RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przewodniczący uśmiechnął się.Po raz pierwszy tego wieczora.- Daję wam dwa tygodnie, profesorze.I mam nadzieję, że nas nie zawiedziecie.Liwszyc spuścił oczy niczym zasromana panienka.- Nie będę taił, że samodzielnie zacząłem już badania nad możliwościami korekty - rzekł.- Teraz zostawcie mnie samego - zignorował tę informację Andropow.- Jeszcze raz przeczytam waszą prognozę.Potem ją zaszyfrujecie.Nikt nie ma prawa wynieść jej poza obiekt.Nawet ja.Profesor i generał wycofali się na palcach.IIOd paru dni nie padał śnieg.Listonosz bez większego trudu odnalazł leżące na uboczu domostwo.Pracował w tym rejonie od trzech lat i nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek dostarczano jakąkolwiek przesyłkę do tego domu.Wszyscy okoliczni mieszkańcy prenumerowali gazety, dostawali kartki „S nowym godom", przesyłki pieniężne, wezwania służbowe, nie mówiąc o zwykłych listach nikt jednak nie interesował się domem numer 27, a i lokatorzy tego domu - listonosz nie wiedział, ilu ich tam było i czy w ogóle byli - nie przejmowali się otaczającym ich światem.Inna sprawa, że stary domek, pamiętający jeszcze przedrewolucyjnych zesłańców, w ogóle wyglądał na nie zamieszkany.Tego dnia jedynym dowodem życia była cienka smuga dymu i odgłos rąbania drewna dochodzący z podwórza domu.Listonosz minął ruiny furtki, okrążył budynek.Ogromny mężczyzna o aparycji Rasputina potężnymi ciosami siekiery przepoławiał sosnowe szczapy.Chyba bardziej poczuł, niż zauważył obecność intruza.Obrócił się z uniesionym toporem.- Grażdanin Worobiow? Olbrzym skinął głową.- Jest do was telegram z Moskwy.Pokwitujcie.Worobiow podpisał się koślawo i uniósł do oczu skrawek papieru:WUJ ALOSZA NIE ŻYJE.POGRZEB W CZWARTEKO DZIESIĄTEJ.CZEKAMY NA LOTNISKU.JURA.Trudno byłoby dostrzec jakąś emocję na ogorzałej twarzy Sybiraka.Listonosz już chciał zawrócić, ale Worobiow pogmerał w spodniach i wcisnął doręczycielowi rubla.- Spasiba!Odczekał chwilę, aż listonosz zniknie z pola widzenia i wszedł do chałupy.W kuchni uniósł wydeptane stopami poprzednich mieszkańców podłogowe dechy i wyjął spod nich węzełek z dokumentami, potem plastikowy worek pełen ubrań.Później podważył jeden z kafli w piecu.Wyciągnął ze środka uniwersalny nóż, podręczny wielostrzałowy pistolet produkcji belgijskiej i śmiercionośne uzi.Po kwadransie był spakowany.Musiał się spieszyć.Pociąg do Irkucka odjeżdżał za dwie godziny, a do stacji było kawał drogi.Na lotnisku w Irkucku parokrotnie sprawdzał, czy jest obserwowany.Nie był.Skręcił do toalety.W kabinie wyciągnął lusterko.Kilkunastoma pociągnięciami brzytwy zgolił brodę i wąsy.Potem nożyczkami obciął rasputinowską grzywę.Z bagażu wydobył nie rzucający się w oczy garnitur z gatunku „kostium niższego urzędnika".W pliku dokumentów wyszukał dowód na nazwisko Antonow i przełożył go do kieszeni marynarki.Potem w oczekiwaniu na samolot poszedł do fryzjera.Wyszedł roztaczając wokół siebie wykwintny zapach odekołona.Nikt go nie śledził.Biletów oczywiście nie było, ale Antonow miał swoje sposoby.Krótka wizyta u szefa kasy poparta legitymacja pracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych sprawiła, że znalazło się dlań doskonałe miejsce przy oknie.Oczywiście, gdyby naczelnik chciał sprawdzić, czy Siergiej Antonow jest rzeczywiście funkcjonariuszem MSW, mogłyby powstać kłopoty.Prawdziwy Siergiej Antonow zginął przed dziewięciu laty, wypełniając zadanie partii w Wietnamie.Miał jednak niejaką przewagę nad Nikołajem Worobiowem - ten bowiem zmarł na żółtaczkę zakaźną w wieku zaledwie trzech lat.Ale naczelnik otrzymał za pośpiech i dobre miejsce pięćdziesiąt jeszcze ciepłych rubli i nie miał najmniejszego powodu sprawdzać personaliów swojego dobroczyńcy.Samolot wylądował w Moskwie z dwugodzinnym opóźnieniem.Ale i tak na godzinę przed wyznaczonym terminem spotkania.Worobiow-Antonow posilił się, przejrzał „Prawdę" i umył się w toalecie.Gdy wyszedł z budynku, natychmiast podjechał samochód - czarna wołga.Otworzyły się drzwiczki.Wsiadł.Kierowca nacisnął pedał gazu.Worobiow-Antonow z nawyku rzucił okiem na tylne lusterko.Nikt za nimi nie jechał.Po godzinie znaleźli się przed odrapaną kamienicą z czasów przedrewolucyjnych.- Mieszkanie 43, siódme piętro - powiedział kierowca i dał mu klucze.Było to jedyne zdanie, jakie między nimi padło.Dwupokojowy apartament sprawiał wrażenie pokoju hotelowego.Łóżko, szafa, stół, żadnych książek.Worobiow wszedł do środka, zapalił światło.Sprawdził, czy okna są zasłonięte.Potem otworzył szafę.W lewym dolnym rogu wymacał gwóźdź, przekręcił go, pociągnął do siebie, a potem wepchnął z powrotem.Ukryty w środku szafy mechanizm zazgrzytał.Tylna ściana rozsunęła się, ukazując krótki korytarz.Po paru krokach Sybirak znalazł się w zupełnie innym, choć równie skromnym pomieszczeniu.Przy stole siedział człowiek, którego spodziewał się tam spotkać.Superżandarm Imperium - Jurij Andropow.- Witaj, Wasylu Mironowiczu.- Cześć, Jura.Nareszcie sobie o mnie przypomniałeś.Rozumiem, że czeka mnie jakaś ciekawa robota.Chyba był jedynym, który śmiał mówić do Andropowa po imieniu.Słaby uśmiech pojawił się na wąskich wargach przewodniczącego.- Herbaty? - wskazał na dymiący samowar.- Tak, masz rację.Jesteś mi potrzebny, towarzyszu Łunienko.Łunienko! Póki żył, był zgodnie uznawany za najniebezpieczniejszego człowieka od mokrej roboty po wschodniej stronie żelaznej kurtyny.Wasyl Łunienko zaczynał swą karierę jako ochroniarz ambasadora Andropowa w dniach rewolucji węgierskiej.Kiedy jego szef trafił w ręce zrewoltowanych robotników z Csepel i stał już pod murem, Łunienko sam, gołymi rękoma zabił dwóch powstańców, a po zabraniu im broni rozprawił się z resztą.Jura potrafił być wdzięczny.Łunienko dostał odpowiedzialną funkcję w Smierszu i w latach sześćdziesiątych likwidował zdrajców, którzy próbowali dezerterować z KGB lub GRU.Odegrał też znaczącą rolę w czasie inwazji na Czechosłowację.I wreszcie - ku uldze Mossadu, CIA i Intelligence Service - zginął w katastrofie małego wojskowego samolotu, który rozbił się na Kaukazie w 1973 roku.Odznaczony pośmiertnie orderem Czerwonej Gwiazdy, spoczął na cmentarzu Nowodiewiczym, niedaleko grobu pochowanego tam dwa lata wcześniej Nikołaja Siergiejewicza Chruszczowa.Aliści różnica między pierwszym sekretarzem a pierwszym zabójcą była znaczna.Łunienko, niczym baśniowy upiór, żył dalej.Odesłany na daleką Syberię, ze zmienioną tożsamością, żył i czekał chwili, kiedy będzie potrzebny Andropowowi.Że taki czas nadejdzie, obaj nie mieli wątpliwości.- Powiedzmy, że należałoby przeprowadzić pewną akcję.- zagadnął Jurij Andropow.- W kraju?- Nie tylko.W paru krajach.Trzeba umiejętnie wyeliminować kilka osób.- To nie jest problem.- Chodzi o parę prominentnych osób.I musiałbyś działać bez wsparcia naszych sił.Zgony powinny wyglądać na nieszczęśliwe wypadki, działanie wariatów.albo praw natury.- Bez współdziałania służb?- I bez ich wiedzy! Musiałbyś poodmrażać swoje stare kontakty.Wynająć ludzi nie związanych z żadną naszą siatką.- Wszystko jest kwestią pieniędzy i czasu.- Tu masz pieniądze - przewodniczący położył na biurku teczkę.- Czasu pewnie nie będzie za wiele.Ale za parę dni dostarczymy ci dokumenty, paszporty.- Nie potrzebuję dokumentów z waszej fabryki.Załatwię je moimi kanałami, skoro nikt nie ma wiedzieć o akcji.Potem zrobię mały rajd po świecie, zorientuję się co do paru „śpiochów", o których centrala nic nie wie.Zobaczę, na kogo można liczyć.- Spotkamy się więc za dwa tygodnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl