RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Znaleziono je po bitwie.Cieszę się, że trafiły do mnie.Jesteś uczciwy, jako historyk.— Dziękuję.Staram się.— Przybądź do Uroku.Jest dla ciebie miejsce w Wieży.Możesz stąd oglądać wszystkie wielkie wydarzenia.— Nie mogę.— Nie mogę cię tam ochronić.Jeśli zostaniesz, podzielisz los swych przyjaciół — Buntowników.Kampanią dowodzi Kulawiec.Nie będę się mieszać.On nie jest już tym, kim był.Zraniłeś go.A żeby został zbawiony, musiał być mocniej zraniony.Nie wybaczył ci tego, Konowale.— Wiem.— Ile razy użyła mojego imienia? Przez te wszyst­kie lata, kiedy kontaktowaliśmy się, wypowiedziała je tylko raz.— Nie pozwól mu się złapać.Gdzieś w głębi mojej duszy narastała wesołość.— Co za głupiec ze mnie! Zapisałem w Kronikach moje romanse.Czytałaś je.Wiesz, że nigdy nie przedstawiłem cię jako czarnego charakteru.Myślę, że scharakteryzowałbym tak raczej twojego męża.Podejrzewam, że podświadomie wy­czułem prawdę kryjącą się pod głupotą tych romansów.— Czyżby?— Nie sądzę, żebyś była czarnym charakterem.Raczej tylko próbujesz za taki uchodzić.Pomimo zła, które czyniłaś, myślę, że w twej duszy pozostała jakaś nie skażona cząstka.Iskierka, której nie możesz ugasić.— Ponieważ nie przerwała mi, zdobyłem się na większą śmiałość.— Myślę, że wybrałaś mnie na symboliczną podpałkę dla tej iskierki.Mam zadowolić ukryty strumień przyzwoitości, tak samo jak dziecko, którym zaopiekował się mój przyjaciel Kruk, a które później stało się Białą Różą.Czytałaś moje Kroniki.Wiesz, w jakiej głębinie utonął Kruk, gdy skoncentrował całą przyzwoitość w jednej filiżance.Lepiej może, żeby nie był przyzwoity.Jałowiec mógł nadal istnieć.I on też.— Jałowiec wrzał gotowy do otwarcia.Nie przyszłam, żebyś ze mnie szydził, lekarzu.Nic nie sprawi, bym wyglądała na słabą.Zacząłem protestować.— O ile wiem, oznaczałoby to również koniec twoich Kronik.—Dobrze mnie znała.Nic dziwnego, skoro wcześniej prześwietliła mnie swoim Okiem.— Przyjdź do Wieży, Konowale.Nie żądam żadnej przysięgi.— Pani.— Nawet Schwytani wiążą się śmiertelnymi przysięgami.Ty możesz pozostać wolny.Po prostu rób to, co dotychczas.Lecz i zapisuj prawdę.Możesz to robić wszędzie.Jesteś zbyt cenny, żeby tam zginąć.Z tą opinią zgadzałem się całym sercem.Gdybym nie był jedyną osobą, która ją słyszała, mógłbym niektórym utrzeć nosa.Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ostrzegawczo uniosłem dłoń.— Czy to nie odgłos kroków? Tak — mówiłem bardziej do siebie niż do niej.— Zbliża się coś dużego.Posuwa się powoli, jakby było zmęczone.Ona też to wyczuła.Mrugnęła okiem i odeszła, zabierając coś z mojego umysłu, iż nie byłem pewien, czy przypadkiem nie śniłem o tym spotkaniu.Jednak każde słowo pozostało w mojej pamięci, jak wykute w kamieniu.Dorzuciłem gałęzi do ognia i wycofałem się do szczeliny.Na szczęście zabrałem ze sobą sztylet, który teraz był moją jedyną bronią.Coś podeszło bliżej, zatrzymało się, potem znów zrobiło kilka kroków.Serce zamarło mi w piersiach.Coś stało w kręgu światła.— Pies Zabójca Ropuch! — zawołałem.— Co z tobą, do diabła? Chodź bliżej i ogrzej się.— Znajomy głos pomógł mu pokonać strach.— Tropiciel ucieszy się na twój widok.Co się z tobą działo?Kundel położył się przy ognisku, oparł pysk na łapach i zamknął jedno oko.Wyglądał dwa razy gorzej niż zwykle.— Nie mam jedzenia.Właściwie sam się zgubiłem.Masz cholerne szczęście, wiesz? Pokonać taką odległość.— Nie mogłem się nadziwić.— Równina jest złym miejscem, kiedy trzeba liczyć na własne siły.Kundel wyglądał, jakby zgadzał się ze mną.Może to nazy­wać językiem ciała.Przeżył, ale nie było to łatwe.— Kiedy wzejdzie słońce — powiedziałem do niego — ru­szymy w drogę powrotną.Goblin i Jednooki zgubili się, ale to już ich pech.Od przybycia Psa Zabójcy Ropuch czułem się o wiele lepiej.Przypuszczam, że stare przymierze jest wpisane także w naturę ludzi.Byłem przekonany, że pies ostrzegłby mnie, gdyby zbliżały się kłopoty.Rankiem dotarliśmy do potoku i skierowaliśmy się ku Dziurze.Zatrzymałem się, jak to zwykle czyniłem, żeby po­gawędzić ze Starym Ojcem Drzewem o tym, co widział w czasie swej długiej egzystencji.Oczywiście, była to jednostronna rozmowa.Pies nigdy nie podchodził do niego zbyt blisko.Czary? — zastanawiałem się.No i co z tego? Na Równinie czary są codziennością.Jednooki i Goblin wrócili do Dziury kilka minut po moim wyjściu.Dranie.Chrapali tu sobie w najlepsze, a ja całą noc spędziłem na pustkowiu.Obiecałem sobie, że porachuję się z nimi przy pierwszej okazji.Doprowadzałem ich do szału, nie wspominając ani słowem o wydarzeniach minionej nocy.— Działał? — zapytałem.W głębi tunelu Tropiciel hałaśliwie witał się ze swym kundlem.— Mniej więcej — odpowiedział Goblin bez entuzjazmu.— Mniej więcej? Co to znaczy mniej więcej? Działa czy nie?— No, to nie takie proste.W zasadzie, możemy unie­możliwić Schwytanym zlokalizowanie ciebie.Sprawić, żebyś nie zwracał na siebie uwagi.Byłem pewien, że wykrętne odpowiedzi wróżą kłopoty z tym facetem.— Ale? Goblinie, powiedz wprost, o co chodzi.— Jeśli wyjdziesz poza ochronne pole Pupilki, to już nie ukryjesz się — wyrzucił z siebie jednym tchem.— Świetnie.Po prostu wspaniale.Tacy jesteście dobrzy, tak?— Nie jest aż tak źle — odezwał się Jednooki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl