników.Wtem jeźdźcy wypadli galopem z gardła wieży i Mhoram odwrócił się, aby spojrzeć na wroga.Po raz pierwszy patrzył na armię samadhi z poziomu ziemi.Stała wokół niego posępna pośród ponurego zimowego krajobrazu niczym garota, w którą pochopnie wetknął swą szyję.Przez myśl przemknęły mu wspomnienia innych bitew – Kiril Threndor, Kryjówka Zguby, Doriendor Corishev zdawały mu się teraz dziecinną igraszką, ledwie cieniem czekających go zmagań.Odgonił jednak te wspomnienia, skupił swą uwagę na tym, co się działo u podnóża wzgórz.Zgodnie z tym, co powiedział wartownik, napastnicy pędzili jak oszalali z powrotem ku obozowisku, które było oddalone zaledwie o kilkaset jardów.Mhoram widział, dlaczego samadhi odwołał swe siły.Giganta-furię zaatakował zwarty klin dwustu lub trzystu waynhim.Celem ich ataku nie był sam Szatańska Pięść, choć walczył z nimi osobiście, miotając zielone błyskawice.Waynhim nacierali na nie bronione tyły obozu z zamiarem zniszczenia zapasów żywności.Już zdążyli spopielić wielkie koryto padliny i posoki, którymi karmiły się bestie lorda Foula.Waynhim atakowali następne magazyny, chroniąc się w miarę możliwości przed biczem Kamienia Szatańskiej Pięści, obracając w popioły ogromne sterty poćwiartowanego mięsa.Nie mieli szansy przetrwania, nawet gdyby stawili czoło tylko samemu furii.Ze swą siłą giganta, z kawałkiem Złoziemnego Kamienia i przy wsparciu Laski Praw mógłby pobić dziesięć, piętnaście tysięcy waynhim.A on miał jeszcze całą armię do pomocy.Setki ur-podłych dotarły już prawie na pole bitwy; tysiące innych stworzeń zmierzało tam ze wszystkich stron.Waynhim pozostało niewiele chwil życia.Pomimo to walczyli, opierali się szmaragdowemu złu samadhi z zaskakującym powodzeniem.Byli, podobnie jak ur-podli, nasieniem Demondim – mistrzami ciemnej i potężnej mądrości, której nigdy nie tknął żaden lord.Nie zmarnowali owych czterdziestu siedmiu lat, które spędzili w ukryciu.Przygotowywali się do stawienia oporu złości.Mrucząc niezwykłe słowa mocy, gestykulując zapamiętale, otrząsali się z uderzeń furii i dalej niszczyli każde koryto i zapasy jedzenia, jakie znalazły się w ich zasięgu.Wszystko to Mhoram dostrzegł niemal natychmiast.Ostry wiatr smagał mu twarz, palił oczy, ale on wytężał wzrok, usiłując przebić mgłę przesłaniającą mu widzenie.Dostrzegł, że dzięki atakowi waynhim armia Szatańskiej Pięści nie zauważyła jeszcze jego i grupy bojowej.– Dowódco – rzucił – musimy pomóc waynhim! Wydaj rozkazy [ Pobierz całość w formacie PDF ]