[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszał pan jego głos?— Tak.— Teraz jakby trochę się zmęczył.Przedtem było jeszcze gorzej.Nie poznawał nikogo z nas.W pierwszej chwili to było najstraszniejsze.Kertelen, gdzie się podziewasz?! zawołałem, a on minął mnie, zupełnie jakby ogłuchł, przeszedł między nami i poszedł w górę wąwozu, ale takim krokiem, w taki sposób, że wszystkim zrobiło się zimno.Po prostu, no, jak podmieniony.Nie reagował na wołania, więc musieliśmy go gonić.Co się tam działo! Jednym słowem, trzeba go było wiązać, inaczej nie sprowadzilibyśmy go z powrotem.— Co mówią lekarze?— Jak zwykle mówią po łacinie, ale poza tym nie wiedzą nic.Nygren jest z Saxem u dowódcy, możesz tam spytać…Gaarb odszedł ciężkim krokiem, z przechyloną po swojemu głową.Rohan wsiadł do windy i pojechał na górę, do sterowni.Była pusta, ale mijając kajuty kartograficzne, usłyszał przez nie domknięte drzwi głos Saxa.Wszedł do środka.— Jak gdyby całkowity zanik pamięci.Tak to wygląda — mówił neurofizjolog.Stał tyłem do Rohana, patrząc na trzymane w ręku zdjęcie rentgenowskie.Za biurkiem siedział, nad otwartą księgą pokładową, astrogator, z ręką uniesioną i opartą o regały, wypełnione szczelnie zwiniętymi mapami gwiazdowymi.Słuchał w milczeniu Saxa, który powoli chował zdjęcie do koperty.—— Amnezja.Ale wyjątkowa.Utracił nie tylko pamięć tego, kim jest, ale mowę, zdolność pisania, czytania; właściwie to nawet więcej niż amnezja: kompletny rozpad, unicestwienie osobowości.Nie zostało z niej nic, oprócz najprymitywniejszych odruchów.Potrafi chodzić i jeść, ale tylko jeżeli jedzenie podaje mu się do ust.Chwyta, ale…— Słyszy i widzi?— Tak.Na pewno.Ale nie rozumie tego, co widzi.Nie odróżnia ludzi od sprzętów.— Odruchy?— W normie.To sprawa centralna.— Centralna?— Tak.Mózgowa.Jakby całkowite zatarcie wszystkich śladów pamięci.— A więc tamten człowiek z „Kondora”…— Tak.Teraz jestem tego pewien.To było to samo.— Widziałem raz coś takiego — zupełnie cicho, prawie szeptem powiedział astrogator.Patrzał na Rohana, ale nie zwracał nań uwagi.To było w przestrzeni…— Ach, wiem! Że to mi do głowy nie przyszło! podniesionym głosem rzucił neurofizjolog.Amnezja po udarze magnetycznym, tak?— Tak.— Nigdy nie widziałem takiego przypadku.Znam tę jednostkę tylko z teorii.To się zdarzało dawno temu, podczas przechodzenia z wielką szybkością przez silne pole magnetyczne?— Tak.To znaczy w swoistych warunkach nie tyle ważne jest samo natężenie pola, ile jego gradient i gwałtowność zachodzącej zmiany.Jeśli są w przestrzeni wielkie gradienty, a zdarzają się skokowe — czujniki wykrywają je na odległość.Dawniej ich nie było…— Prawda… powtarzał lekarz.Prawda… Ammerhatten robił takie doświadczenia na małpach i kotach.Poddawał je działaniu olbrzymich pól magnetycznych, aż traciły pamięć…— Tak, to ma przecież coś wspólnego z elektrycznymi pobudzeniami mózgu…— Ale w tym wypadku — głośno zastanawiał się Sax oprócz raportu Gaarba mamy zeznania wszystkich jego ludzi.Potężne pole magnetyczne… przecież to muszą być chyba setki tysięcy gaussów?— Setki tysięcy nie wystarczą.Potrzebne są miliony oschle powiedział astrogator.Teraz dopiero wzrok jego zatrzymał się na Rohanie.— Niech pan wejdzie i zamknie drzwi.— Miliony?! A czy aparaty pokładowe nie wykryłyby takiego pola?— O tyle, o ile odparł Horpach.Gdyby było skoncentrowane w bardzo małej przestrzeni — gdyby miało, powiedzmy, objętość jak ten globus i gdyby było z zewnątrz ekranowane…— Jednym słowem, gdyby Kertelen włożył głowę między bieguny gigantycznego elektromagnesu…?— I tego mało.Pole musi oscylować z określoną częstotliwością.— Ale tam nie było żadnego magnesu ani żadnej maszyny, oprócz tych zardzewiałych szczątków — nic, tylko wymyte przez wodę wąwozy, żwir i piasek…— I jaskinie — rzucił miękko, jakby obojętnie Horpach.— I jaskinie… czy pan myśli, że ktoś go wciągnął do takiej jaskini, że tam jest magnes — nie, to przecież…— A jak pan to tłumaczy? — spytał dowódca, jakby zniechęcony czy znudzony tą rozmową.Lekarz milczał.O trzeciej czterdzieści w nocy wszystkie pokłady „Niezwyciężonego” wypełnił przeciągły dźwięk sygnałów alarmowych.Ludzie zrywali się z posłań i klnąc w żywy kamień oraz ubierając się w biegu, gnali na stanowiska.Rohan znalazł się w sterowni w pięć minut po pierwszym szczęknięciu dzwonków.Astrogatora jeszcze w niej nie było.Przyskoczył do głównego ekranu.Czarną noc rozwidniało od wschodu mrowie białych rozbłysków.Wyglądało to, jakby wychodzący z jednego radiantu rój meteorów atakował rakietę.Spojrzał na zegary kontrolne pola.Automaty programował sam, nie mogły więc reagować na deszcz ani na burzę piaskową.Z niewidocznej w mrokach pustyni leciało coś i rozpryskiwało się ognistymi paciorkami, wyładowania następowały na powierzchni pola i zagadkowe pociski, odskakując już w płomieniu, smużyły się parabolami coraz bledszej poświaty albo ściekały wzdłuż wypukłości osłony energetycznej.Szczyty wydm wyskakiwały na mgnienie z ciemności i nikły, wskaźniki drgały leniwie — efektywna moc, zużywana przez zespół miotaczy Diraca na unicestwienie zagadkowego bombardowania, była stosunkowo niewielka.Słysząc już za plecami kroki dowódcy, Rohan spojrzał na zestaw czujników spektroskopowych.— Nikiel, żelazo, mangan, beryl, tytan — odczytał z jasno oświetlonej tarczy astrogator, stając obok niego.— Wiele bym dał, żeby zobaczyć, co to właściwie jest.— Deszcz metalowych cząstek — powiedział powoli Rohan.Sądząc z wyładowań, wymiary ich muszą być małe…— Chętnie bym zobaczył je z bliska… mruknął dowódca.Jak pan myśli, zaryzykujemy?— Żeby wyłączyć pole?— Tak.Na ułamek sekundy.Drobna część dostanie się w głąb perymetru, a resztę odetniemy, włączając pole z powrotem…Rohan nie odpowiedział przez dobrą chwilę.— Cóż, można by — odezwał się wreszcie z wahaniem.Ale zanim jeszcze dowódca podszedł do pulpitu sterującego, świetlne mrowie zgasło równie nagle, jak się pojawiło — i zapadła ciemność taka, jaką znają tylko pozbawione księżyców planety, krążące z dala od centralnych skupisk gwiezdnych Galaktyki.— Nie udały nam się łowy — mruknął Horpach.Z ręką na głównym wyłączniku stał dobrą chwilę, potem skinąwszy lekko głową Rohanowi, wyszedł.Jękliwy dźwięk sygnałów odwołujących alarm wypełniał wszystkie poziomy.Rohan westchnął, raz jeszcze spojrzał w pełne czarnego mroku ekrany i poszedł spać.ChmuraZaczynali już przywykać do planety — do jej niezmiennego, pustynnego oblicza z nikłymi cieniami chmur zawsze jakby się rozpływających, nienaturalnie jasnych, spomiędzy których i za dnia prześwitywały silne gwiazdy.Do szmeru piasku, zapadającego się pod kołami i stopami, do czerwonego, ociężałego słońca, którego dotyk był nieporównanie delikatniejszy od ziemskiego, tak że gdy mu się poddawało plecy, zamiast ciepła czuło się wtedy tylko jakby milczącą obecność [ Pobierz całość w formacie PDF ]