RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego? — Wrócił do swoich zajęć, lecz nadal był zamyślony.Zresztą ja również.Jak wykryli naszą wizytę? Uważaliśmy, żeby nie zostawić śladów.Goblin i Jednooki również byli zaniepokojeni.Tylko Tro­piciel nie wyglądał na zmartwionego.Jedynie w pobliżu Krainy Kurhanów okazywał niepokój.— Co możemy zrobić? — zapytałem.— Jesteśmy otoczeni, a może nawet podejrzani.Na dodatek tamci mają przewagę liczebną.Jak odzyskamy Corbiego?— To żaden problem — odpowiedział Jednooki.— Praw­dziwym problemem jest wydostanie się stąd, kiedy już to zrobimy.Gdybyśmy mogli wezwać na czas latającego wielo­ryba.— Powiedz mi, dlaczego to akurat nie jest trudne.— Pójdziemy do kwater Straży w środku nocy, użyjemy usypiających zaklęć, poszukamy tego człowieka i jego doku­mentów, przywołamy jego duszę z powrotem i wyprowadzimy go stamtąd.Ale co potem, Konowale? Co potem?— Dokąd uciekniemy? — rozmyślałem.— I jak?— Jest tylko jedno wyjście — rzekł Tropiciel.— Las.Strażnicy nie znajdą nas w lesie.Jeśli uda nam się przedostać na drugi brzeg Wielkiej Tragicznej, będziemy uratowani.Nie mają ludzi, by nas ścigać.Skubałem paznokieć.Ze słów Tropiciela wywnioskowałem, że wystarczająco dobrze znał lasy i tubylców, by zapewnić nam przetrwanie.Lecz jeśli się zdecydujemy, czekają nas kolejne problemy.Od Równiny Strachu dzieliło nas tysiąc mil.— Poczekajcie tutaj — poleciłem wszystkim i wyszedłem.Pospieszyłem do Głównej Kwatery, wszedłem do biura, w którym byłem poprzednio, strząsnąłem z ubrania krople deszczu i przyjrzałem się wiszącej na ścianie mapie.Przyszedł dzieciak, który wcześniej nas sprawdzał.— Mogę w czymś pomóc? — zapytał.— Nie sądzę.Chciałem tylko spojrzeć na mapę.Czy jest bardzo dokładna?— Już nie.Rzeka przesunęła się więcej niż o milę w tę stronę.I większość zalanych terenów nie jest już zalesiona.Wszystko porwała powódź.— Hmm.— Przyłożyłem palce, mierząc odległości.— Po co chce pan to wiedzieć?— Interesy — skłamałem.— Słyszałem, że moglibyśmy nawiązać kontakt z jednym z największych tubylczych plemion, koczujących w okolicach miejsca zwanego Orle Skały.— To czterdzieści pięć mil stąd, ale nie radzę próbować.Zabiją was i zabiorą cały wasz dobytek.Jedynym powodem, dla którego nie napadają na Straż i drogę, jest protekcja Pani.Ale nawet to ich nie powstrzyma, jeśli nadchodząca zima będzie tak zła, jak poprzednia.— Uhm.Cóż, to chyba kiepski pomysł.To ty nazywasz się Pudełko?— Tak.— Chłopak zmrużył oczy, przyglądając mi się podejrzliwie.— Słyszałem, że opiekujesz się pewnym facetem.— Nie dokończyłem.Zareagował inaczej niż się spodziewałem.—No, tak mówią w mieście.Dzięki za radę.— Wyszedłem przestraszony, że strzeliłem gafę.Wkrótce moje obawy potwierdziły się.Kilka minut po moim powrocie, do karczmy wpadł oddział dowodzony przez Majora.Aresztowali nas, zanim zorien­towaliśmy się, co się dzieje.Goblin i Jednooki ledwie mieli czas na rzucenie maskujących zaklęć na swoją stertę złomu.Zgrywaliśmy niewinnych obywateli.Przeklinaliśmy, szar­paliśmy się, lecz nie wyszło nam to na dobre.Nasi oprawcy na temat powodu aresztowania nas wiedzieli jeszcze mniej niż my.Po prostu wykonywali rozkazy.Spojrzenie gospodarza upewniło mnie, że to on zgłosił nas jako podejrzanych.Przypuszczałem, że Pudełko powiedział coś o mojej wizycie i to zaważyło.Tak czy inaczej byliśmy w drodze do celi.Dziesięć minut później przyszedł do nas główny dowódca Wiecznej Straży.Odetchnąłem z ulgą.Był tutaj nowy.A przy­najmniej nie znaliśmy go, więc on też nie powinien nas znać.Mieliśmy dość czasu, by przećwiczyć mowę głuchych.Wszy­scy, oprócz Tropiciela, który siedział zamknięty w sobie.Nie pozwolili, by towarzyszył mu jego kundel i dlatego był zły.Rzucił się na chłopaków, którzy go aresztowali.Przez moment myśleliśmy, że będą musieli z nim walczyć.Mężczyzna przyjrzał się nam, a potem przedstawił się.— Jestem Pułkownik Słodki, dowodzę Wieczną Strażą.— Zaniepokojony Pudełko chował się za jego plecami.— Po­prosiłem was tutaj, panowie, ponieważ wasze zachowanie pod pewnymi względami było niezwykłe.— Czyżbyśmy nieświadomie złamali jakąś niepisaną za­sadę? — zapytałem.— Nie, skądże.Zarzut jest konkretny.Nazwijmy to wty­kaniem nosa w nie swoje sprawy.— Przykro mi, Sir, ale nie rozumiem.Zaczął chodzić, w tę i z powrotem, przed naszą celą.— Rozgłaszanie swoich planów jest starym sposobem.Mie­liśmy na was raporty z kilku źródeł.Wszystkie dotyczyły nadmiernego zainteresowania sprawami nie związanymi z waszymi interesami.Zrobiłem najniewinniejszą minę, na jaką było mnie stać.— Co jest niezwykłego w zadawaniu pytań w nowym miejscu? Moi pomocnicy nigdy przedtem tu nie byli, a od mojego ostatniego pobytu minęło wiele lat.Wszystko się zmieniło.Tak czy inaczej jest to jedno z najbardziej inte­resujących miejsc w cesarstwie.— I jedno z najniebezpieczniejszych, handlarzu.Świeca, prawda? Stacjonowałeś tu, będąc w wojsku.W której jedno­stce?Na to pytanie mogłem odpowiedzieć bez wahania.W końcu byłem tutaj.— Kaczy Grzbiet.Pułkownik Los.Drugi Batalion.— Tak.Najemna brygada Róż.Jaki był ulubiony drink Pułkownika?O rany!— Byłem łucznikiem.Nie piłem z brygadierem.— Dobrze — powiedział raczej do siebie i dalej chodził.Nie byłem pewien, czy zaakceptował tę odpowiedź, czy nie.Kaczy Grzbiet nie był owiany legendą, jak Czarna Kompania.Do diabła, kto pamiętałby coś o nim po tylu latach? — Musicie zrozumieć moje położenie.Z powodu tego, zakopanego tam, paskudztwa — skinął w kierunku Wielkiego Kurhanu — pa­ranoja staje się chorobą zawodową.— Do diabła! — zaklął Goblin, kiedy zostaliśmy sami.— Co to wszystko miało znaczyć?— Nie wiem.I nie jestem pewien, czy chcę się dowiedzieć.Wpakowaliśmy się w poważne kłopoty — odpowiedziałem na wypadek, gdyby ktoś nas podsłuchiwał.Goblin trzymał się własnego stylu.— Niech cię diabli, Świeco.Mówiłem, że nie powinniśmy tu przyjeżdżać.Mówiłem ci, że ludzie z Wiosła są w zmowie ze Strażnikami.Kiedy jeszcze włączył się Jednooki, myślałem, że oszaleję.Kwestię wydostania się z więzienia przedyskutowaliśmy za pomocą rąk.Nie mieliśmy za dużego wyboru, więc postano­wiliśmy poczekać, aż Pułkownik wyjdzie.32.UWIĘZIENI W KRAINIE KURHANÓWByło źle.O wiele gorzej niż przypuszczaliśmy.Strażnicy naprawdę byli paranoikami.To znaczy, nie mieli przeczuć, jak my, lecz nie zwalniało to ich reakcji.Nagle zjawiła się połowa plutonu.Z hałasem otoczyli drzwi.Ich ponure twarze i milczenie mogły oznaczać tylko jedno — kłopoty.— Nie sądzę, żeby zamierzali nas wypuścić — rzekł Goblin.— Wychodzić — rozkazał sierżant.Wyszliśmy wszyscy prócz Tropiciela, który nadal siedział w kącie.— Stracił psa — próbowałem zażartować, ale nikt się nie roześmiał.Jeden ze Strażników szturchnął go w ramię.Tropiciel odwrócił się powoli i spojrzał na mężczyznę.Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.— Nie powinieneś tego robić — wycedził przez zęby.— Zamknij się — warknął sierżant.— Wyprowadzić go.Mężczyzna, który szturchnął Tropiciela, ponownie pod­szedł, żeby go uderzyć.Tropiciel błyskawicznie odwrócił się, chwycił wymierzoną w niego pięść i zmiażdżył ją.Strażnik zawył z bólu.Tropiciel odepchnął go.Dopiero wtedy jego kamienna twarz złagodniała, jakby zaczął zastanawiać się, co się stało.Pozostałych Strażników zamurowało.Po chwili kilku wsko­czyło do celi z obnażoną bronią.— Hej! Spokojnie! — wrzasnąłem.— Tropicielu.Nie zdążył jeszcze otrząsnąć się ze swego transu.Błyskawicz­nie rozbroił ich i cisnął w kąt [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl