RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zgadza siÄ™ na byciemiÄ™sem.Lenina uÅ›miechnęła siÄ™ radoÅ›nie.- Lecz jej satysfakcja byÅ‚a przedwczesna.- Mimo to - mówiÅ‚ dalej po chwili milczenia - woÅ‚aÅ‚bym, żeby siÄ™ to wszystko zakoÅ„czyÅ‚oinaczej.- Inaczej? - Czyż mogÅ‚oby być inaczej?- Nie chciaÅ‚em, żeby skoÅ„czyÅ‚o siÄ™ to pójÅ›ciem do łóżka - wyjaÅ›niÅ‚.Lenina byÅ‚a zdumiona.- Nie od razu, nie pierwszego dnia.- No wiÄ™c.?ZaczÄ…Å‚ wyrzucać z siebie lawinÄ™ niezrozumiaÅ‚ych i niebezpiecznych nonsensów.Leninaze wszystkich siÅ‚ staraÅ‚a siÄ™ nie dopuszczać do siebie tych słów, lecz od czasu do czasu jakiÅ›strzÄ™p zdania wdzieraÅ‚ siÄ™ w jej uszy..wypróbować skutki powstrzymania wÅ‚asnegopopÄ™du , usÅ‚yszaÅ‚a.SÅ‚owa te jakby dotknęły jakichÅ› czuÅ‚ych miejsc jej umysÅ‚u.- Nigdy nie odkÅ‚adaj do jutra przyjemnoÅ›ci, którÄ… możesz mieć dzisiaj  powiedziaÅ‚apoważnie.- DwieÅ›cie powtórzeÅ„, dwa razy na tydzieÅ„ w przedziale wieku czternaÅ›cie do szesnastu ipół - skomentowaÅ‚ Bernard.Po czym znowu pÅ‚ynÄ…Å‚ strumieÅ„ niedobrych, obÅ‚Ä…kanych słów.-ChciaÅ‚bym poznać, czym jest namiÄ™tność - usÅ‚yszaÅ‚a Lenina. ChcÄ™ doznawać uczuć, i tomocnych.- Gdy jednostka czuje, wspólnota szwankuje - wygÅ‚osiÅ‚a Lenina.- A dlaczego nie mogÅ‚aby trochÄ™ poszwankować?- Bernard!Ale Bernard nie dal siÄ™ zbić z tropu.- Dojrzali umysÅ‚owo, dojrzali w czasie pracy - ciÄ…gnÄ…Å‚ - ale dzieci w sferze uczuć ipragnieÅ„.- Pan Nasz Ford kochaÅ‚ dzieci. - Pewnego dnia naszÅ‚a mnie myÅ›l - mówiÅ‚ dalej Bernard ignorujÄ…c sÅ‚owa Leniny  żemożna by być dorosÅ‚ym zawsze.- Nie rozumiem - oÅ›wiadczyÅ‚a stanowczym tonem Lenina.- Wiem o tym.I dlatego poszliÅ›my wczoraj do łóżka, wÅ‚aÅ›nie jak dzieci, zamiast okazaćdorosÅ‚ość i czekać.- Ale przecież byÅ‚o miÅ‚o - nastawaÅ‚a Lenina.- ByÅ‚o, prawda?- O, w najwyższym stopniu - odparÅ‚, lecz gÅ‚osem tak smutnym, z minÄ… tak nieszczęśliwÄ…,że caÅ‚a satysfakcja Leniny natychmiast siÄ™ ulotniÅ‚a.On chyba jednak uważa jÄ… za zbytpulchnÄ….- A nie mówiÅ‚am? - skwitowaÅ‚a Fanny zwierzenia Leniny, jakie potem nastÄ…piÅ‚y.- Dolalimu alkoholu do surogatu.- Tak czy owak - twierdziÅ‚a z uporem Lenina - ja.go lubiÄ™.Ma takie ogromne miÅ‚e dÅ‚onie.I to jego wzruszenie ramionami.robi to z takim wdziÄ™kiem. Westchnęła.- WolaÅ‚abym jednak, żeby nie byÅ‚ taki dziwaczny.§2Zatrzymawszy siÄ™ na moment przed drzwiami gabinetu dyrektora, Bernard odetchnÄ…Å‚gÅ‚Ä™boko i wyprostowaÅ‚ siÄ™ zbierajÄ…c siÅ‚y na spotkanie niechÄ™ci i niezadowolenia, które, jakbyÅ‚ przekonany, niewÄ…tpliwie go tam oczekujÄ….- Panie dyrektorze, proszÄ™ o podpis na przepustce - powiedziaÅ‚ możliwie najzwyklejszymtonem i poÅ‚ożyÅ‚ papier na biurku.Dyrektor spojrzaÅ‚ naÅ„ kwaÅ›no.Jednakże u góry arkusza odciÅ›niÄ™ta byÅ‚a pieczęć BiuraZarzÄ…dcy Zwiata, u doÅ‚u zaÅ› znajdowaÅ‚ siÄ™ zamaszysty czarny podpis Mustafy Monda.Wszystko byÅ‚o w najlepszym porzÄ…dku.Dyrektor nie miaÅ‚ wyboru.NakreÅ›liÅ‚ swoje inicjaÅ‚y -dwie marne blade literki zÅ‚ożone u stóp Mustafy Monda - I już miaÅ‚ zwrócić papier bez sÅ‚owakomentarza czy uprzejmego  Ford zapÅ‚ać , gdy wzrok jego padÅ‚ na tekst wypisany naprzepustce.- Do rezerwatu w Nowym Meksyku? - powiedziaÅ‚, a ton jego gÅ‚osu i skierowany naBernarda wzrok wyrażaÅ‚y poruszenie i zdumienie.Zdumiony jego zdumieniem, BernardskinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ….ZapadÅ‚a chwila ciszy.Dyrektor odchyliÅ‚ siÄ™ w krzeÅ›le i zmarszczyÅ‚ brwi. - Kiedy to byÅ‚o? - rzekÅ‚ bardziej do siebie niż do Bernarda.- Chyba ze dwadzieÅ›cia lattemu.Może nawet okoÅ‚o dwudziestu piÄ™ciu.MusiaÅ‚em być w pana wieku.- WestchnÄ…Å‚ ipokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ….Bernard odczuÅ‚ niezmierne zażenowanie.CzÅ‚owiek o takim wychowaniu, dbajÄ…cy o dobremaniery - a tu taki nietakt! MiaÅ‚ ochotÄ™ zapaść siÄ™ pod ziemiÄ™ lub wybiec z pokoju.Rzecz niew tym, iżby on sam miaÅ‚ coÅ› przeciw ludzi om mówiÄ…cym o odlegÅ‚ej przeszÅ‚oÅ›ci; od tegohipnopedycznego przesÄ…du zupeÅ‚nie siÄ™ (jak mniemaÅ‚) uwolniÅ‚.PeszyÅ‚o go w tej sytuacji to,że dyrektor go potÄ™piaÅ‚ - a mimo to ulegaÅ‚ pokusie robienia rzeczy potÄ™pianej.Jaki przymuswewnÄ™trzny go do tego skÅ‚aniaÅ‚? Pomimo swego zażenowania Bernard nadstawiÅ‚ uszu.- MiaÅ‚em ten sam pomysÅ‚ co pan - mówiÅ‚ dyrektor.- ChciaÅ‚em siÄ™ przyjrzeć dzikim.UzyskaÅ‚em przepustkÄ™ do Nowego Meksyku i poleciaÅ‚em tam spÄ™dzić letnie wakacje.ZdziewczynÄ…, którÄ… w owym momencie miaÅ‚em.ByÅ‚a betÄ…-minus i chyba - zamknÄ…Å‚ oczy -chyba miaÅ‚a blond wÅ‚osy.W każdym razie byÅ‚a sprężysta, wyjÄ…tkowo sprężysta; to pamiÄ™tamdobrze.No wiÄ™c polecieliÅ›my tam, oglÄ…daliÅ›my dzikich, jezdziliÅ›my na koniach i tak dalej.Inagle, chyba w ostatni dzieÅ„ mojego pobytu, nagle ona., no.zniknęła.PojechaliÅ›my konnona jedno z tamtych okropnych wzgórz, byÅ‚o straszliwie gorÄ…co i duszno i po posiÅ‚kuzdrzemnÄ™liÅ›my siÄ™.A w każdym razie ja.Ona widocznie wybraÅ‚a siÄ™ sama na spacer.Tak czyowak, kiedy siÄ™ zbudziÅ‚em, nie byÅ‚o jej.A na dworze rozszalaÅ‚a siÄ™ najstraszliwsza burza,jakÄ… w życiu widziaÅ‚em.LaÅ‚o, grzmiaÅ‚o, bÅ‚yskaÅ‚o; konie zerwaÅ‚y postronki i uciekÅ‚y.PróbujÄ…cje zÅ‚apać, upadÅ‚em i skaleczyÅ‚em siÄ™ w kolano, tak iż z trudem mogÅ‚em chodzić.NiemniejszukaÅ‚em i woÅ‚aÅ‚em bez ustanku.A jej ani Å›ladu.PomyÅ›laÅ‚em, że może na wÅ‚asnÄ… rÄ™kÄ™wróciÅ‚a do domu wypoczynkowego.PowlokÅ‚em siÄ™ wiÄ™c w dół doliny drogÄ…, którÄ…przyjechaliÅ›my.Kolano bolaÅ‚o mnie potwornie, a na domiar zÅ‚ego zgubiÅ‚em swojÄ… somÄ™.TrwaÅ‚o to wszystko wiele godzin.Do domu wypoczynkowego dotarÅ‚em po północy.A jejtam nie byÅ‚o; nie byÅ‚o jej - powtórzyÅ‚ dyrektor.ZapadÅ‚a chwila ciszy, po czym dyrektorkoÅ„czyÅ‚ opowieść: - No wiÄ™c nastÄ™pnego dnia zaczęły siÄ™ poszukiwania.Ale nie mogliÅ›my jejznalezć.MogÅ‚a spaść w przepaść, mógÅ‚ jÄ… pożreć lew górski.Ford jeden wie.W każdym raziebyÅ‚o okropnie.PrzygnÄ™biÅ‚o mnie to wtedy bardzo.Bardziej, powiedziaÅ‚bym, niż powinno.Boprzecież taki wypadek może siÄ™ przydarzyć każdemu; ciaÅ‚o spoÅ‚eczne trwa, choć komórkiulegajÄ… wymianie.- Lecz ta podawana przez sen pociecha nie wydawaÅ‚a siÄ™ skutecznieoddziaÅ‚ać na dyrektora.KiwajÄ…c gÅ‚owÄ… mówiÅ‚ cichym gÅ‚osem: - Jeszcze dziÅ› mi siÄ™ to Å›ni.Znimi siÄ™, że budzi mnie grzmot pioruna, a ja stwierdzam, że jej nie ma; Å›ni mi siÄ™, że szukam jejpomiÄ™dzy drzewami.- ZapadÅ‚ w milczenie peÅ‚ne wspomnieÅ„.- To musiaÅ‚ być dla pana straszny wstrzÄ…s - rzekÅ‚ Bernard niemal z zazdroÅ›ciÄ…. Na dzwiÄ™k jego gÅ‚osu dyrektor drgnÄ…Å‚, uÅ›wiadomiwszy sobie nagle z poczuciem winy,gdzie jest: Å‚ypnÄ…Å‚ na Bernarda i odwróciÅ‚ wzrok rumieniÄ…c siÄ™ mocno; znowu naÅ„ spojrzaÅ‚,tym razem z podejrzliwym bÅ‚yskiem w oku, i rzekÅ‚ z irytacjÄ…, a zarazem z godnoÅ›ciÄ…:- Niech pan nie sÄ…dzi, że z tÄ… dziewczynÄ… Å‚Ä…czyÅ‚ mnie jakiÅ› nieprzyzwoity zwiÄ…zek.%7Å‚adnych uczuć, nic dÅ‚ugotrwaÅ‚ego.Wszystko byÅ‚o caÅ‚kowicie zdrowe i normalne.- WrÄ™czyÅ‚Bernardowi przepustkÄ™.- Doprawdy nie wiem, dlaczego nudziÅ‚em pana tÄ… trywialnÄ…opowiastkÄ….- WÅ›ciekÅ‚y na siebie, że wyjawiÅ‚ tak kompromitujÄ…cy sekret, swÄ… zÅ‚ość skierowaÅ‚na Bernarda.Spojrzenie miaÅ‚ teraz prawdziwie zÅ‚owieszcze [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl