RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wprawdzie nie tak dawno sprawiła sobie trąbkę i od tego czasu słyszała lepiej niż inni.To znaczy wtedy, kiedy przyszła jej ochota posłużyć się trąbką.A teraz ciotka wkrótce tu będzie.Joachim wstał, przeciągnął się sennie, rozprostował no­gi.Nagle w oczy wpadła mu karteczka przypię­ta do stołu pluskiewką.Umieszczono ją tam, gdy Joachim spał.Szeroko otwierając oczy, Jo­achim czytał:„Kto szpieguje i w cudze sprawy się wtrąca, źle na tym wyjdzie - Świszczący X".Joachim zupełnie się ocknął.Mały znak X wpatrywał się w niego niby podstępny pajączek.Joachim poczuł, że kolana się pod nim uginają.Świszczący X, najniebezpieczniejszy złoczyńca świata! To nie może być prawda!Joachimowi przypomniało się, że czytał w „Przeglądzie Zwierzęcym" o tym niebezpiecz­nym rabusiu.Nikt go nie widział.Zupełnie nie­oczekiwanie pojawiał się w jakiejś części kraju i buszował, a nikt mu nie potrafił w tym prze­szkodzić.Nie było zamka ni zasuwy, które by się oparły Świszczącemu X-owi.I nie pozostawiał żadnych śladów.Zawsze tylko na miejscu zbrodni wyrysowywał mały znak X.Znak, który w przerażający sposób podobny był do złośli­wego pajączka.Ostatni napad Świszczącego X-a był szeroko opisywany.Wtedy zrabował całe miasto! Zniknęło kawałek po kawałku.Jednej nocy jakiś komin, następnej nocy jakiś dach czy balkon.I tak dom po domu znikał, aż w końcu nie zo­stało nic, co by przypominało, że w tym miej­scu było miasto.Lecz w ciągu ostatnich lat nie było w gaze­tach ani jednego słowa o Świszczącym X-ie.Powszechnie przypuszczano, że gdzieś odszedł na zawsze.Nic więc dziwnego, że w związku z kradzieżami w Modrzejowie nikomu na myśl nie przyszedł Świszczący X.Stojąc z karteczka w ręce, Joachim drżał ca­łym ciałem.„Kto szpieguje i w cudze sprawy się wtrąca, źle na tym wyjdzie".Ten najgroź­niejszy z przestępców znany był ze swej bez­względności.Zabębniono w drzwi i Joachim musiał ode­rwać się od swych myśli.Od razu poznał, że to ciotka Amalia.Ona zawsze stukała rączką para­solki.Stanęła na progu i uśmiechając się rzekła:- No wiec znowu jestem, drogi Joachimie.W jednej ręce trzymała trąbkę podobną dowielkiego lejka.W drugiej - torbę i parasolkę.Nigdy nie odważyła się wyjść z domu bez para­solki.Jeżeli nie padało, mogła jej użyć w ty­lu innych celach, na przykład do zastukania w drzwi.Na głowie ciotka Amalia miała dziwa­czny kapelusz, podobny do kaktusa.- A tu mam dla ciebie małą niespodziankę - ciągnęła dalej, wyjmując paczkę z torby.Ty tak lubisz rośliny doniczkowe.Proszę bardzo.Joachim podziękował i wziął paczkę.A otwo­rzywszy ją, mógł ustawić na biurku dwudziesty siódmy w swym domu kaktus.Joachim nie zdążył jeszcze ust otworzyć, gdy ciotka Amalia wybuchnęła:- Co to, drogi Joachimie, czyś ty chory? -I dla pewności sama sobie odpowiedziała: - Tak, oczywiście, że chory.Blady jesteś jak księ­życ.Natychmiast powiedz, co ci jest!- Nic, kochana ciociu powiedział Jo­achim.Wiedział jednak, że jest blady, a na myśl o liście z pogróżkami czuł, że jest chory.Tylko się nie wykręcaj, Joachimie - po­wiedziała ciotka Amalia.- Natychmiast marsz do łóżka! Stara ciotka dobrze widzi, co się z to­bą dzieje.I na nic się nie zdały protesty Joachima.Mi­giem znalazł się w łóżku.- Leż spokojnie, a ja ci przygotuję wrzątku z miodem - powiedziała ciotka Amalia i za­częła krzątać się koło komina.Joachim leżał i skręcał się.Ciotka Amalia mogła być niebezpieczna, gdy zaczęła od tej strony.I to właśnie teraz, kiedy tyle było do roboty! Przede wszystkim należało przeczesać Las Południowy.Joachim pewien był, że tam znajdą groźnego rabusia.Żeby tylko Gwidon dobił wreszcie do domu.Wyglądało na to, że calusieńką noc spędził na dworze.Właśnie gdy Joachim do końca domyślał tę myśl, usłyszał szczęknięcie drzwi.I mały krza­czek białego bzu chyłkiem przekroczył próg.- Pst! - powiedział Joachim kładąc palec na ustach.Trzeba było przechytrzyć ciotkę Amalię.Niebywale pożyteczna noc - szepnął bez.Joachim ciekaw był dalszego ciągu.W kilku skąpych słowach wyjaśnił Gwidonowi sytuację.Potem cichutko wylazłz łóżka i porwał swoje ubranie.I dokonał prawdziwej ucieczki z włas­nego domu.Gwidon Gronostaj podążył za nim krok w krok.- Chodź - szepnął Joachim i pobiegł w kie­runku lasu.Wleźli pod gęstą jodłę, Joachim Lis ubierał się, a Gwidon opowiadał o swych przeżyciach w zwykły sposób: krótko, urywanie.Poprzedniego wieczora, gdy gonili rabusia, Gwidon, jak wiadomo, przysiadł na trotuarze w Zaułku Krętym.Po chwili osłabienie minęło i Gwidon pociągnął w stronę kina.A tam omal nie został przewrócony przez rabusia, który wy­biegł zapasowym wyjściem.Gwidon nie zwlekał z podjęciem pościgu.Rabuś skierował się prosto do Południowego Lasu, nie zauważył, że ktoś za nim idzie.Bo Gwidon wskoczył do rowu, ciągnącego się w kierunku lasu.Znalazłszy się wśród drzew, rabuś zwolnił nieco, a wkrótce wszedł na ścieżkę.Gwidon nie miał żadnych trudności ze śle­dzeniem go.Wprawdzie jedno czy drugie zwie­rzę mogło uznać za dość niezwykłe, że starannie wypielęgnowany krzaczek białego bzu znalazł się w środku lasu.Ale jakoś wszystko szło do­brze.Mniej więcej po godzinie tropienia rabuś na­gle zniknął.Gwidon myślał, że ziemia go po­chłonęła.Ale po bliższym poszukiwaniu znalazł otwór prowadzący do groty w skale, dobrze ukryty za rozgałęzioną jodłą.Gwidon przez chwilę stał przed grotą i nasłuchiwał.Wyda­wało mu się, że słyszy dochodzące z głębi przy­najmniej trzy różne głosy.Potem zawrócił, lecz w powrotnej drodze do domu poczuł takie zmę­czenie, że położył się pod jodłą i zasnął.Obu­dził się dopiero, kiedy słońce było już wysoko.Gdy Gwidon skończył opowiadanie, Joachim zatarł ręce i powiedział:- Ja także dokonałem pewnego odkrycia, udało mi się przypadkiem dowiedzieć, kim jest rabuś.Zgaduj, do trzech razy!- Nie potrafię - rzekł Gwidon.- Świszczący X - powiedział Joachim.- Świszczący X?! powtórzył Gwidon odrobinę drżącym głosem.- Nie do wiary.To zupełnie niemożliwe.Joachim pokazał mu kartkę, którą znalazł na biurku.- Niebywale zuchwała groźba - uznał Gwi­don.- Ale my się nie damy zastraszyć oświadczył Joachim zdecydowanie.I opowiedział, jaki program dnia wymyślił.Gdy skończył, Gwidon powiedział:- Niebywale śmiały plan.14W chwilę później przygotowa­nia w domu Bonifacego Borsuka były w pełnym toku.Pani Borsuczyna wyszukała na strychu stare połatane ubrania i Joachim przymierzał właśnie parę wystrzępionych ciemnozielonych spodni z kraciastymi łatami na kolanach.Gwi­don już włożył na siebie ubranie będące odpo­wiednim strojem dla włóczęgi.Na nogach miał parę zupełnie rozlatujących się popękanych trzewików, a marynarka i spodnie były podarte i zakurzone.Na głowie tkwiła mocno znoszona czapka z daszkiem.Trudno byłoby poznać tak starannie zwykle ubierającego się Gwidona Gronostaja.A po chwili równie trudno byłoby poznać dyplomowanego detektywa Joachima Lisa.Na jednej nodze miał kalosz, na drugiej skrzynecz­kę od cygar.Marynarka pokryta była łatami we wszystkich możliwych kolorach.A na głowę włożył kapelusz wypożyczony od stracha na wróble w ogrodzie.- Niebywale twarzowy strój - orzekł Gwi­don z podziwem.- No, więc gotowi jesteśmy do dzieła - po­wiedział Joachim pusząc się przed lustrem.- Byle się tylko coś nie przydarzyło - bojaźliwie wtrąciła pani Bibianna.- Oka nie zmrużę, póki nie będę miał w rę­ku kluczy od kasy - powiedział Bonifacy.Lina i Linus siedzieli w kącie coś szepcząc.Wyglądali przy tym dość tajemniczo [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl