RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu jęki i zawodze­nia ustały.- Azaliż wyrecytowałem wszystko prawidłowo, lordzie? Lando podrapał się po gładko ogolonej brodzie.- Jasne.Idealnie.A teraz - to tylko jeszcze jedna próba, ro­zumiesz - czy nie zechciałbyś wygłosić skróconej wersji w rodzimej mowie? - Szerokim gestem pokazał pozostałą część sali.- Może udałoby ci się nawrócić choćby kilku tych niewiernych.Czy są­dzisz, że dasz sobie z tym radę?- Lordzie?Starzec wyciągnął trzęsącą się dłoń w stronę Klucza, ale w ostatniej chwili chyba zmienił zdanie.Cofnął rękę, chociaż u-czynił to z widocznymi oporami, i zaczął:- To jest klucz, należący do Nadludzi, lordzie Posiadaczu, Otwieracz Tajemnicy.To Rozjaśniacz Ciemności, to Drogowskaz.To Środek do Celu, to.- Chwileczkę, drogi Mohsie.Po prostu powiedz, do czego służy.- Ależ, lordzie, jak sam doskonale wiesz.Starzec umilkł.Czyżby w oczach Naczelnego Śpiewaka To­ków pojawiły się błyski wątpliwości? Po chwili starzec ciągnął, ale w tonie jego głosu zaszła bardzo trudno uchwytna zmiana.- Uwalnia Myśloharfę Sharów, która z kolei.- Nareszcie, to jest to! Posłuchaj, Mohsie.Jako oficjalny Po­siadacz wybieram cię, żebyś poprowadził - rzecz jasna, w czysto ceremonialnym znaczeniu tego słowa - pielgrzymkę, na którą się udajemy.Zamierzamy posłużyć się tym Kluczem.Co ty na to?Do umysłu Calrissiana zaczęła powoli przesączać się myśl, że wszystko tego wieczora idzie zbyt szybko i zbyt łatwo, ale młody hazardzista usunął jaz głowy.Musiał wywiązać się z obietnicy i po­stanowił przyjąć każdą zaproponowaną pomoc, która pozwoliłaby mu uporać się z tym jak najszybciej.- Ależ, jakowoż inaczej moglibyśmy postąpić, lordzie? Musi stać się tak, jak zostało powiedziane, gdyż w przeciwnym razie w ogóle nic nie zostałoby powiedziane.- Jestem pewien, że w twoim rozumowaniu kryje się jakaś lu­ka, ale w tej chwili jestem zbyt zmęczony, żeby jej szukać - odparł Lando.- A więc, kiedy mógłbyś wyruszyć?Staruszek uniósł krzaczaste, śnieżnobiałe brwi, a wówczas nieporadnie wytatuowany wizerunek Klucza na jego czole skur­czył się jak miech akordeonu.- W tejże sekundzie, jeżeli takowa jest twoja wola, o lordzie.Nic nie może pokrzyżować Ich świętego planu.Ponownie uniósł głowę i skierował pobożne spojrzenie ku wspornikom, podtrzymującym płyty sufitu.- To świetnie - odparł hazardzista, kiedy spojrzenie Mohsa przestało darzyć uniesieniem białe krokwie.- Myślę jednak, że powinniśmy.- Mistrzu!Tym razem ton głosu Vuffi Raa wskazywał, że jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki.- O co chodzi, Vuffi Raa?- Mistrzu, słyszę odgłosy, z których wynika, że możemy wpaść w tarapaty!- Tego tylko nam brakowało -jęknął Lando.Nagle przez drzwi wpadł jakiś mężczyzna.Trzymał pokaźny blaster.- No, dobra, kosmiczny chłoptasiu - warknął, kierując lufę wielkiej broni w Calrissiana.- Przygotuj się na śmierć, bo za chwilę zginiesz!ROZDZIAŁ 7- Panie Jandler! - krzyknął barman.W jego elektronicznie syntetyzowanym głosie zabrzmiały chyba wszystkie wyższe harmo­niczne, co u androida stanowiło oznakę paniki.- Najmocniej pana przepraszam, ale mój właściciel zabronił panu na zawsze wstępo­wać do tego.- Zamknij się, maszyno! To gdzie, na wszystkie mgławice, skończyłem? Ach, tak.Hej, ty, tam! Tak, do ciebie mówię! Jest dokładnie tak, jak powiedział Bernie z „Polipiramidy".I to nie tyl­ko z chlipiącym, zasmarkanym i odbierającym pracę uczciwym ludziom androidem przy jednym stole, ale także z obrzydliwym Tokiem! Kim ty właściwie jesteś, żeglarzu, zdegenerowanym zboczeńcem?Kilku siedzących w lokalu gości natychmiast postarało się, żeby między przybyszem a Calrissianem utworzyło się szerokie przejście.- Nie wiem - odparł obojętnie Lando.- To nie była moja ko­lej, żeby obserwować.A kim ty jesteś, na wszystkie światy galak­tyki?Mężczyzna sprawiał wrażenie osiłka.Ważył jakieś osiemdzie­siąt pięć kilogramów i miał blisko dwa metry wysokości.Pod szaroniebieskim kombinezonem, który opinał jego bary, nosił gra­natową tunikę i chustę.Lando pomyślał, że przybysz jest schlud­nie ubrany, ogolony i zbyt trzeźwy, by uważać go za bandytę.A poza tym, jego strój świadczył o dobrym smaku.Mężczyzna podszedł do stolika, zajmowanego przez Calrissia­na.Lufa broni nie zmieniła położenia.Android-barman pospiesznie wyszedł zza kontuaru i stanął w ten sposób, że zagrodził drogę intruzowi.- Jest poprzednim właścicielem „Odpoczynku Astronauty", ka­pitanie Calrissian.Odszedł, jeszcze zanim zacząłem tu pracować.Kiedy ten lokal przeszedł w ręce nowego właściciela, usiłował dopi­sać do umowy aneks, w myśl którego nigdy nie byłoby wolno.- Co to ma znaczyć: „usiłował", ty bezczelna kupo szmelcu? Umowa to umowa! Ludzie mają prawo zawierać umowy, jakie im się podoba!Widocznie Jandler nie mógł się zdecydować, czy zastrzelić młodego hazardzistę, czy barmana, ponieważ wymachiwał blasterem, kierując lufę to w jednego, to znów w drugiego.Lando miał wrażenie, że jego żołądek zawiązuje się na supły.Gdyby nadeszła chwila podejmowania decyzji, liczył na to, że były właściciel wy­bierze jednak barmana jako cel łatwiejszy i szybszy do późniejsze­go uprzątnięcia.Wyglądało na to, że rosłemu fanatykowi nie bra­kuje wrażliwości ani dobrego smaku.Tymczasem android nie ustępował.- Ale nie tam, gdzie istnieje obowiązujące w całym systemie prawo, zabraniające dyskryminowania kogokolwiek, proszę pana.I nie wówczas, kiedy stracił pan lokal w trakcie gry losowej - na rzecz innej istoty, która potępia dyskryminację.Człowiek odwrócił się w stronę automatu - Lando pomyślał, że w takiej sytuacji może spróbować obezwładnić napastnika, ale ta myśl pozostała tylko myślą - i uniósłszy rękę, zamachnął się i opuścił lufę broni prosto na pleksi stalową kopułkę, wieńczącą me­talową głowę barmana.- A masz za swoje prawa i rozporządzenia! - wrzasnął.- A to za.JAUĆ!- Nie powinien pan nigdy kopać androida - skomentował uprzejmie Vuffi Raa.Przyglądał się ze współczuciem, jak mężczyzna klnąc, nie prze­staje podskakiwać na jednej nodze.Mimo to Jandler znalazł w so­bie dość sił, żeby spiorunować spojrzeniem podobnego do roz­gwiazdy robota.- Strasznie śmieszne - odezwał się hazardzista, pragnąc jeszcze bardziej odwrócić od siebie uwagę intruza.- Bierz go, Vuffi Raa!Jandler odwrócił się w stronę potencjalnego nowego napast­nika.Zdezorientowany pięciomackowy robot spojrzał na swojego właściciela, ale zamysł Calrissiana się powiódł.Spodziewając się ataku ze strony absolutnie nieszkodliwego automatu, nieznajomy postąpił krok w jego stronę, a tymczasem android-barman, pomi­mo poważnego wgniecenia w górnej powierzchni czaszki, zdzielił intruza po głowie krzesłem, które Lando ukradkiem popchnął no­gą w jego stronę.Mężczyzna runął na podłogę jak wór, wypełniony łajnem mynocków.Kilkunastu przebywających w lokalu gości zaczęło radośnie krzyczeć i wiwatować.Większość zgromadziła się wokół stolika Calrissiana - niesłusznie ignorując lekko uszkodzonego boha­terskiego barmana - aby uścisnąć dłoń młodego hazardzisty albo poklepać go po plecach.- Bardzo dziękuję - powiedział zadowolony z siebie Lando, chociaż z powodu gwaru rozmów musiał to raczej krzyknąć.Pod­czas całego zajścia nawet nie zdążył wstać z krzesła, i teraz musiał cierpieć katusze, bez końca poklepywany przez rozentuzjazmo­wanych wielbicieli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl