[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostrzeliwana była cała lewa strona pociągu.Po chwili napastnikom zaczęła się odgryzać załoga elektrowozu.Pasażerowie ukryli się za pakunkami.Antypiątkowiec począł odmawiać cichą modlitwę.- Milczeć! - krzyknął nań Ławrientow.Pochwycił automat zabitego żołnierza i kucnął przy oficerze.- Nie ma pan więcej broni? - Ten wskazał głową podłużną skrzynkę.Rosjanin podważył wieko.W środku był cały arsenał.- Czy ktoś jeszcze umie się tym posługiwać? - Podczołgali się Johnson i Yarsky, a po dłuższej chwili również Duvalier.Zwolennik homofagii nawet nie podniósł głowy.Przez chwilę strzelali w mrok przez małe okienka wagonu, oczywiście na oślep.- Cholera, co oni robią!? - zakrzyknął naraz Yarski.-Chcą nas upiec?Napastnicy poczęli właśnie podpalać stosy chrustu ułożone wzdłuż nasypu.- Bierzemy nogi za pas - Jeff uznał, że najwyższa pora przejąć inicjatywę.Używając lufy karabinu jako lewar, otworzył wyjście z prawej strony wagonu.Cień panował tu głęboki.Nasyp od tej strony opadał stromo ku zeschłym chaszczom.- Co pan proponuje? - spytał Rosjanin.- Wiać! W lokomotywie pozostał najwyżej jeden obrońca.Za chwilę będzie po nas.Pierwszy ku drzwiom skoczył oficer.Wyjrzał i natychmiast oberwał od napastnika, który już zdążył przeczołgać się na drugą stronę wagonu.- Są wszędzie -jęknął Duvalier.- Nie udało się nam!Johnson nie podzielał tej opinii.Cofnął się dla nabrania rozpędu i dał susa głową w mrok.Wywinął salto, stoczył się po stromym zboczu w dobroczynną ciemność.Strzelający do niego snajperzy nie mieli wielkich szans.On za to strzelił tylko dwa razy, a odpowiedzią było rozdzierające wycie.Teraz skoczył, może z mniejszą gracją Ben, później Duvalier.Ławrientow spojrzał na ostatniego z żyjących jeszcze konwojentów, który oberwał paskudnie w brzuch.- Pomóc ci, chłopcze? - Odpowiedzią było przeczenie i gest pistoletem, który młody żołnierz skierował ku swym ustom.- Spróbuję was osłaniać - wycharczał.- A potem.Pozostał jeszcze Antypiątkowiec.Skulony łkał i dygotał w kącie.Rosjanin pociągnął go jak worek i razem sturlali się ze zbocza.W świetle pożaru widać było kolejne sylwetki bandytów przeczołgujących się pod wagonami.Tym razem strzelił Ben i postacie zniknęły.Kilkadziesiąt metrów dalej zaczynał się wyschnięty zagajnik.Yarsky nałożył okulary noktowizyjne i poprowadził ich przesieką.- Zaopatrzyłem się w nie okazyjnie w Poznaniu - pochwalił się sprzętem Duvalierowi.- Nie myślałem, że tak prędko mi się przydadzą.- Doskonale strzelasz - Johnson poklepał Bena.- Kiedyś pracowałem jako strażnik przyrody w Górach Skalistych - odparł Kanadyjczyk.- Pan też sobie nieźle radzi jak na grzybiarza - zauważył Ławrientow, który wraz z Johnsonem zamykał stawkę.- Służyło się kiedyś w piechocie morskiej, całe wieki temu, ale pewnych umiejętności się nie zapomina - odpowiedział skromnie zawodowy zabójca.- Cholera - odezwał się w pewnym momencie dotąd milczący jak głaz kaznodzieja.- Zostawiłem wszystkie moje zapasy w wagonie.- Chce pan może wrócić? - zaśmiał się Ben.- Nie umrzemy z głodu, ja zabrałem co nieco - Jefferson wskazał na swój plecaczek - choć być może nie wszystkim będzie to odpowiadać, są to wyłącznie koncentraty grzybowe.Wyszli na otwartą przestrzeń i szerokim łukiem ominęli wiejskie zabudowania pogrążone w upiornej ciszy.Wyglądało na to, że nikt ich nie ściga.- Jeżeli wszyscy udajemy się do Warszawy - odezwał się nagle Antypiątkowiec - to może przyda się moja mapa? Bo zdaje się, że idziemy w niewłaściwą stronę.- Ma pan mapę? - po raz pierwszy Ławrientow spojrzał na kaznodzieję z większym zainteresowaniem.- A może jeszcze potrafi pan powiedzieć, gdzie się znajdujemy?- W Polsce, czyli nigdzie.Powinniśmy skręcić jeszcze bardziej w lewo.Skręcili.IIIPłacz dziecka jako pierwszy usłyszał Ławrientow.- Słyszycie, druzja? Rebionok!Wprawdzie posuwająca się przez zeschłe chaszcze grupka robiła sporo hałasu, ale łkanie rozchodziło się po martwym lesie całkiem donośnie.- Sprawdzę, co to za dzieciak - zaofiarował się Ben.- Ostrożnie! To może być pułapka - ostrzegł kaznodzieja.- Zawodzące dziecko zawsze jest doskonałą przynętą na grupę zgłodniałych ludzi, która w ten sposób sama może stać się pokarmem dla jeszcze bardziej wygłodzonych.Ben splunął przesądnie i zagłębił się w krzaki.Nie musiał długo szukać.Dziewczynka, dziesięcio-, może jedenastoletnia, tkwiła zaklinowana wśród korzeni na dnie grząskiej jamy.Na odgłos kroków ucichła.Yarsky uniósł broń do strzału.- Czekaj, durniu! - syknął, dopędząjąc go Jeff.- Nie teraz.- Mamo, mamo! - zakwiliła niedoszła ofiara.Trzask łamanych gałęzi uświadomił im, że reszta grupy podążyła za nimi.- Co tu się dzieje? - zawołał Grigorij Ławrientow, patrząc podejrzliwie na Bena.- Jakiś zagubiony dzieciak, jak pan widzi - odparł Johnson.- Nie róbcie mi krzywdy, ja chcę do mamy - szlochnęła mała.Duvalier usiłował zagadać do niej po francusku i angielsku, Ławrientow po rosyjsku i niemiecku, ale próby te spełzły na niczym.Natomiast ku zaskoczeniu wszystkich, językiem polskim władał kaznodzieja.Dźwięk ojczystej mowy szybko uspokoił dziewczynkę.Przedstawiła się jako Zosia i w paru słowach opowiedziała, jak podróżowała z rodzicami pociągiem, jak uciekali po ataku złych ludzi, jak wreszcie w lesie ojciec zmusił ją do ukrycia się w tej dziurze w ziemi i narzucił na nią gałęzi.Potem jeszcze przez krótki czas słyszała wymianę ognia.Liczyła, że rodzice po nią wrócą.Nie wrócili.Później usiłowała wydostać się z jamy, ale nie mogła stanąć na zwichniętej nodze.Płakała.- Biedactwo - powiedział Duvalier i wyciągnął manierkę z napojem.- Cała jest zziębnięta i patrzcie, jakie ma pokaleczone nogi.Trzeba opatrzyć.Co, chce ją pan zabrać z nami? - wybuchnął Yarsky.- Tylko opóźni nam drogę!- Nie mamy przecież innego wyboru - odparł Francuz.- a pan zostawiłby to biedactwo w lesie?- Oczywiście, że ją weźmiemy - Jefferson nieoczekiwanie przyszedł profesorowi w sukurs.- Będziemy ją nieść na plecach na zmianę, kolega Ben mógłby jako pierwszy.Yarsky rzucił mu wściekłe spojrzenie, ale Jeff je zignorował.Kaznodzieja tymczasem opatrzył szczupłe nożyny znajdy i ruszyli.- W coś ty nas wrobił!? - zawarczał dźwigający Zosię Ben, gdy znalazł się z kumplem na osobności - długo mam targać tę zaszczaną smarkulę?- A jest jakieś inne wyjście? Mamy może przedstawić się profesorkom jako zawodowcy, którzy dostaną premię za ich głowy? Nie, Ben, musimy postępować jak pieprzone, litościwe ludziki.Nie po to ryzykowałem życiem w pociągu, maskując nasze umiejętności, nie po to drugi dzień udajemy, że się obaj nie znamy, żeby teraz tak głupio się zdekonspirować.A poza tym czeka nas trudna, daleka droga, dużo się może jeszcze zdarzyć, takie dobrze odżywione dziecko to żywy pieniądz, a w najgorszym wypadku żelazna porcja żywnościowa.Daj, teraz ja ją poniosę.Yarsky z ulgą przekazał mu swe brzemię.Na moment jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem pięknych, ogromnych, przerażonych oczu.Los zdawał się im sprzyjać.Po czterech godzinach marszu natknęli się na opuszczone gospodarstwo.Kiedyś musieli mieszkać w nim zamożni ludzie.Willa i zabudowania gospodarcze tworzyły zwarty czworokąt, a całe obejście mogło służyć za doskonały punkt obronny [ Pobierz całość w formacie PDF ]