[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obezwładnię go, a potem przesłucham".Był już blisko kabiny dyspozycyjnej.Drzwi zastał zamknięte i zabezpieczone, pozostawała jednak płyta rozdzielająca dyspozytornię z laboratorium.Szyba była rzecz jasna pancerna, ale od przygody z meteorytami mocno obluzowana w swoich gumopodobnych ramach.Brian przemyślał wszystko w drodze.Nie czekał, aż Rod poinformowany przez czujniki o jego sąsiedztwie spróbuje przedsięwziąć cokolwiek.Całym ciężarem osiemdziesięciopięciokilowego ciała uderzył w płytę, wypchnął ją do środka i wywijając koziołka strzelił.Chybił.Kapitana nie było na swoim posterunku, zdołał skryć się za pulpitem wewnątrzkomunikacyjnym."Teraz ma mnie!"O'Neil nie przestając koziołkować wypalił jeszcze raz niwecząc całą kunsztowną tablicę łączności wewnętrznej.Znów nie sięgnął Millera."Dlaczego on nie strzela? Dlaczego nie strzela!" - I naraz Brianowi przyszło do głowy, że kapitan może nie mieć broni, że została gdzieś poza zasięgiem ręki.Kryjąc się za masywnym pulpitem sterownicznym wychrypiał:- Mam cię na celu, Rod! Wstań i unieś ręce! Doskonale wiesz, że nie jestem mordercą.Muszę cię przesłuchać.Sekundy, znowu sekundy.Będzie odpowiedź czy smagnięcie płomieniem krótkomiota? Miller wstał.Krótkomiot zabezpieczony wisiał spokojnie w jego kaburze.A więc nie był bezbronny.- Świetnie, że się widzimy, Brian.Mam pewną interesującą hipotezę.Tylko schowaj spluwę!O'Neil poczuł, jak nerwy poczynają mu drgać niczym włókna w nadwątlonej i napiętej linie okrętowej."Zasadzka, to na pewno zasadzka - wył gdzieś w mózgu impuls alarmowy - muszę go unieszkodliwić!" Postanowił strzelać w nogi.Uniósł krótkomiot.Smagnięcie ognia i ból w ręce.Spluwa wyłuskana z dłoni O'Neila poleciała w kąt.Ktoś trzeci? Tak jest, wielofunkcyjniak! Mimo iż jedną macką niósł martwą Jacky, drugą odstrzelił broń Briana.Nic dziwnego, miał zakodowany kategoryczny nakaz obrony szefa statku.Zanim jednak równie zaskoczony Rod zdołał wymówić słowo, O'Neil ponownie dopadł otworu, przesadził go i na czworakach wylądował w laboratorium.Usłyszał znajomy syk.- Zaraz drzwi zasuną mi się przed nosem.Syk jednak przerodził się w metaliczny jęk.Widać w szale niszczenia Brian uszkodził również mechanizm zamykający.Na szczęście.Nie zastanawiając się, że jego szerokie plecy w seledynowym kubraku stanowią doskonały cel, skoczył w drzwi i znikł za zakrętem korytarza.Ekrany były pogaszone, na kamerach nie jarzyły się rubinowe oczka."Nimfa 8" była od wewnątrz ślepa.Cóż, doskonale chroniona od zewnątrz nie była przygotowana do walk wewnętrznych.Brian skręcił w "Wielki Labirynt", jak trochę na wyrost nazywano korytarze obok ładowni.Uciekł, to prawda.Jego sytuacja była jednak rozpaczliwa.Nie miał broni, arsenał znajdował się w gestii Automatycznego Dyspozytora, a ten słuchał wyłącznie kapitana.Oczywiście mógł uciekać, ale jak długo zdoła się wymykać Rodowi wspomaganemu przez wielofunkcyjniaka.Dobrze chociaż, że postanowili go wziąć żywcem.Tak, to był chytry pomysł Millera.Przecież jeżeli wylądowałby sam na Ziemi, byłby jedynym podejrzanym.Przywożąc schwytanego O'Neila - Rod będzie miał kozła ofiarnego, choć nie bardzo wiadomo, po co.Dowody - jeśli jest się kapitanem i ma na usługach komputery, da się doskonale sfałszować.Brian miał jedną szansę na milion.Ale musiał spróbować.Miller nie ścigał uciekiniera.Ręczną dźwignią zamknął i zabezpieczył drzwi od laboratorium.Wielofunkcyjniak zajął się analizą uszkodzeń.Kapitan poprzestał na zmianie nadtopionego fotela.Intensywnie myślał.Nie należał do ludzi impulsywnych, łatwo się ekscytujących, we wszystkich sytuacjach zachowywał zimną krew i starał się obiektywnie analizować sytuację.Tylko jego spokojowi i sprawności Automatycznego Dyspozytora zawdzięczała "Nimfa" wyjście z meteorytowego wiru.Teraz jednak kapitan miał do czynienia z problemem, który wydawał się przerastać intelektualne możliwości człowieka.Jednego był pewien - zyskał przewagę nad Brianem.O'Neil dał się ponieść emocjom i teraz był bezbronny.Jego chaotyczne działanie dowiodło, że nie on mógł być zimnym, systematycznym mordercą.W mózgu kapitana pozostawało kilka wielkich znaków zapytania.KTO? Jeszcze ważniejsze DLACZEGO? Najłatwiejsza była odpowiedź, W JAKI SPOSÓB: zepchnąć profesora, uszkodzić kombinezon Johannssena tak, by pękł w zetknięciu z próżnią, zamienić pastylki czy strzelić z bliskiej odległości do Jacqueline, to mógł uczynić każdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]