[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, moi synowie! Mam ich czterech! Gdzie Józef i Szymon? Byli na Kalwarii, a potem odeszli, gdy Joanna już nie wytrzymała.aby pomóc niewiastom i obronić je.Oni, pasterze, Alfeusz [, syn Sary].Wszyscy! Z pewnością już ich zabili.Słyszałaś, że Joanna umiera? Z pewnością tak jest, bo jest ranna.A oni – zanim motłoch zaatakował niewiastę – bronili jej i zginęli!.A Juda i Jakub? Mój mały Juda! Mój skarb! A Jakub!.łagodny jak dziewczynka! O! Nie mam już synów! Jestem jak matka Machabeuszów!.»Wszystkie płaczą w rozpaczy.Wszystkie – z wyjątkiem pani domu, która poszła poszukać kryjówki dla męża.Nie płacze też Maria Magdalena.Jej oczy rzucają płomienie, staje się ponownie pewną siebie niewiastą z przeszłości.Nie odzywa się, lecz spojrzeniem ciska gromy na swe przygnębione towarzyszki i jej oczy piętnują je epitetem bardzo wyraźnym: “Małoduszne!”Tak mija jakiś czas.Co chwila jedna wstaje, otwiera cichutko drzwi, rzuca okiem, zamyka.«Co robi Maryja?» – pytają pozostali.Ta, która zaglądała, odpowiada:«Jest wciąż na kolanach.Modli się.»Albo:«Wydaje się, że z kimś rozmawia.»Albo:«Wstała, gestykuluje, chodząc tam i z powrotem po pokoju.»33.LAMENT DZIEWICYNapisane (.) i 29 marca 1945.A, (.) i 11767-11783«Jezu! Jezu! Gdzie jesteś? Czy jeszcze Mnie słyszysz? Czy słyszysz Twą biedną Mamę, wykrzykującą w tej chwili Twoje święte i błogosławione Imię, którego strzegła przez tyle godzin w Swym sercu? Twoje święte Imię było Moją miłością, miłością Moich warg.Kiedy wypowiadały Twe Imię, kosztowały smak miodu.Teraz, przeciwnie: wypowiadając je, piją gorycz, która pozostała na Twoich wargach, gorycz straszliwego napoju.Twoje Imię to miłość Mojego serca.Ono napełniało się radością, kiedy je wypowiadałam.Jakby się powiększyło, aby przelać swą krew i przyjąć Cię, i przyoblec nią, gdy zstąpiłeś z Nieba do Mnie, taki mały, tak malutki, że mogłeś spocząć w kielichu dzikiej mięty.Ty, tak wielki.Ty, Potężny.unicestwiony w ludzkim kiełku dla zbawienia świata.Twoje Imię to boleść Mojego serca, bo teraz pozbawiono je pieszczot Twej Mamy, aby Cię rzucić w ramiona katów, którzy Cię umęczyli aż do zadania Ci śmierci.Mam serce zmiażdżone tym Imieniem.Musiałam je bowiem zamykać w nim przez tak wiele godzin, a jego krzyk wzrastał, w miarę jak rosła Twa boleść – aż do przytłoczenia go jak rzeczy zdeptanej stopą giganta.O, tak! Mój ból jest olbrzymi i przygniata Mnie, i kruszy.Nic nie może Mi przynieść ulgi.Komu wypowiadam Twe Imię? Nic nie odpowiada na Mój krzyk.Nawet gdybym krzyczała aż do skruszenia kamienia zamykającego Twój grób, nie usłyszałbyś go, bo jesteś martwy.Nie słyszysz już Twojej Mamy? Ileż to razy wołałam Ciebie przez te trzydzieści cztery lata, o Mój Synu!.Od chwili, gdy dowiedziałam się, że mam być Matką i że Mój Mały będzie się nazywał “Jezus”! Jeszcze się nie narodziłeś, a Ja, głaszcząc łono, w którym rosłeś, mówiłam do Ciebie łagodnie: “Jezu”! I wydawało Mi się, że się poruszasz, żeby Mi powiedzieć: “Mamo!” Już nadawałam Ci głos, śniłam już o Twoim głosie.Słyszałam go zanim zaistniał.A kiedy się narodziłeś i kiedy go usłyszałam – słaby jak u jagnięcia, które się narodziło, drżący w chłodzie nocy – wtedy poznałam bezmiar radości.i sądziłam, że poznałam przepaść boleści.To był bowiem płacz Mojego Dziecka, któremu było zimno; któremu było niewygodnie; które wylewało pierwsze łzy Odkupiciela i dla którego nie miałam ani ognia, ani kołyski.Nie mogłam też cierpieć zamiast Ciebie, Jezu.Miałam dla Ciebie tylko Moją pierś jako ogień i poduszkę oraz – Moją miłość, by Cię adorować, Mój święty Synu.Sądziłam, że poznałam przepaść boleści.a to było świtanie tego bólu, to był skraj jego [przepaści].Teraz jest południe.Teraz jest głębia.Teraz dotykam [dna] przepaści.po trzydziestu czterech latach wpadania do niej.Byłam spychana w nią przez tyle rzeczy.i dziś [leżę], powalona, na straszliwym dnie Twego Krzyża.Kiedy byłeś mały, kołysałam Cię, śpiewając: “Jezus! Jezus!” [ Pobierz całość w formacie PDF ]