[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Kane zwolnił uścisk, odsunęła się od niego.Jej szeroko otwarte oczy obserwowały go w napięciu.Jednocześnie próbowała zebrać krańce rozdarej wzdłuż boku sukni.- Kto to był? - zapytał niedbale.- Bandyci.Hieny cmentarne.Rodzaj tych, co napadają na podróżnych w górach, tu niedaleko.Prześlizgują się czasami na pole bitwy, by okradać trupy.Masale zarządził, by wszystko tutaj pozostało nienaruszone, jako pomnik ku jego chwale.Ale nikt nie pilnuje pola i te hieny wpełzają tu ukradkiem, by wykraść, co tylko im się uda - żelazo, złoto.- Ja widzę tu tylko kości.- Bo są tu kości.- Dlaczego ścigali ciebie?Sesi zawiązała postrzępione krańce sukni nad zaokrągleniem biodra.- Nie domyślasz się?Przyjrzał się jej i wzruszył ramionami z kamienną twarzą.Nie mogła odgadnąć jego myśli.- Bardzo się wysilali.- Widziałeś? - przeczesała palcami zmierzwione włosy.- Byłem ciekawy, dlaczego banda rzezimieszków tak zaciekle przeczesuje lasy.- Dlaczego tu jesteś? Nikomu nie wolno przebywać na tej ziemi.- Mieszkasz tutaj? - zapytał w odpowiedzi.- Jest nas tu kilkoro - odpowiedziała z zakłopotaniem.- Więc zabiorę cię tam.- Potrafię znaleźć drogę.Kane potrząsnął głową.- Robi się ciemno, a ta ziemia jest zdradliwa.Pełno tu jam i niewypałów, jak mogli się przekonać ci, którzy polowali na ciebie.Mój koń jest niedaleko.Wzruszyła ociężale ramionami i podążyła za przybyszem.Ufanie człowiekowi o takich oczach nie wydawało się bezpieczne, ale nie miała wyboru.IIKLUCZPoczerniałe od ognia, kamienne ściany bez dachów wznosiły się ku szarzejącemu niebu.Nierówne dziury w murze były śladami pocisków miotanych przez olbrzymie machiny z fortecy na górze.Jedno skrzydło leżało w gruzach - roztrzaskane i zarośnięte zielskiem.Z głównej sieni pozostały tylko nagie mury.Cudownie ocalały witraż w kształcie rozety płonął czerwienią, złotem i błękitem w gasnącym świetle dnia.Niegdyś lesista dolina u stóp Lynortis znała wiele dworów tak okazałych, jak ten.Dwa lata nieposkromionego piekła starły na proch kraj i jego lud - jakby oszalały tabun przegalopował po domkach dla lalek.Cudem jedynie, tyle kamieni tego dworu trzymało się jeszcze jeden na drugim.W odległym skrzydle - niegdyś kuchni i kwaterach dla służby - unosiła się smuga dymu z rozbitego komina.Żółte światło przebijało przez szpary między deskami, którymi zabito okna, a na potrzaskanym dachu można było dojrzeć ślady niestarannych napraw.Kundel o sterczących żebrach zawarczał spod muru, gdy Kane podjechał.- Opuść mnie.Będą chcieli wiedzieć.Sesi ześliznęła się z siodła i pokuśtykała w stronę niskiego, kamiennego budynku.Kane siedział na koniu wyczuwając oczy, które obserwowały go ze środka.Jego palce od niechcenia odpięły klamrę przytrzymującą pochwę przy jego lewym biodrze.Szarpnięcie za rękojeść przekręciłoby pochwę zaczepioną na ramieniu, uwalniając ostrze w przeciągu sekundy.- Hranal! - dziewczyna popchnęła drzwi.- Wszystko w porządku.Wpuść mnie.Ten pies - on nie warczał zaczepnie, ale z przerażenia.Kane uzmysłowił to sobie w chwili, gdy drzwi otwarły się z łoskotem.Jej krzyk i zgrzyt miecza wydobywanego przez Kane'a zpochwy, zadrżały w powietrzu w tej samej sekundzie.Jeździec spiął wierzchowca ostrogami i pchnął go w stronę wejścia, ale już silne ramiona wciągnęły Sesi do środka.Drzwi były za niskie, inaczej Kane wdarłby się tam - mając odpowiednie pole manewru szermierz na koniu sam zdołałby rozpędzić wszystkich.Zmuszony zeskoczyć z siodła, Kane wpatrywał się w półmrok panujący w środku, wciąż ostrożnie trzymając cugle.Kilka mrocznych kształtów szamotało się wewnątrz nisko sklepionego pomieszczenia.Ruszył do drzwi, ale rosła postać zastąpiła mu drogę.- Kane! Stój! - zawołał mężczyzna.- To nie twoja walka! Kane przystanął patrząc na uniesiony miecz tamtego.W środku bójka zamierała.Sylwetka z progu postąpiła w dół.Był to jasnowłosy, mocno zbudowany mężczyzna w nabijanej srebrem kolczudze.- Kane! Na Siedmiu! Wiedziałem, że to musisz być ty, gdy zobaczyłem, jak ktoś nadjeżdża.- Witaj, Jersenie.Bruzdy żłobiły mu czoło, pojawiła się długa blizna, której nie było piętnaście lat wcześnie, a jednak to ta sama twarz, którą Kane znał niegdyś dobrze.Ślad wydatnego brzucha i podkrążone oczy wskazywały na to, że kapitan najemników żył nieźle, zanim ciężkie czasy zaczęły zostawiać swoje znaki.Wysoki mężczyzna z jasną brodą uśmiechnął się i schował miecz.- Minęło sporo czasu, Kanie, odkąd ty i ja osadziliśmy Roderyka na tronie jego brata.Kane skinął głową niedbale opuszczając miecz.- To była dobra walka, Jersenie.Cóż działo się od czasu, jak musiałem odejść?Jersen zaśmiał się.- Kiedy Roderyk uspokoił się, dostałem twoją starą posadę.Od czasu do czasu ktoś miewał wątpliwości co do prawa Roderyka do tronu - dosyć, by było ciekawie i by przypominało mu, że potrzebuje mnie i moich ludzi.Parę lat temu Roderyk posmakował pasztetu z nerki z pewnymi niespodziewanymi przyprawami w środku.Wtedy rozpętało się piekło i, kiedy w końcu wydostaliśmy się stamtąd, niewielu nas zostało.Od tej pory robimy to czy tamto.A ty?- To czy tamto.Jersen przyjrzał mu się podejrzliwie [ Pobierz całość w formacie PDF ]