RSS


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bombardier Kowalski, który zauważył kon­sternację przyjaciela, potrzebował na to kilka sekund więcej.Potem zrozumiał i on.- Może z tego wyniknąć ładne świń­stwo - powiedział półgłosem.Asch skinął głową.Podszedł do Platzka.- Czy mogę odejść na stronę, panie ogniomistrzu?- Niech tam - mruknął Platzek obojętnym tonem.- Żeby to tylko długo nie trwało.Robotę waszą przejmie tymczasem bombardier Kowalski.Bombardier Asch popędził ku wyjściu ze strzelnicy.- Ależ wam się spieszy! - zawołał Platzek w doskonałym humorze.Asch nie słyszał go.Szukał Vierbeina.Przepychał się przez czekających na swą kolejkę żołnierzy.Przy tej okazji omal nie wpadł na pełniącego nadzór ogólny, pod­porucznika Wedelmanna.Wedelmann chciał mu powiedzieć parę słów do słuchu, ale zobaczywszy, że to Asch, uśmiechnął się przyjaźnie.Asch pobiegł dalej.Po chwili ujrzał Vierbeina sto­jącego między drzewami za schronem amunicyjnym.- Vierbein! - zawołał Asch.Vierbein drgnął i rzucił się w bok.Jego oczy na pobladłej twarzy lśniły gorączkowo.Próbował cofnąć się przed Aschem.Asch zbliżył się do niego wolnym krokiem.Starał się opano­wać zbyt szybki oddech.Czuł, jak mu bije serce.- Vierbein - powiedział - oddaj mi amunicję.Kanonier nie odpowiedział.Stał nieco pochylony naprzód, odrętwiały.Z lewego ramienia zwisał mu karabin.- Vierbein, dawaj tę amunicję!- Nie! - odpowiedział tamten.Asch zatrzymał się.Blada twarz przyjaciela była mokra od potu i łez.Wargi nie miały ani kropli krwi, usta były otwarte.Asch był wstrząśnięty.Zalewały go fale współczucia.Miał dławiące uczucie, że będzie musiał wybuchnąć głośnym płaczem, ale zamiast tego powiedział: - Nie wstyd ci, ty mały, nędzny, wstrętny tchórzu!- Nie mogę już więcej - powiedział Vierbein - zostaw mnie w spokoju.- Jeżeli zaraz nie oddasz mi amunicji, spiorę cię po pysku!- Nie chcę już więcej! - zawołał umęczony Vierbein.Asch skoczył na niego gwałtownym susem i powalił go.Ka­rabin opadł głucho na ziemię.Asch przytrzymał wijącego się pod nim Vierbeina lewą ręką, prawą zaś podniósł w górę i uderzył go.Vierbein krzyknął głośno.Asch grzmocił go pięściami.Vierbein krzyknął jeszcze raz.Asch przycisnął kolanami pierś Vierbeina, otworzył ładownicę, znalazł sześć nabojów i wpakował je do swojej kieszeni.- Ty świnio! - zawołał.- Ty mała, żałosna świnio! Kulę chciałeś sobie w łeb wpakować, co? Ale to nie takie proste.U mnie nie!Spojrzał w dół na szeroko rozwarte oczy leżącego.Zobaczył na sinobladej skórze krew i podniósł się.Oddychał gwałtownie; kiedy się obejrzał, zauważył, że otacza go kilku żołnierzy.Jeden z nich zawołał: - On go zabije! - Asch uśmiechnął się pełen udręki.Przybiegł starszy ogniomistrz Schulz, odsunął na bok żołnie­rzy.- Co się tu dzieje? - zawołał.- Mała sprzeczka - powiedział Asch.Ukląkł, pochylił się nad Vierbeinem i zaczął nim potrząsać.Vierbein stanął z trudem na nogi, zataczał się jeszcze nieco, ale po chwili odzyskał równo­wagę.- Zawsze ten Vierbein! - zawołał starszy ogniomistrz.- Trochę mu wypolerowałem mordę - powiedział Asch.- Była to utarczka zupełnie osobista.Między człowiekiem a czło­wiekiem.Czy nie tak, Vierbein?- Tak - odpowiedział tamten.Schulz skinął z zadowoleniem głową.Z pewnością nie należał do ludzi, którzy tego rodzaju sprawki puszczają płazem.W nor­malnych warunkach złożyłby raport albo przynajmniej doszłoby do burzy z piorunami i druzgocącymi skutkami.Ale w tym spe­cjalnym wypadku wszystko było w porządku i zupełnie po jego myśli.- No, Asch - powiedział - tym razem natrafiliście na właściwego.Schulz przyglądał się pobitemu, krwawiącemu Vierbeinowi z satysfakcją, którą niełatwo mu było ukryć.Lekko klepnął Ascha po ramieniu.Zrobił to z tak głębokim zadowoleniem, że wcale nie zauważył, jak bombardier Asch się cofnął.- Brawo Asch! - powiedział z uznaniem.- Dobra robota! - Potem od­szedł.Ten, którego tak pochwalono, patrzył długo w jego kierunku.- A ty będziesz następny! - powiedział półgłosem.Tak się rozpoczęła awanturnicza rewolta bombardiera Ascha.Zawody strzeleckie trzeciej baterii dobiegały końca.Zdawało się, że zwycięstwo jest pewne.Niespodzianki były niemal wykluczone.Schulz, krygując się, przyjmował już pierwsze gra­tulacje.W południe nadjechała kuchnia polowa.Wydawano pęczak z wieprzowiną.Kanonier Vierbein usługiwał, zmywał statki, szo­rował kotły.Robił to z względnym spokojem; twarz jego nie mia­ła teraz wyrazu tak bardzo cierpiącego, była w niej raczej za­duma.Miało się wrażenie, że bijatyka z Aschem przywróciła mu rozsądek, który przez pewien czas nie funkcjonował należycie.- Ładnie cię oporządziłem - powiedział Asch, czule mu się przyglądając.- Waliłeś we mnie jak w worek z piaskiem.- Robiłem, co mogłem.Vierbein miał twarz tak zbitą i spuchniętą, że mówienie spra­wiało mu ból.Uśmiechnął się, a uśmiech na jego twarzy wyglą­dał jak grymas.Nie był w stanie odwzajemnić się Aschowi przy­jaznym tonem, ale nie miał też do niego żadnych pretensji.- Całkowicie straciłeś kontrolę nad sobą.Waliłeś we mnie bez przerwy, nawet wtedy, kiedy już się wcale nie broniłem.Byłeś jak gdyby w zamroczeniu.- Tak - odpowiedział Asch z lekką drwiną - nie każdy potrafi być tak opanowany jak ty.- Wybacz mi, Asch - odparł Vierbein twardo.- Dobrze, dobrze! Nie mówmy już o tym.Herbert Asch chciał odejść, ale Johannes Vierbein poszedł za nim.Ująwszy ostrożnie ramię przyjaciela powiedział:- A więc sądzisz, że.że.chciałem popełnić samobójstwo?- Nic nie sądzę - bronił się Asch.- Nie wierzę nawet w to, co widziałem.W tym wypadku zresztą nie widziałem nic.Jeżeli chcesz, chodziło tu z mojej strony jedynie o.kroki zapobiegawcze.A jeżeli ci to bardziej odpowiada, niech będzie, że się chciałem wyszaleć.Zawsze wybiera się do tego przyjaciół, inaczej po cóż by się ich miało.- Herbercie - powiedział Vierbein szeptem, nie odczuwając przy tych słowach wstydu - było dokładnie tak, jak przypuszcza­łeś.Chciałem to zrobić.Byłem u kresu sił.- Zapomnij o tym.- Nigdy nie zapomnę, Herbercie.Sądzę jednak, że również nigdy nie będę próbował tego powtórzyć.- Słusznie, Johannes.Nie warto.Dla kogo? Kto miałby na to zasłużyć? Jeżeli znajdziesz kogoś takiego, kto będzie udawał, że ma dla tego zrozumienie, należałoby mu palnąć w łeb.- Miałem wrażenie - zwierzał się Vierbein - że brutalnie, świadomie jestem spychany w przepaść.Straciłem wolę.Zbyt wiele zwaliło się na mnie naraz.- Dałeś się popędzać jak piórko.Komu? Błaznom z manią wielkości, zawodowym dręczycielom.Johannes Vierbein chciał powiedzieć, że to nie było wszystko, że dołączyły się do tego inne sprawy, że czuł się całkowicie opuszczony, odepchnięty, izolowany.Że był ogłuszony, bezwolny, zmiażdżony, że odczuwał tylko pragnienie spokoju, wyłączenia się.Rozglądając się dokoła, powiedział: - Robiłem, co mogłem, próbowałem wszystkiego, co było w mojej mocy, zadawałem so­bie wiele szczerego trudu, ale z tym światem pełnym żołnierzy uporać się nie potrafię.Asch roześmiał się.- Świat ten - powiedział - nie jest całym światem, choć wielu usiłuje twierdzić, że jest jedynie prawdzi­wym.Ale tak czy owak musisz się z nim uporać, bo inaczej on się z tobą upora, i to gruntownie.- Łatwo to powiedzieć - rzekł Johannes Vierbein z goryczą.- Może znajdzie się ktoś - powiedział Asch z dobrze udaną obojętnością - kto ci pokaże, że nie masz racji i jak bardzo jej nie masz.Najwyższy chyba czas na przeprowadzenie dowodu, że dziedziniec koszarowy to nie żadna boska instytucja.Bombardier opuścił przyjaciela i wrócił na strzelnicę.Tylko niewielu żołnierzy miało jeszcze strzelać [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • nvs.xlx.pl