RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Temperatura spadała.Tanis poczuł, że wątłym ciałem Raistlina wstrząsa dreszcz.Przyglądając mu się w świetle księ­życów, Tanis był zaskoczony podobieństwem czarodzieja do jego przyrodniej siostry, Kitiary.Było to ulotne wrażenie i znik­ło niemal natychmiast, lecz wspomnienie o tej kobiecie sprawiło tylko, że Tanis poczuł się jeszcze bardziej niespokojny i wy­trącony z równowagi.Nerwowo przerzucał z dłoni do dłoni ka­wałek kory.– Co widzisz na południu? – spytał nagle Tanis.Raistlin spojrzał na niego.– A co ja zawsze widzę swymi oczami, Półelfie? – szepnął gorzko mag.– Widzę śmierć, śmierć i zniszczenia.Widzę wojnę.– Wskazał ku górze.– Gwiazdozbiory nie powróciły.Królowa Ciemności nie została pokonana.– Może nie wygraliśmy wojny – zaczął Tanis – ale z pewnością odnieśliśmy zwycięstwo w ważnej bitwie.Raistlin kaszlnął i pokręcił głową ze smutkiem.– Czy nie widzisz nadziei?– Nadzieja to zaprzeczanie rzeczywistości.To marchewka zawieszona przed nosem konia pociągowego, by nadal człapał w daremnej chęci dosięgnięcia jej.– Czy chcesz powiedzieć, że powinniśmy po prostu zre­zygnować? – spytał Tanis, ze złością odrzucając kawałek kory.– Mówię tylko, że powinniśmy zdjąć marchewkę i iść na­przód z otwartymi oczami – odparł Raistlin.Kaszląc, owinął się ciaśniej szatami.– Jak będziesz walczyć ze smokami, Tanisie? Bowiem będzie ich więcej! Więcej, niż jesteś sobie w sta­nie wyobrazić! A gdzież teraz jest Huma? Gdzie jest Smocza Lanca? Nie, Półelfie, Nie mów mi o nadziei.Tanis nie odpowiedział ani też czarodziej nie odezwał się więcej.Obaj siedzieli w milczeniu, jeden wciąż patrząc na po­łudnie, drugi spoglądając w górę, w wielkie puste miejsca na błyszczącym od gwiazd niebie.Tasslehoff usiadł na miękkiej trawie pod sosnami.– Nie ma nadziei! – powtórzył żałośnie kender, żałując, że poszedł za półelfem.– Nie wierzę w to – powiedział, lecz spojrzał na Tanisa, który patrzył w gwiazdy.Tanis w to wierzy, zdał sobie sprawę kender i ta myśl zdjęła go lękiem.Od czasu śmierci starego czarodzieja, kender zmienił się nie­dostrzegalnie.Tasslehoff zaczął być przekonany, że ta przygoda jest całkiem na serio, że ma cel, dla którego ludzie oddali swe życie.Zastanowił się, dlaczego on bierze w tym udział, i po­myślał, że być może dał odpowiedź Fizbanowi – małe rzeczy, jakie miał zrobić, w jakiś sposób były ważne w tym wielkim planie rzeczy.Jednakże do tej pory kenderowi nigdy nie przy­szło do głowy, że wszystko może pójść na marne, że może nie mieć żadnego wpływu, że mogą cierpieć i utracić ludzi, których kochają, takich jak Fizban, i że smoki w końcu zwyciężą.– Mimo to – rzekł cicho kender – musimy wciąż próbować i mieć nadzieję.To jest ważne – próbować i mieć na­dzieję.Może właśnie to jest najważniejsze.Coś łagodnie sfrunęło z nieba, muskając nos kendera.Tas wyciągnął rękę i złapał to.Było to małe, białe, kurze piórko.Pieśń o Humie była ostatnim – i jak wielu uważa, najwię­kszym – dziełem elfiego barda Quivalena Sotha.Po katakli­zmie przetrwały tylko fragmenty jego dzieła.Powiadają, że ci, którzy poświęcą się uważnej jego lekturze, znajdą tu wskazówki co do przyszłości zmiennego świata.PIEŚŃ O HUMIEZe wsi, z krytych strzechą, nędznych przysiółków,Z grobu i bruzdy, bruzdy i grobu,Gdzie jego miecz po raz pierwszy próbowałOstatnich, okrutnych tańców dzieciństwa i ocknął się, by ujrzeć wsie.Wiecznie cofające się, gdzie jego wspaniałością ognik na bagnach,A lot Zimorodka zawsze nad nim,Teraz stąpał Huma po Różach,W niezmiennym Blasku Róży.Zatrwożony przez Smoki, udał się na skraj świata,Na krawędź wszelkiego rozsądku i zmysłów,Na Pustkowie, gdzie Paladine rozkazał mu zawrócić,I tam, w głośnym tunelu nożyRósł w nieskalanej przemocy, w tęsknocie,Aż stał się sobą, wstrząśnięty osuszającym pościgiem głosów.Wtedy to tam właśnie znalazł go Biały Jeleń,Na końcu podróży zaplanowanej na brzegach Stworzenia,I wszelki czas zatrzymał się niepewnie na skraju lasuGdzie Huma, udręczony i zagłodzony,Napiął łuk, wznosząc dzięki do bogów za ich hojność i troskę,A wtedy ujrzał w głębi lasu,W pierwszej ciszy, symbol oszołomionego serca,Majestatyczne poroże jelenia.Opuścił łuk i świat ruszył swym torem.Po czym Huma poszedł śladem Jelenia, którego splot poroża gasłNiczym wspomnienie młodego światła, niczym szpony wzlatującychptaków.Góry przyczaiły się przed nimi.Nic się teraz nie zmieni,Trzy księżyce zatrzymały się na niebie,A długa noc pogrążyła się w mroku.Był świt, gdy dotarli do gaju,Do podnóża góry, gdzie Jeleń odszedł,A Huma nie udał się za nim, wiedząc, iż koniec tej podróżyTo nic innego, jak zieleń i obietnica zieleni, która przetrwałaW oczach kobiety przed nim.I święte byty dni, gdy zbliżył się do niej, święte przestworzaNiosące jego czułe słowa, zapomniane pieśni,l oniemiałe księżyce przyklękły na Wielkiej Górze.A ona wciąż wymykała mu się, jaśniejąca jak ognik na bagnach,Bezimienna i piękna, tym piękniejsza, iż bezimienna,Gdy dowiedzieli się, że świat, oślepiająco jasne rafy przestworzy,Samo PustkowieTo rzeczy pospolite i przyziemne w porównaniu, z gąszczem serca.Pod koniec dni powierzyła mu swój sekret.Albowiem nie była z rodu kobiet, ani też spośród śmiertelników,Lecz córką i dziedziczką rodu Smoków.Dla Humy niebo stała się obojętne, zatłoczone księżycami,Krótkie życie trawy drwiło z niego, drwiło z jego przodków,A cierniste światło jeżyło się na szybującej Górze.Lecz bezimienna pielęgnowała nadzieję nie jej powierzoną,Na którą tylko Paladine mógł odpowiedzieć, iż przez jego cierpliwąmądrośćOna może wystąpić z wieczności, a w jej srebrnych ramionachObietnica gaju może wzejść i zakwitnąć.O tę mądrość modlił się Huma i Jeleń powrócił,I ku wschodowi, przez spustoszone poła, przez popiół,Przez Zgliszcza i krew, pokłosie smoków,Wędrował Huma, otulony snem o Srebrnym Smoku,A wieczny Jeleń jak znak przed nim.Wreszcie przed nimi przystań, świątynia tak daleko na wschodzie,Że leżała tam, gdzie kończy się wschód.Tam objawił się PaladineW sadzawce gwiazd i chwały, ogłaszając,Iż ze wszystkich wyborów najstraszliwszy przypadł Humie.Bowiem Paladine wiedział, że serce to gniazdo tęsknoty,Że potrafimy wiecznie wędrować ku światłu, stając sięTym, czym nigdy być nie możemy.Bowiem ukochana Humy mogła wyjść w blask żarłocznego słońca,Razem powróciliby do krytych strzechą przysiółkówI zostawili tajemnicę Lancy, światBezludny w otchłani mroku, zaślubiony smokom.Lub Huma mógł podnieść Smoczą Lancę, oczyszczając KrynnZ zagłady, najeźdźców i zielonych ścieżek swej miłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl