RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A jeśli Rosjanie naprawdę zaczną następować nam na pięty?- Wtedy znowu, mój przyjacielu, zabawi się pan w ostre strzelanie.Bądźże zadowolona - powiedziała Charlotta do Lizy Ebner, siedzącej obok niej na łóżku - żeś tego nie zrobiła.- To o n nie zrobił.- Więc napisz mu jutro pocztówkę z podziękowaniem.- Byłabym mu pokazała, jak go bardzo kocham.Nigdy nie zapomniałby tego.- Dziecino - powiedziała Charlotta z uśmiechem.- Co to znaczy "nigdy"? Trzy dni? Rok? Do końca wojny? Czasy, które przeżywamy, przyprawiają o chorobę naszą pamięć.Wszyscy na to cierpimy.W Polsce padł mój mąż - czy pozostałam mu wierna?- Minęły już dwa lata.- Przeszło zaledwie dziesięć miesięcy, kiedy już spałam z innym.- Jeżeli go kochałaś.- Po dwóch dalszych miesiącach spałam znowu z innym.A w następnych dwóch miesiącach z trzema, a może czterema innymi.- Dlaczego?- Byłam jak na torze saneczkowym - powiedziała Charlotta szczerze.- Nie mogłam już zahamować.- Spojrzała na swoje rzeczy, które leżały w nieładzie na krześle i na podłodze.- Ale teraz - dodała - nie chcę już.- A czego chcesz naprawdę, Charlotto?- Wyjść za mąż - odpowiedziała po prostu.- Chcę na­reszcie wiedzieć, gdzie jest moje miejsce.Te łobuzy, które mnie rozbierają oczami, budzą we mnie wstręt.Gdyby wojna miała twarz, naplułabym w nią.Porucznik Schulz przekomarzał się z narzeczoną swego dowód­cy.Dama ta trzymała się jeszcze wcale rześko, podczas gdy przyszły jej małżonek zasnął w swoim fotelu i chrapał melo­dyjnie.Schulz produkował się tym, co nazywał wdziękiem.- Wielce szanowna pani - powiedział przymilnie, rozparty na swym krześle - wielce łaskawa pani, przyszły małżonek pani może liczyć na mnie w każdej sytuacji życiowej.Ale to w każdej.Dama, której, jak się zdaje, spodobała się masywna postać Schulza, odpowiedziała: - Oboje bardzo pana cenimy, panie Schulz.- Zaszczyt to dla mnie! - zagrzmiał Schulz i był bliski tego, by mrugnąć na nią okiem.- To mnie cieszy - powiedziała serdecznie.Ta wymizerowana, wychudzona osoba była blada i jasnowło­sa; jej życie wewnętrzne było zapewne również blade i bezbarw­ne.Ale oczy lśniły radosnym oczekiwaniem.Dla Schulza była damą, przede wszystkim dlatego, że zamierzał ją poślubić jego dowódca; a do dam Schulz miał słabość.- Śpi - powiedziała, przechyliła głowę nieco na bok w kie­runku chrapiącego dowódcy i uśmiechnęła się do Schulza.Po­dobała jej się jego uprzejmość.Był dla niej częścią, i to wcale ważną, jej przyszłego żołnierskiego małżeństwa.- Pani pozwoli - powiedział Schulz.Zadzwonił.Zjawił się ordynans.Schulz wydał krótki rozkaz: - Obaj bumelanci do mnie!Ordynans znikł.Po chwili zjawili się Bartsch i Ruhnau i sta­nęli na baczność.Trochę się chwiali na nogach, ale byli gotowi do wykonywania poleceń.- Odtransportujcie pana dowódcę do domu.Z należytą ostrożnością! I żebyście mi, moje kanareczki, nie robili głupstw.Jutro mamy ostre strzelanie, chcę was widzieć na stanowisku."Bracia sjamscy" uśmiechnęli się radośnie, gdyż zrozumieli, o co chodzi.- Jeżeli łaskawa pani pozwoli - powiedział Schulz próbując zachowywać się jak kawaler - odprowadzę szanowną panią do domu.Stanąłem przed jej drzwiamiChcąc byśmy zostali sami.Zaprosiła mnie na kawę,Więc wyłożyłem klucz na ławę.Soeft i jego osobisty zespół śpiewaczy ryczeli tę pieśń ostat­kiem sił.Dyrygował, wiosłując ramionami, król zaopatrzenia; robił rozpaczliwe wysiłki, by utrzymać równowagę.- Bombardier sanitarny Neumann - wybełkotał Kowal­ski - śpiewa jak pijana świnia!Podoficer samochodowy, wypełniony po brzegi alkoholem, podniósł się i zatoczył; zwalił się na ziemię, wstał znowu i ryk­nął: - To twoja wina, ty specjalisto od trypra, żem się zwalił na tyłek! Rozumiesz! Śpiewaj, ty, ty, poszukiwaczu wszy!- Pocałuj mnie w dupę! - powiedział zmęczonym głosem podoficer sanitarny Neumann.- Musisz śpiewać! - ryczał podoficer samochodowy.- Jeżeli mnie nie zostawisz w spokoju - mruknął ze złością podoficer sanitarny zamelduję kapitanowi, że starasz się zawsze ośmieszyć mnie przed żołnierzami.- Buu! - krzyknął Asch.- Buu! - krzyknęli wszyscy obecni.- Mówiąc o żołnierzach ten bałwan myśli o mnie - wyjąkał Kowalski.- On chyba nie wie, że moje miejsce jest przed star­szymi oficerami.A w niektórych łóżkach nawet przed generalicją.- Ja ci dam twego kapitana Witterera! - zawołał podoficer samochodowy i po omacku zaczął szukać pasa, który leżał za jego siedzeniem.Wyrwał z futerału rewolwer i skierował go w stronę podoficera sanitarnego.- Łapy do góry, Witterer! - ryknął.Podoficer sanitarny patrzył na swego antagonistę szklanym wzrokiem.Na jego okrągłej jak księżyc twarzy malował się pa­niczny strach.Miał z pewnością pełne portki.- Ognia! - zakomenderował starszy ogniomistrz Bock.Podoficer samochodowy wystrzelił.Sanitariusz skoczył do góry.Podoficer strzelił raz jeszcze.Sanitariusz rzucił się na brud­ną podłogę.Podoficer oddał jeszcze jeden strzał.Sanitariusz za­czął ryczeć.- Jestem ranny! - wrzeszczał.Asch natychmiast podbiegł do niego.Kowalski uśmiechał się pogardliwie.Soeft pochylił się z zainteresowaniem.Starszy ognio­mistrz ani o odrobinę nie zmienił swej postawy.Podoficer samo­chodowy stał jak wrośnięty w ziemię.- Małe draśnięcie na tyłku - stwierdził Asch rzeczowo.- Dokładnie tak, jak celowałem - oświadczył podoficer sa­mochodowy.- Ja mu pokażę Witterera!Teraz i Kowalski podbiegł do ciągle jeszcze biadającego Neumanna.Razem z Aschem położył go na stół i ściągnął mu spod­nie z siedzenia.W świetle lampy naftowej tyłek lśnił szarym blaskiem.- Teraz jodyny - powiedział bombardier z błogim uśmie­chem.Starszy ogniomistrz oświadczył bezwstydnie: - Jutro rano złożę wniosek o odznakę za ranę.W walce z partyzantami!A ogniomistrz Asch dodał: - To pierwszy na nowej liście strat.Dalszy ciąg wkrótce nastąpi.Noc zalegająca nad frontem zaczęła się powoli ulatniać.Zda­wało się, że niebo i ziemia rozpływają się w sobie.Padał śnieg.Płatki jego sypały się jak krople wody.Z rzadka, pojedynczo, ledwie widocznie.Wartownik przy dziale skulił się pod płachtą namiotową.Spo­glądał nieruchomo w stronę wroga.Słuchał z napięciem, prawie zamknąwszy oczy.Daleki huk silników zbliżał się coraz bardziej.Były to ciężkie silniki, huczały głucho.Wartownikowi zdawało się, że widzi, jak pojazdy nieprzyjaciela przedzierają się przez błotniste drogi.Czy to ciężarówki? Ciężkie ciągniki? A może czołgi?- Głupstwo - powiedział wartownik po chwili.- To nie może być nic wielkiego! - Wiedział, że w nocy każdy szmer rozlega się czterokrotnie głośniej niż w dzień.To go znowu uspokoiło.Był teraz tylko zmęczony jak pies, śmiertelnie zmę­czony.Dlaczego i Rosjanie nie mieliby być zmęczeni?Śnieg padał dalej.Bezgłośnie.I zamieniał się w krople wody.Rzadkie, pojedyncze, ledwo dostrzegalne.Kiedy wojna zaczęła powoli znowu rozprostowywać swe kości, znikł jako pierwszy korespondent wojenny.Sonderführer Eberwein, ciągle jeszcze zwany przez Kowalskiego "świńskimi szczynami", nie potrzebował wcale bezpośredniej wojny, żeby móc o niej płomiennie pisać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl