RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kate zdała sobie sprawę, że na huk bomb nakłada się terkot karabinów z toczącej się w pobliżu walki.Teraz już nie można było iść dalej.Oto znaleźli się w pułapce, w sytuacji bez wyjścia, bez nadziei na prze­życie.Kate ukryła twarz w dłoniach.Szlochała głośno.- Kate, chodź! Jeśli chcesz żyć, chodź ze mną! Teraz!Nie miała już żadnych zapasów energii, ani fizycznej, ani psychicznej, ale pozwoliła się pociągnąć Woody`emu na szczyt następnego wzgórza.Prze­chodzili obok skał zasłanych martwymi Chińczykami.Płuca ją paliły, w gło­wie wirowało, pot spływał po czole.Odgłosy walki stawały się głośniejsze od huku spadających bomb.W końcu przestali biec.Woody wspiął się na płaską skałę.- Chodź tu i popatrz! - powiedział.Nalegał, więc wspięła się i położyła na brzuchu obok niego.Dwa razy musiała schwycić się skały, aby nie spaść.Dwa razy traciła równowagę.Kiedy dotarła w końcu do Woody'ego, zoba­czyła przed sobą płaski, skalisty grzbiet.Wierzchołek wznosił się łagodnie w kierunku bliźniaczego wzgórza.Tam między skałami sąsiedniego szczytu widać było strzelające płomieniem wyloty luf karabinów.Wyglądało to tak, jakby na wzgórze wchodziła powoli cała chińska armia.Nagle zalesiona sąsiednia dolina stanęła w ogniu.Fale uderzeniowe z se­tek bomb utworzyły pierścienie białej mgiełki, rozszerzające się po każdej eksplozji z ponad dźwiękową szybkością.Nawałnica ognia z karabinów ma­szynowych schodziła w dół zbocza naprzeciw nich.- B-52 - powiedział z nabożnym zachwytem Woody.Wraz z nalotem kolejnego bombowca ziemia znowu zaczęła drgać jak przy trzęsieniu ziemi.Kiedy bombardowanie ustało, nerwy Kate były w strzę­pach.Miała przed sobą morze płomieni i leżące pokotem lasy.Podniosła wzrok i zobaczyła białe smugi na niebie.Trzy samoloty leciały jeden za drugim.Torturowana dolina wybuchła następną ścianą płomieni, długą na półtora ki­lometra.Wszystko skończyło się w parę sekund po tym, jak ostatni bombo­wiec dokończył dzieła zniszczenia i opróżnił swoje luki bombowe.Płomie­nie i dym zakryły wzgórze i przesłoniły słońce.Dzień zamienił się nagle w noc.Oczy Kate piekły i łzawiły od dymu.Woody wziął ją na ręce i pobiegł.Trzęsło nią okropnie, ale kiedy posta­wił ją w końcu na ziemi, zdała sobie sprawę, że na chwilę zasnęła.Spojrzała w górę na żołnierza w amerykańskim hełmie, szczerzącego zęby w szerokim uśmiechu.Z ramienia zwisał mu na pasku karabin.Włosy miał związane w ku­cyk.Jeszcze jeden żołnierz pojawił się nad Kate - ten miał krótkie włosy i szczecinę kilkudniowego zarostu na twarzy.Skierowała znowu wzrok na tego pierwszego i zdała sobie sprawę, że to Woody.Usiadła trochę zbyt szyb­ko i o mało nie zwymiotowała.Musiała się z powrotem położyć.- Proszę leżeć spokojnie - powiedział grobowym głosem prawdziwy żołnierz.- Gdzie jesteśmy? - spytała.- Od etapu śmierci przeszliśmy do etapu rezygnacji.Myślę, że to pe­wien postęp - powiedział Woody.Podniósł w górę chiński karabin i obejrzał go dokładnie.- Aha, oni wszyscy są ranni - dodał.- Każdy bez wyjątku.DOLINA SONGHUA, NA PÓŁNOC OD TANGYUAN28 kwietnia, 10.00 GMT (20.00 czasu lokalnego)Harold Stempel wdrapywał się powoli na strome zbocze.Był w stanie bliższym snu niż jawy.Walki trwały po drugiej stronie grzbietu, koło drogi biegnącej poniżej i właściwie wszędzie, ale w tej chwili nie miało to dla nie­go żadnego znaczenia.Jego świat stał się mocno ograniczony, podobnie jak jego obawy.Płuca paliły go od zimnego powietrza, które wdychał przez usta.Wspinanie się w taki sposób, by uniknąć stoczenia się w dół, absorbowało wszystkie siły, które mógł z siebie wykrzesać.Nogi drżały mu przy każdym kroku.Obolałe kolana z trudem wytrzymywały ciężar ciała; z każdym kro­kiem groziły wypowiedzeniem posłuszeństwa.Kiedy przypadli do ziemi pod ostrzałem nieprzyjaciela, poznał, co to praw­dziwy ból.Stawy miał zesztywniałe, a mięśnie napięte.Musiał je rozciągać i masować przez cały czas, aby pozbyć się nawracających skurczy.Był tak wyczerpany, że nie zważając na ziejące ogniem lufy chińskich karabinów, poruszał się wolno jak stary człowiek.Upadł na kolana, a potem na brzuch zupełnie bezwładnie.Zdjął plecak i pociągnął go do przodu.Kule gwizdały dookoła, ale Harold nie zwracał na to uwagi.Niczym w transie ustawił ciężki karabin maszynowy, wycelował w jasne ogniki wystrzałów i puścił serię po­cisków w ich kierunku.Przez ten czas żołnierze z granatami czołgali się w kie­runku chińskich pozycji.Karabin Harolda przydusił Chińczyków do ziemi, a Amerykanie cisnęli w nich granatami.Ogniki z luf chińskich karabinów zaczęły powoli znikać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl