RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uklęknąwszy przy bracie, zsunęła do tyłu kaptur płaszcza, by światło padło na jej twarz.– Jesteśmy waszymi kuzy­nami, Qualinesti! Ci ludzie są rycerzami solamnijskimi!– Dobrze wiemy, kim jesteście! – Wódz elfów wy­krztusił te słowa.– Szpiegami Qualinesti! Nie dziwi nas, że podróżujecie w towarzystwie ludzi.Wasza krew od daw­na jest skażona.Zabrać ich – powiedział, dając znak swym ludziom.– Jeśli nie pójdą spokojnie, róbcie, co trzeba.Dowie­dzcie się, co mieli na myśli, wspominając o tej smoczej kuli.Elfowie wystąpili naprzód.– Nie! – zawołał Derek, skokiem stając przed skrzy­nią.– Sturmie, oni nie mogą zabrać kuli!Sturm już wykonał rycerski salut dla wroga i zbliżał się z mieczem w ręku.– Wygląda na to, że będą walczyć.Niech i tak będzie – rzekł wódz elfów, wznosząc oręż.– Mówię wam, to szaleństwo! – wołała gniewnie Laurana.Rzuciła się między błyszczące miecze.Elfowie za­trzymali się niepewnie.Sturm chwycił ją i chciał odciągnąć, lecz wyrwała mu się z rąk.– Gobliny i smokowcy, przy całej swej ohydnej nikczemności, nie zniżają się do walki między sobą – głos jej drżał z wściekłości – podczas, gdy my, elfowie, odwie­czne ucieleśnienie dobra, próbujemy się pozabijać! Spójrz­cie! – Podniosła wieko skrzyni jedną ręką i szarpnięciem otworzyła ją szeroko.– Tu spoczywa nadzieja świata! Smocza kula przez wielkie niebezpieczeństwa przywieziona z Lodowej Ściany.Wrak naszego statku leży w tutejszych wodach.Odpędziliśmy smoka, który chciał odebrać nam kulę.A po tym wszystkim odkrywamy, że największe niebezpie­czeństwo czeka nas wśród naszego własnego ludu! Jeśli to prawda, jeśli upadliśmy tak nisko, tedy zabijcie nas natych­miast i przysięgam, nikt w tej drużynie nie spróbuje was powstrzymać.Sturm, nie rozumiejąc języka elfów, przyglądał się przez chwilę, a potem zobaczył, że elfowie opuszczają broń.– Cóż, cokolwiek powiedziała, chyba poskutkowało.– Schował broń z ociąganiem.Derek po chwili wahania opu­ścił miecz, lecz nie schował go do pochwy.– Zastanowimy się nad waszą opowieścią – zaczął wódz elfów, mówiąc z trudem w mowie wspólnej.Potem przerwał, gdyż od strony plaży dobiegły krzyki i wołania.Towarzysze ujrzeli ciemne postaci zbliżające się z wszy­stkich stron do ogniska.Elf spojrzał w tamtym kierunku, zaczekał aż zapadła cisza, a potem odwrócił się ponownie do grupy.Szczególnie przyjrzał się Lauranie, która nachylała się nad bratem.– Może postąpiliśmy zbyt pochopnie, lecz gdybyś żyła tu dłużej, zrozumiałabyś.– Nigdy tego nie zrozumiem! – rzekła Laurana, ły­kając łzy.Z ciemności wyłonił się elf.– Ludzie, panie – Lau­rana posłyszała jego meldunek złożony w języku elfów.– Z wyglądu żeglarze.Mówią, że ich statek został zaatako­wany przez smoka i rozbił się o skały.– Jakieś dowody?– Znaleźliśmy kawałki drewna wyrzucone na brzeg.Możemy poszukać jutro rano.Ludzie są przemoknięci, nie­szczęśliwi i na wpół utopieni.Nie stawiali oporu.Nie sądzę, żeby kłamali.Wódz elfów zwrócił się do Laurany.– Twoja opowieść wydaje się prawdziwa – rzekł, ponownie mówiąc w mowie powszechnej.– Moi wojownicy donieśli, że ludzie, któ­rych pojmali, są żeglarzami.Nie martw się o nich.Oczywiś­cie weźmiemy ich do niewoli.Mając tyle kłopotów, nie możemy pozwolić, żeby nam po wyspie chodzili ludzie.Bę­dziemy jednak o nich dbać.Nie jesteśmy goblinami – dodał z goryczą.– Żałuję, że uderzyłem twojego przyjaciela.– Brata – odparła Laurana.– I młodszego syna Mówcy Słońc.Nazywani się Lauralanthalasa, a to Gilthanas.Pochodzimy z królewskiego rodu Qualinesti.Wydawało się, że elf zbladł, gdy usłyszał te nowiny, lecz natychmiast odzyskał panowanie nad sobą.– Zajmiemy się troskliwie twoim bratem.Poślę po uzdrowiciela.– Nie potrzebujemy waszego uzdrowiciela! – powie­działa Laurana.– Ten człowiek – wskazała na Elistana – jest kapłanem Paladine.On pomoże memu bratu.– Człowiek? – zapytał surowo elf.– Tak, człowiek! – krzyknęła zniecierpliwona Laura­na.– Elfowie uderzyli mojego brata! Zwracam się do lu­dzi, by go uleczyli.Elistanie.Kapłan wystąpił naprzód, lecz na znak swego wodza, kilku elfów szybko chwyciło go i wykręciło mu ręce do tyłu.Sturm chciał mu przyjść z pomocą, lecz Elistan zatrzymał go spoj­rzeniem, oglądając się znacząco na Lauranę.Sturm odstąpił, rozumiejąc nieme ostrzeżenie Elistana.Ich życie leżało w jej rękach.– Puśćcie go! – zażądała Laurana.– Pozwólcie mu zająć się moim bratem!– Nie sposób uwierzyć w tę nowinę o kapłanie Pala­dine, lady Laurano – rzekł wódz elfów.– Wszyscy wie­dzą, że kapłani znikli z Krynnu, gdy bogowie odwrócili swe twarze od nas.Nie wiem, kim jest ten szarlatan, ani w jaki sposób cię omotał, lecz nie pozwolę, by swymi ludzkimi dłońmi dotknął elfa!– Nawet elfa, który jest wrogiem? – krzyknęła wściekle.– Nawet, gdyby ten elf zabił mego ojca – odrzekł elf zawzięcie.– A teraz, lady Laurano, muszę porozmawiać z tobą na osobności i spróbuję ci wyjaśnić, co się dzieje na Południowym Ergoth.Widząc wahanie Laurany, Elistan powiedział – Idź, moja droga.Tylko ty nas możesz teraz ocalić.Ja zostanę przy Gilthanasie.– Dobrze – powiedziała Laurana, wstając.Blada na twarzy, odeszła na bok z wodzem elfów.– Nie podoba mi się to – rzekł Derek, gniewnie mar­szcząc brwi.– Powiedziała im o smoczej kuli, a nie po­winna była tego robić.– Dowiedzieli się o niej z naszej rozmowy – powie­dział znużony Sturm.– Tak, ale ona powiedziała im, gdzie kula się znajduje! Nie ufam jej – ani jej ludowi.Kto wie, jakie umowy teraz zawierają? – dodał Derek.– Dość już tego! – zazgrzytał czyjś głos.Obaj mężczyźni odwrócili się ze zdumieniem i ujrzeli Flinta, który podnosił się z trudem.Wciąż dzwonił zębami, lecz gdy spojrzał na Dereka, w jego oczach zapalił się chłod­ny blask.– Mm-mam już cię dość, pp-panie w-wielki i dd-dostojny.– Krasnolud zacisnął zęby, by przerwać dy­gotanie na wystarczająco długo, by przemówić.Sturm chciał interweniować, lecz krasnolud odepchnął go na bok, by zmierzyć się z Derekiem.Był to komiczny widok, który Sturm często wspominał z uśmiechem, powierzywszy go pamięci, by podzielić się nim później z Tanisem.Kras­nolud miał przemoczoną i zmierzwioną długą, siwą brodę i ociekał wodą, która kapała mu z ubrania, tworząc kałuże wokół stóp.Znajdując się w takim oto stanie i sięgając głową do klamry pasa Dereka, Flint strofował wysokiego, dumnego rycerza solamnijskiego, jakby to był Tasslehoff.– Wy, panowie rycerze, od tak dawna nosicie zbroje, że wam się mózgi odparzyły w hełmach! – szydził kras­nolud.– Jeśli w ogóle kiedykolwiek mieliście jakieś mózgi w tych zakutych łbach, w co śmiem wątpić.Byłem świadkiem dorastania tej dzieweczki.I mogę ci powiedzieć, że nie ma dzielniejszej ani szlachetniejszej osoby na Krynnie.Dopiekło ci to, że właśnie uratowała ci życie.I tego nie możesz jej darować!Widoczna w świetle pochodni twarz Dereka pociemniała.– Nie potrzebuję obrony krasnoludów, ani elfów.– zaczął gniewnie Derek, lecz wtedy nadbiegła Laurana.Oczy jej błyszczały.– Jak gdyby nie dość było zła – wymamrotała przez zaciśnięte wargi – odkrywam, że wrze ono wśród mych pobratymców!– Co się dzieje? – zapytał Sturm.– Sytuacja przedstawia się następująco: na Południo­wym Ergoth obecnie żyją trzy rasy elfów.– Trzy rasy? – przerwał Tasslehoff, gapiąc się na Lauranę z zaciekawieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl