[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzwi wejścioweotwarte, a w nim rozgorączkowana gosposia. Szybko, szybko, pani Croft szaleje!Gorączkowa praca, przekąski, umundurowany personel, światłaodbijające się od kieliszków do szampana.111RLTWbiegam szybko po schodach, ciągnąc za sobą jedną walizkę, gosposia ijakiś niezidentyfikowany pracownik depczą mi po piętach, tachając resztęrzeczy.Pani Croft w jedwabnym szlafroku, siedzi przed lustrem w garderobie,obraz nędzy i rozpaczy.Fryzjer chodzi tam i z powrotem, stukając lokówką wdłoń.Dostrzega mnie.Wykrzykuje: Dzięki niebiosom! Czemu u diabła tak pózno? Z trudem łapiępowietrze. Strasznie przepraszam, pani Croft.Strasznie przepraszam.Okropnykorek. Gdzie Nkechi? Ma wolny wieczór.Jestem zamiast niej. Och.Otworzyłam walizki, odpięłam zamki przy pokrowcach, gdy tymczasemgosposia i niezidentyfikowany mężczyzna zabrali się za wypakowywanierzeczy i rozwieszanie ich na wieszakach. Co to takiego? Pani Croft wzięła do ręki krótki sweterek z białejangory..Ja.ach. I to? Czerwony pulower w płatki śniegu. I to? Czapka w paski.Poczułam konsternację.Płatki śniegu? Wtedy pojawiło się straszliweolśnienie.Straszliwe, straszliwe, nieznośnie straszliwe.Pot wystąpił mi naczoło i po raz drugi dzisiejszego wieczoru zebrało mi się na wymioty.To sięnie mogło dziać naprawdę.To niemożliwe.Zabrałam ze sobą nie te ubrania, co trzeba.112RLTDopiero teraz zobaczyłam, że Nkechi wszystko podpisała.Napisane byłojak byk: Sesja narciarska". Gdzie moje suknie? Pani Croft przekopywała się przez torby, wktórych znajdowały się pikowane anoraki z futerkiem na kapturach. Same kurtki stwierdził fryzjer.Pośród pozostałego personelu zapanowało poruszenie.Kurtki! Ale gdziesą eleganckie suknie pani Croft? Te, które przysłano specjalnie dla niej zLondynu?Pani Croft chwyciła mnie za ramiona, wyglądając niczym potępieniec. Gdzie moje suknie? zapytała błagalnie. Wszystko w porządku odparłam cienkim i drżącym głosem.Wszystko w porządku.Muszę tylko szybko gdzieś zadzwonić. To znaczy nie ma ich tutaj? Jeszcze nie. O Jezu! Słodki Jezu! Co się stało? Przywiozłaś nie to, co trzeba? Niefortunna pomyłka, pani Croft.Strasznie przepraszam.Wszystkobędzie dobrze.Starałam się zachować spokój, ponieważ z nas dwóch to ona była bliżejataku histerii wymagającego uderzenia w twarz i wzięcia się w garść. Gdzie moje suknie? W moim mieszkaniu. Czyli gdzie? W centrum. W centrum? Ale to piętnaście kilometrów stąd! Koszmarny korek wtrącił ktoś. Trzy godziny, żeby tam dojechać.113RLTMiałam rękę tak spoconą ze strachu, że ledwie byłam w stanie utrzymaćw niej telefon. Nkechi? Głos mi drżał. Nkechi.Stało się coś strasznego.Zabrałamdo pani Croft nie te rzeczy, co trzeba.Długie, długie, pełne potępienia milczenie.Usłyszałam w tle głosgosposi: Może Bono by pożyczył helikopter.Nkechi w końcu się odezwała: Już jadę.Zatrzasnęłam telefon.Z histeryczną radością w głosie oświadczyłam: Nkechi jedzie! Lada chwila zjawią się właściwe ubrania. Moi goście także! Pani Croft wstała i zaczęła gwałtownie oddychać.Będzie tu Bono! Będzie Bill Clinton!W moim domu! Tutaj! Wszyscy w moim domu! A ja nie mam się w coubrać!Walczyła o oddech.Zaczęła uderzać się pięścią w klatkę piersiową. Papierowa torba! ktoś zakrzyknął. Przynieście papierową torbę.Pani Croft hiperwentyluje!Pojawiła się papierowa torba i pani Croft przyłożyła ją do twarzy jakworek na obrok i robiła wdech i wydech, wdech i wydech. Tak jest mówiła do niej gosposia. Tak jest.Wdech i wydech,spokojnie, wdech i wydech.Pani Croft usiadła, wstała, odsunęła torbę od twarzy, usiadła, opuściłagłowę między kolana, ponownie się wyprostowała, wstała, odwróciła iwrzasnęła do nas wszystkich: O Boże, o mój Boże! O Boże, Maxwell mnie zabije!114RLT19.32Ciszę w garderobie przerwał męski głos: Gdzie się do diabła podziewa moja żona? O nie! Tylko nie MaxwellCroft!Tak.W smokingu i muszce.Niski mężczyzna.Szeroka klatka piersiowa.Zawsze wyglądał, jakby był w złym humorze.Popatrzył na panią Croft.Grozna mina. Co się tu u licha dzieje? Czemu nie jesteś ubrana? Chwycił ją zanadgarstek i wyciągnął z garderoby do sypialni.Ja, fryzjer, gosposia i niezidentyfikowany męski pracownik wbiliśmywzrok w podłogę, próbując udawać, że ta potworność nie ma miejsca.Maxwell Croft zapytał ostro niskim, groznym głosem: Co się tu, do diabła, wyprawia? Co to znaczy, że sukni jeszcze tu niema? Dlaczego nie możesz mieć stylistki, na której można polegać? Typieprzona beznadziejna.Pani Croft próbowała przepraszać: Przepraszam, Maxie, tak bardzo cię przepraszam [ Pobierz całość w formacie PDF ]