[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wycofywali się, wchodząc po dość stromych schodach.Travis kopał.Złapał kolejną szorstkowłosą głowę i popchnął stwora na innego przeciwnika.Skrzydlaty przewrócił drugą stertę skrzyń, a teraz latał w tę i z powrotem, bombardując napastników mniejszymi pudełkami.W końcu odparli pierwszy atak.Korzystając z chwili wytchnienia, dobiegli do balkonu, skąd nie było wyjścia.Tubylec przeleciał ponad ich głowami, stanął na parapecie otwartego okna i skinął na nich, bucząc gorączkowo.Travis pociągnął Rossa w kierunku wyjścia.- Zostały mi tylko dwie strzałki.Szybko, wychodźmy stąd! Murdock opierał się, lecz po chwili podbiegł do okna.Travis wycelował strzałką w przygarbione plecy i głowę wyłaniające się ponad schodami.Pocisk zaledwie musnął owłosioną górną kończynę i w otworze gębowym, który już nie przypominał ust człowieka, błysnęły kły.Małe, czerwone z wściekłości oczy płonęły straszliwym blaskiem.Indianin wycofał się w kierunku okna.Lawendowa ręka sięgnęła mu przez ramię.Dłoń zacisnęła się na dmuchawie, starając się wyrwać mu ją z rąk.Skrzydlaty wciąż siedział na parapecie i teraz wyraźnie domagał się broni.Zdając sobie sprawę, że tubylec może w każdej chwili uciec, Travis oddał dmuchawkę, przeskoczył przez okno i złapał za linę.Widział, jak lawendowy wycofuje się, unosząc skrzydła.Wtedy tubylec rzucił się do tyłu, demonstrując szalony pokaz akrobatyki powietrznej.Kiedy pierwsza futrzana głowa wysunęła się z okna, rozpostarł skrzydła i wzbił się ponownie w górę ruchem spiralnym.Ross zdążył już dotrzeć do ziemi, Travis znajdował się niedaleko za nim.Lina zakołysała się potężnie, sprawiając, że przejechał ciałem po szorstkim murze.Uświadomił sobie, że ci na górze próbują go wciągnąć z powrotem.Wypuścił linę z rąk.Uwolniony od ciężaru sznur podskoczył gwałtownie.Travis nie przypuszczał, żeby nocne stworzenia kontynuowały pościg w pełnym świetle słońca.Mimo to, kiedy przemierzali pas dżungli dzielący ich od statku, zachowywali niezwykłą ostrożność, obserwując, czy nikt za nimi nie podąża.Ashe z gradową miną wysłuchał raportu.- Sytuacja mogła się pogorszyć, gdybyśmy tu mieli zostać dłużej.Ross odrzucił w kąt bezużyteczny miotacz.- Chcesz przez to powiedzieć, że odlatujemy? Kiedy?- Za dzień, może dwa.Renfry jest gotów, by przesunąć zwój na początek.Po raz pierwszy Travis zrozumiał, jak wiele zależy od tego cieniutkiego drucika.Jedno niepowodzenie mogło udaremnić wszelkie plany, pozostawiając ich na zawsze na wygnaniu.Jakiś ukryty defekt, którego teraz nie zauważyli, mógłby dać o sobie znać w przestrzeni kosmicznej, przerywając niewidzialną nić łączącą ich z rodzimą planetą, skazując statek na dryfowanie między gwiazdami niczym wieczny, kosmiczny wrak.Czy Renfry'emu uda się przewinąć zwój? A jeśli nawet, to czy dysk zadziała w odwrotną stronę? Nie może być mowy o locie próbnym.Kiedy już wystartują, stale będą ryzykować życiem, krocząc po bardzo cienkiej nici stworzonej głównie z nadziei i pozbawionej logiki wiary w łut szczęścia.- Teraz rozumiesz? - zapytał Ashe.- Pamiętaj o jednym: zawsze możemy zostać tutaj.Do końca pozostaną na wygnaniu, ale przynajmniej przeżyją.Tutaj mieli wrogów, ale mogli przecież zawrzeć przymierze ze skrzydlatymi ludźmi i połączyć siły.Travis zerwał się na równe nogi.Podszedł do szafki, gdzie ukryli kwadratową ramkę, która dostrajała się do ludzkiej pamięci, pokazując bliskie sercu miejsca.Musiał się przekonać, czy przeszłość miała dostatecznie silny wpływ, aby skłonić go do podjęcia tak ogromnego ryzyka.Ujął obrazek w dłonie i zajrzał do jego głębi.Wkrótce ujrzał czerwone klify górujące nad zieloną polaną, błękitne niebo, wzgórza Ziemi.Wydało mu się, że czuje na języku gryzący pył unoszony wzmagającym się wiatrem.Wiedział już, że zaryzykuje.Wszyscy dokonali tego samego wyboru.- Podróże w przeszłość to co innego - powiedział Ross.- Jeżeli coś nie wyjdzie i utkniemy w okresie prehistorycznym.cóż, można się wtedy wkurzyć.Kto by chciał zabawiać się z mamutami, jeśli jest przyzwyczajony raczej do odrzutowców? Mimo to taki gość wiedziałby, co mu się przytrafiło, i że ludzie, których będzie spotykał na swej drodze, należą do jego gatunku.Ale pozostać tutaj.Nie, moi drodzy! Oni trochę się od nas różnią.My jesteśmy tu gośćmi, nie imigrantami.A ja nie chcę być wiecznym gościem! Nigdy!Wybrali się jeszcze raz do biblioteki, skąd przynieśli kolejne dyski i poutykali je we wszystkich możliwych schowkach.Wódz, zachwycony dmuchawkami, pozwolił im wybrać też inne przedmioty z plemiennego skarbca.Poprosił tylko, żeby wrócili i podzielili się z nimi zdobytą wiedzą.Tym razem nie natknęli się na nocne stworzenia z lejkowatej wieży, lecz i tak przedsięwzięli środki ostrożności, zamykając na noc luk wejściowy.- Wrócimy tu? - zapytał Ross.- My polecimy do domu tym statkiem - odparł sucho Ashe.-Ale ktoś na pewno tu przyleci.Tego możesz być pewny.Co u ciebie, Renfry?Technik wyglądał jak cień.Zmarszczki, których prawdopodobnie miał się już nigdy nie pozbyć, otaczały mu usta, znaczyły kąciki zmęczonych oczu.Drżącymi rękoma usiłował podnieść do ust pojemnik z piciem.- Zwój przewinięty - rzekł.- I drut się nie przerwał.Jutro przygotuję statek do startu.Co do reszty, pozostaje tylko się modlić.Nie mogę wam nic więcej powiedzieć [ Pobierz całość w formacie PDF ]