[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka była prawda.Jestem jego jedynym klientem, i tak miało zostać do końca jego śmierdzącegożywota.Bo ja jestem nieśmiertelny i niezniszczalny.Właściwie d'Orcada powinien już terazwychowywać sobie następców, którzy po jego zgonie przejmą moje sprawy.Słyszałem, że masyna, więc może zapisze mu mnie w testamencie? Byle młody me był w gorącej wodzie kąpany,jak ów kauzyperda z anegdoty, który podarowaną mu przez ojca sprawę skończył w dwa tygodnie,podczas gdy stary żył z niej przez pół wieku!Wreszcie zobaczyłem ich przez okienko dyżurki.D'Orcada kroczył na czele, wielki, gruby iw koszmarnym, tabaczkowym - by nie rzec inaczej - garniturze w kratę.Za nim milczkiem podążałmój osobisty lekarz, doktor Thomson, w czarnym ubraniu i z miną grabarza.Bo też był nim wistocie, skoro zajmował się leczeniem zwłok.Dalej mój nadworny sekretarz, nadęty młody bubekubrany z przesadną, śmieszną elegancją i wyobrażający sobie, że jest najbardziej godnympożądania byczkiem w całych Stanach.Jego gęba zadowolonego z siebie kretyna działa mi nanerwy.Właśnie teraz postanowiłem wylać go z mojej stajni.I wreszcie obstawa - dwóch ponurychdrabów, o których wiem tylko, że są braćmi.Nawet nie znam ich imion, ale to mi niepotrzebne.Wystarczy, że robią, co do nich należy.Przekonałem się o tym kilkakrotnie, bo jest mnóstwomaniaków, którzy chcieliby postrzelać sobie do mnie za darmo.Cała ta menażeria wpakowała się do boksu pielęgniarki.D'Orcada pomachał mi niedbaledłonią na powitanie; Thomson poważnie skinął głową, jak przedsiębiorca pogrzebowy składającykondolencje rodzinie, i zatarł wiecznie spocone, chude łapska; sekretarz wytrzeszczył swoje krowieoczy, a bracia nie przestając żuć gumę, skłonili się niezgrabnie.Odpowiedziałem tylko na toostatnie pozdrowienie.Adwokat uwalił swoje opasłe cielsko na pulpicie przed pielęgniarką i cośtam zawzięcie perorował, usiłując wsunąć dziewczynie za dekolt swój gruby paluch.Nacisnąłem przycisk dzwonka.Poderwali się oboje i popatrzyli na mnie przez szybę zniechęcią.Mecenas d'Orcada wypogodził natychmiast swą twarz.Płaciłem mu za to.Tylko ta żmijaw seledynowym fartuchu pozostała nieprzejednana.Po chwili miałem ich wszystkich u siebie.Adwokat usadowił się na jedynym krześle iwyjąwszy z kieszeni kraciastego garnituru kraciastą chustkę, wytarł spocone czoło.- Witamy wśród żywych! - powiedział po raz pięćdziesiąty ósmy, odkąd się znamy.Zignorowałem go na razie.Zledziłem uważnie poczynania Thomsona.Lekarz obrzuciłponurym wzrokiem spiętą ze mną aparaturę, popstrykał palcem w jeden z odczytów i potarł czubeknosa.Na tym misterium zostało zakończone.Odwrócił się do mnie i powiedział:- Wszystko O.K., mister Immortal.Na to hasło moi chłopcy odprężyli się, a nawet goryle w drzwiach zmiękli w sobie.- Dobra - powiedziałem.- Dawajcie dane!D'Orcada sięgnął do kieszeni po pudełko z papierosami i patrząc na nie, wyrecytował:Wpływy brutto milion dolarów, podatek sto sześćdziesiąt dziewięć tysięcy, koszty leczeniasiedem, odszkodowania dla osób postronnych w sumie dwadzieścia pięć tysięcy, na czysto zostajewięc siedemset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy.- Jakie odszkodowania? - zainteresowałem się podejrzewając, że ten kraciasty wieprz naciąłmnie na dwadzieścia pięć kawałków.- Skarżył nas jeden taki.Może go pan zauważył? Podobny do Jezusa, dżinsy, wojskowabluza.Nasz klient strzelał do pana trzy razy.Ostatni strzał był niecelny i rozbił osłonę kabinytelefonicznej tuż obok głowy tego łachmyty.Chciał sto tysięcy, dałem dwadzieścia.Reszta to karyza zakłócenie porządku publicznego i koszt naprawy telefonu.- Za dużo - powiedziałem.- Trzeba było dać mu dziesięć.- Nie mogłem - poskarżył się mecenas.- Targowałem się z nim już na schodach sądu.Takibył zachłanny na to swoje życie.Wyprocesowałby jak nic z pięćdziesiąt kawałków! Zresztą, mamjego pokwitowanie.- Dobra, co jeszcze?- Mamy kłopoty - odparł d'Orcada z zażenowaniem.Ile razy mówił o kłopotach, znaczyło to, że trzeba podnieść mu pensję.Miałem już tegodość.- Do diabła! - wybuchnąłem.- Kiedyż wreszcie zatkam tę twoją zachłanną gębę? Czterymiesiące temu również "mieliśmy kłopoty" i dostałeś podwyżkę!- Pan mnie zle zrozumiał, sir - sprostował kauzyperda z nieoczekiwaną godnością.- Teraznaprawdę mamy kłopoty!- O co chodzi? - zaniepokoiłem się.- Związek zawodowy kaskaderów chce panu cofnąć członkostwo.- I cóż z tego? - roześmiałem się.- Do czego oni mi są potrzebni?- Do tego - wycedził d'Orcada - żeby płacił pan mały podatek.Jeżeli zarejestruje się panjako osoba prywatna wykonująca niebezpieczne zajęcia, to urząd podatkowy łupnie panusześćdziesiąt procent!- Co? - poderwałem się, nie bacząc na kolorowe rurki [ Pobierz całość w formacie PDF ]