[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak już wcześniej wyjaśniliśmy, od czasu do czasu, gdy zator spowodowany przez ciągły, niepohamowany napływ zmarłych zaczyna utrudniać poruszanie się po korytarzach, co w konsekwencji uniemożliwia jakąkolwiek kwerendę archiwalną, nie ma innej rady, jak zburzyć tylną ścianę i parę metrów dalej zbudować nową.Przez zapomnienie nie wspomnieliśmy wówczas o dwóch fatalnych skutkach owych zatorów.Po pierwsze, podczas budowy nowej ściany jest rzeczą nieuniknioną, że karty i teczki osób niedawno zmarłych, z powodu braku własnego miejsca w głębi budynku zbliżają się niebezpiecznie, a nawet stykają się z dokumentami osób żywych, które układa się na tych samych regałach, tyle że na przeciwległym brzegu półki, co bywa niekiedy przyczyną delikatnych sytuacji z powodu mylenia tych, którzy jeszcze żyją z tymi, co już umarli.Po drugie, kiedy ściana już jest wzniesiona, dach przedłużony i archiwizacja zmarłych mogłaby wreszcie przebiegać normalnie, owo, by tak rzec, przygraniczne zamieszanie uniemożliwia, a w każdym razie bardzo utrudnia przeniesienie wszystkich, za przeproszeniem, martwych intruzów do ciemnicy w głębi budynku.Oprócz wyżej wymienionych, dodatkowym utrudnieniem jest jeszcze to, że dwaj nowi kanceliści, o co nikt ich wcale nie podejrzewa, być może z braku odpowiedniego przygotowania zawodowego, a może z racji braku zasad etycznych, potrafią byle gdzie rzucić zmarłego, nawet nie zadając sobie trudu, żeby sprawdzić, czy w głębi budynku nie znajdzie się dla niego jakieś miejsce.Jeśli więc tym razem szczęście panu José nie dopisze, jeśli nie pomoże mu przypadek, to w porównaniu z tym, co go tu czeka, włamanie do szkoły, mimo całego ryzyka, było zwykłą przechadzką.Można by zapytać, po co panu José aż stumetrowy sznurek, skoro długość budynku po kolejnych rozbudowach nie przekracza osiemdziesięciu metrów.Takie wątpliwości może mieć tylko ktoś, kto sądzi, że w życiu można wszystko robić, poruszając się wyłącznie po linii prostej, i że z jednego miejsca do drugiego zawsze można dojść najkrótszą drogą, być może niektórzy ludzie z zewnątrz myślą, że im się to udało, lecz tutaj, gdzie żywi dzielą terytorium z martwymi, trzeba czasem sporo kluczyć, żeby odnaleźć któregoś z nich, obchodząc góry teczek, kolumny akt, sterty kart, masywy butwiejących staroci, zagłębiać się w posępne wąwozy, między zbocza brudnego papieru, stykające się gdzieś w górze, zostawiając za sobą, niby kręty, delikatny, odciśnięty w kurzu ślad, dziesiątki metrów rozwijanego stopniowo sznurka, to jedyny sposób, żeby wiedzieć, gdzie jeszcze się nie było, oraz żeby znaleźć drogę powrotną.Pan José przywiązał jeden koniec sznurka do nogi biurka szefa, bynajmniej nie z braku szacunku, lecz z chęci zyskania paru metrów, natomiast drugi koniec do kostki własnej nogi i rzuciwszy za siebie kłębek, rozwijający się z każdym krokiem, ruszył jednym z głównych korytarzy archiwum żywych.Postanowił rozpocząć poszukiwania w głębi budynku, gdzie teoretycznie powinny znajdować się akta i karta nieznajomej, choć z wymienionych wyżej przyczyn jest mało prawdopodobne, by ich archiwizacja została prawidłowo wykonana.Pan José był urzędnikiem z innej epoki, wychowanym w dawnej dyscyplinie i wpojone mu surowe zasady wykluczały pójście na ustępstwa wobec nieodpowiedzialnych młodych ludzi, czyli rozpoczęcie poszukiwania w miejscu, gdzie jakiś zmarły mógł być złożony jedynie w wyniku świadomego i skandalicznego lekceważenia podstawowych reguł archiwistyki.Zdawał sobie sprawę z tego, że największą trudnością, jaką będzie musiał pokonać, jest brak światła.Prócz biurka szefa, oświetlonego wiszącą nad nim bladą lampką, całe Archiwum tonie w nieprzeniknionych ciemnościach.Zapalenie wszystkich świateł, mimo że dość anemicznych, było bardzo ryzykowne, gdyż jakiś uważny policjant robiący obchód dzielnicy lub jakiś dobry obywatel, z tych, co to troszczą się o bezpieczeństwo publiczne, mógłby dostrzec mglistą światłość w wysokich oknach i narobić alarmu.Dlatego też pan José musi się zadowolić małą świetlną plamą, która kołysze się przed nim w rytm kroków i drżenia ręki trzymającej latarkę.Co innego iść do archiwum zmarłych w godzinach pracy, kiedy w pobliżu są koledzy, wprawdzie, jak wiemy, niezbyt solidarni, ale w razie niebezpieczeństwa lub załamania nerwowego na pewno przyszliby mu z pomocą, szczególnie, gdyby szef polecił, Zobaczcie, co się z nim dzieje, a zupełnie co innego ciemną nocą zapuścić się w te katakumby ludzkości, gdzie człowieka zewsząd otaczają imiona i słychać jakiś szum, ni to poszeptywanie papierów, ni to szmer głosów, trudno powiedzieć.Pan José doszedł do końca regałów żywych i teraz szuka przejścia w głąb budynku, które w zasadzie, według projektu zagospodarowania przestrzennego, powinno przebiegać wzdłuż osi środkowej, która geometrycznie dzieli prostokątny zarys budynku na dwie równe części, jednakże osunięcia akt, które ciągle się zdarzają, mimo tego, że się je podpiera, zamieniły to, co miało służyć jako bezpośrednie i łatwe przejście, w plątaninę ścieżek i dróżek, gdzie co krok natrafia się na przeszkody i ślepe zaułki [ Pobierz całość w formacie PDF ]