RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dobrze.Dziękuję.Po raz ostatni obejrzała się na główny właz.Jest ode mnie zale­dwie o trzy metry, pomyślała.Po drugiej stronie przepaści, której nie da się przekroczyć.A zatem w fizyce serca odległość jest rzeczą względną.To czas pozostaje niezmienny.Sekundy przebiegły po jej kręgosłupie niczym małe lodowate pająki.Przygryzła wargę, pożerając wzrokiem Tafasa.Oto ostatnia szansa, aby zostawić Vorkosiganowi jakąś wiadomość - ale nie, absurdalność przekazywania przez żołnierza słów “kocham cię” rozbawiła ją boleśnie; “dziękuję ci za wszystko” brzmiało nieco napuszenie, zważywszy okolicz­ności, “pozdrowienia” zbyt chłodno, a co do najprostszego “tak”.W milczeniu potrząsnęła głową i uśmiechnęła się do zakłopota­nego mężczyzny, po czym pobiegła z powrotem do magazynu i wspięła się po drabinie.Gwałtownie zastukała we właz.Po chwili otwarł się i Cordelia spojrzała wprost w wylot łuku plazmowego w dłoni chorążego Nilesy.- Mam do przekazania waszemu kapitanowi nowe warunki - oznajmiła, nie zająknąwszy się nawet.- Są dość osobliwe, ale mam wrażenie, że mu się spodobają.Nilesa, zdumiony, pomógł jej wyjść z tunelu i ponownie za­trzasnął właz.Cordelia ruszyła naprzód, po drodze zerkając w głąb głównego korytarza.Zebrało się tam kilkunastu mężczyzn.Zespół techniczny zdjął ze ścian połowę tablic, mechanicy majstrowali coś przy nich, posyłając w powietrze snopy iskier.Na końcu grupy do­strzegła głowę sierżanta Bothariego.Wiedziała, że tuż obok stoi Vorkosigan.Wreszcie dotarła do drabiny na końcu korytarza, wspięła się na nią i zaczęła biec, wyszukując drogę w labiryncie korytarzy i poziomów statku.Śmiejąc się i płacząc jednocześnie, zdyszana i roztrzęsiona, do­tarła wreszcie do drzwi lądownika.Na zewnątrz pilnował ich doktor McIntyre, usiłujący przybrać marsową minę jak na Barrayarczyka przystało.- Czy wszyscy są w środku?Skinął głową, spoglądając na nią z zachwytem.- W porządku.Wsiadaj i lecimy.Zabezpieczyli właz i padli na fotele.Poczuli gwałtowne szarpnię­cie, gdy lądownik wystartował z maksymalnym przyspieszeniem.Pete Lightner pilotował go ręcznie, ponieważ jego betański wszczep ner­wowy nie mógł współpracować z barrayarskim systemem kontrolnym bez pośrednictwa specjalnego adaptora.Cordelia nastawiła się w duchu na bardzo nieprzyjemny lot.Wyciągnęła się w fotelu, wciąż jeszcze czując ból w płucach po szaleńczym biegu.Po chwili dołączył do niej kipiący gniewem Stuben.Spojrzał z troską na Cordelię, zaniepokojony wstrząsającymi nią dreszczami.- To, co zrobili z Dubauerem, to prawdziwa zbrodnia - stwier­dził.- Żałuję, że nie możemy wysadzić całego tego przeklętego stat­ku.Ciekawe, czy Radnov nadal nas osłania?- Ich uzbrojenie dalekiego zasięgu przez jakiś czas będzie nie­sprawne - odparła, nie wdając się w szczegóły.Czy kiedykolwiek zdo­łałaby mu to wytłumaczyć? - Och, już wcześniej chciałam o to spy­tać - jak się nazywał Barrayarczyk, postrzelony na planecie z porażacza nerwowego?- Nie wiem.Doktor Mac ma jego mundur.Hej, Mac, jakie na­zwisko jest na twojej kieszeni?- Poczekaj, sprawdzę, czy zdołam odczytać ich alfabet.- Usta lekarza poruszyły się cicho.- Kou.Koudelka.Cordelia schyliła głowę.- Czy został zabity?- Kiedy odlatywaliśmy, jeszcze żył, ale nie wyglądał przesadnie zdrowo.Co pani robiła tak długo na pokładzie “Generała Vorkrafta?” - zainteresował się Stuben.- Spłacałam dług.Honorowy.- W porządku, nie ma sprawy.Później wszystko nam pani opo­wie.- Przez moment milczał, po czym dodał nagle: - Mam nadzie­ję, że dorwała pani tego drania, kimkolwiek był.- Posłuchaj, Stu.Doceniam to, co zrobiłeś, ale naprawdę chcia­łabym zostać sama przez parę minut.- Jasne, pani kapitan.- Ponownie spojrzał na nią zatroskany i odszedł mrucząc pod nosem: “Potwory”.Cordelia przytuliła czoło do zimnego okna i zapłakała cicho nad losem swych nieprzyjaciół.ROZDZIAŁ SIÓDMYKapitan Cordelia Naismith z Betańskich Sił Ekspedycyjnych przekazała ostatnie dane nawigacyjne z normalnej przestrzeni do komputera statku.Siedzący obok niej pilot, oficer Parnell, poprawił przewody i cewki swego hełmu, po czym usadowił się wy­godniej w wyściełanym fotelu, gotowy do przejęcia kontroli neurolo­gicznej podczas nadchodzącego skoku przestrzennego.Dowodziła teraz wolnym, ociężałym frachtowcem, pozbawionym jakiegokolwiek uzbrojenia, typowym statkiem dostawczym w handlu pomiędzy Kolonią Beta a Escobarem.Jednak od ponad sześćdziesię­ciu dni nie mieli żadnej łączności z dawnym partnerem, bowiem barrayarska flota inwazyjna zablokowała escobarską stronę tunelu pod­przestrzennego równie skutecznie, jak korek butelkę.Ostatnie wieści głosiły, że floty Barrayaru i Escobaru wciąż jeszcze tańczą w przestrzeni powolny śmiercionośny taniec, usiłując zająć możliwie najlepsze pozy­cje taktyczne przed zbliżającym się starciem.Nie spodziewano się, by Barrayarczycy rozpoczęli działania na planecie, zanim nie uzyskają cał­kowitej kontroli nad przestrzenią wokół Escobaru.Cordelia połączyła się z maszynownią.- Tu Naismith.Jesteście już gotowi?Na ekranie pojawiła się twarz inżyniera, mężczyzny, którego po­znała zaledwie dwa dni wcześniej.Był młody i podobnie jak ona sama został ściągnięty ze Zwiadu.Nie ma sensu marnować doświad­czonego personelu wojskowego na tę misję.Tak jak Cordelia, inży­nier miał na sobie kombinezon Zwiadu.Podobno w użyciu pojawiły się już mundury Sił Ekspedycyjnych, ale nie spotkała nikogo, kto by je widział.- Wszystko gotowe, pani kapitan.W jego głosie nie dosłyszała nawet śladu strachu.Cóż, pomyśla­ła, może jest jeszcze zbyt młody, by naprawdę uwierzyć w to, że po życiu następuje śmierć.Raz jeszcze rozejrzała się, usiadła wygodniej i odetchnęła głęboko.- Pilocie, statek należy do was.- Statek przejęty, pani kapitan - odparł oficjalnie.Minęło kilka sekund.Cordelia poczuła nieprzyjemną falę mdło­ści; przez moment miała wrażenie, jakby obudziła się właśnie z nie­przyjemnego snu, którego nie może sobie przypomnieć.Skok był skończony.- Statek należy do pani, pani kapitan - mruknął ze znużeniem pilot.Kilka sekund, których doświadczyła, dla niego trwało parę su­biektywnych godzin.- Przyjęty, pilocie.Gorączkowo sięgnęła do konsoli i wywołała obraz sytuacji tak­tycznej, w której się znaleźli.Przez ostatni miesiąc nikt nie przedo­stał się przez ten tunel.Miała gorącą nadzieję, że barrayarskie zało­gi będą znudzone i zareagują z opóźnieniem.Ujrzała ich.Sześć statków, dwa już leciały ku nim.To tyle, jeśli chodzi o spowolnione reakcje.- Przez sam środek formacji, pilocie - poleciła, przekazując mu dane.- Najlepiej byłoby, gdybyśmy zdołali ściągnąć wszystkich z po­sterunku.Dwa pierwsze statki zbliżały się szybko, strzelając z nonszalancką celnością.Nie spieszyli się zbytnio, uważnie planując każdy cios.Tar­cza strzelnicza - tylko tym dla nich jesteśmy, pomyślała Cordelia.Dam ja wam ćwiczenia.Cała dostępna energia podtrzymywała słab­nące osłony, wszystkie pozostałe układy zasilania przygasły i statek niemalże jęczał, otoczony plazmowym ogniem.Po chwili przekro­czyli zasięg broni Barrayarczyków.Cordelia wezwała maszynownię.- Czy projektor jest już gotowy?- Gotowy.- Odpalać.Dwanaście tysięcy kilometrów za nimi w przestrzeni pojawił się nagle betański pancernik, zupełnie jakby właśnie wynurzył się z tu­nelu przestrzennego.Przyspieszył gwałtownie, lecąc zdumiewająco szybko jak na statek tej wielkości [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl