[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pani Misiewiczowa sobie, pani Stawska so-bie, Helunia sobie i nawet kucharka Marianna też sobie.I nie dość,że siedzą cały dzień, ale jeszcze siedzą wieczorami przy lampachi nawet nie zapuszczają rolet, chyba przed udaniem się na spoczynek.Toteż widać wszystko, co się dzieje w ich mieszkaniu, jak w latarni.Dla uczciwych sąsiadów taki sposób przepędzania czasu byłbynajlepszym dowodem ich zacności: pokazują się wszystkim całydzień, bo nie mają czego ukrywać.Gdym sobie jednak przypomniał,że te kobiety są ciągle szpiegowane przez Maruszewicza i przez pa-nią baronowę, i gdy jeszcze pomyślałem, jak baronowa nienawidzipani Stawskiej - ogarnęły mnie najgorsze przeczucia.Tego samego wieczora chciałem pobiec do moich szlachetnychprzyjaciółek i zakląć na wszystkie świętości, ażeby tak ciągle nieprzesiadywały w oknach i nie narażały się na śledztwo baronowej.Tymczasem akurat o wpół do dziewiątej zachciało mi się pić i - za-miast do pań, poszedłem na kufelek.668LALKABył już tam radca Węgrowicz i Szprot, ajent handlowy.Właśniemówili coś o tym domu, co zawalił się przy ulicy Wspólnej, kiedynaraz Węgrowicz trąca swoim kuflem w mój kufel i mówi:- Niejeden się to jeszcze dom zawali przed Nowym Rokiem!A Szprot mrugnął okiem.Nie podobało mi się jego mruganie, bo nigdy nie lubiłem prze-mrugiwać się z lada błaznem, więć pytam:- Cóż to, panie, mają znaczyć pańskie pantominy?On śmieje się głupowato i mówi:- Przecież pan wie lepiej aniżeli ja, co to znaczy.Wokulski sprze-daje sklep.Męko Chrystusowa!.Żem go nie trzasnął kuflem w łeb, dziwię sięsamemu sobie.Na szczęście, pohamowałem pierwszy impet, wypiłemdwa kufle piwa jeden po drugim i pytam go niby spokojnym głosem:- Po cóż by Wokulski miał sklep sprzedać i komu?- Komu?.- wtrąca Węgrowicz.- Alboż to mało Żydów w War-szawie? - Złożą się we trzech, bodaj w dziesięciu, i zaparszywiąKrakowskie Przedmieście z łaski jaśnie wielmożnego pana Wokul-skiego, co trzyma własny powóz i jeździ do arystokracji na letniemieszkanie.Mój Boże!.pamiętam, jak mi to biedactwo podawałorozbratel u Hopfera.Nie ma teraz, jak jeździć na wojnę i rewidowaćtureckie kieszenie.- Ale po co by sprzedawał sklep? - pytam szczypiąc się w kolano,ażeby nie wybuchnąć na tego dziada.- Dobrze robi, że sprzedaje! - odparł Węgrowicz wziąwszyw garść już nie wiem który kufel piwa.- Co on ma robić międzykupcami, taki pan, taki.dyplomata, taki.nowator, co nam tunowe towary sprowadza ?.- Mnie się zdaje, że jest inny powód - wtrącił Szprot.- Wokulskistara się o pannę Łęcką, a choć zrazu dostał odkosza, jednak dziś zno-wu tam bywa, więc musi mieć widoki.A że panna Łęcka nie wyszła-by za galanteryjnego kupca, choćby on był dyplomatą i nowatorem.669Bolesław PrusW oczach zaczęły mi ognie latać.Uderzyłem kuflem w stółi krzyknąłem :- Kłamiesz pan, wszystko pan kłamiesz, panie Szprot!.A otomój adres.- dodałem rzucając mu bilet na stół.- Co mi pan dajesz adresy? - odparł Szprot.- Mam panu przysłaćpartię kortu czy co?.- Satysfakcji żądam od pana - krzyknąłem, wciąż bijąc w stół.- Tere-fere! - mówi Szprot i kręci palcem w powietrzu.- Łatwopanu żądać satysfakcji, boś oficer węgierski.Zamordować człowie-ka albo nawet dwu czy samemu dać się porąbać to u pana chlebz masłem.Ale ja, panie, jestem ajent handlowy, mam żonę, dziecii terminowe interesa.- Zmuszę pana do pojedynku!- Co to zmuszę?.Ciupasem mnie pan sprowadzisz czy co?.A jakbyś mi pan coś podobnego powiedział po trzeźwemu, tobymposzedł do cyrkułu i daliby panu pojedynek.- Jesteś pan bez honoru! - zawołałem.Teraz on zaczął bić w stół.- Kto bez honoru?.Komu pan to mówisz?.Nie płacę weksli czy dajęzły towar, czym bankrutował?.Zobaczymy w sądzie, kto ma honor!.- Uspokójcie się! - prosił radca Węgrowicz.- Pojedynki to byływ modzie dawniej, nie teraz.Podajcie sobie ręce.Wstałem od stołu zalanego piwem, zapłaciłem w bufecie i wysze-dłem.Noga moja więcej nie postanie w tej podłej dziurze.Naturalnie, że po takim wzburzeniu nie mogłem już być u paniStawskiej.Z początku myślałem nawet, że całą noc spać nie będę.Alem jakoś zasnął.A gdy Stach przyszedł na drugi dzień do sklepu,zapytałem go :- Wiesz, co mówią?.Że sklep sprzedajesz?.- A choćbym sprzedał, cóż by w tym było złego?.(Prawda! Cóż by w tym było złego?.Że też mi tak prosta myślnie przyszła do głowy.)670LALKA- Ale bo widzisz - szepnąłem - mówią jeszcze, że żenisz się z pan-ną Łęcką.- Gdyby tak.Więc i cóż? - odparł.(Jużci, ma rację! Cóż to, jemu nie wolno żenić się, z kim by chciał,nawet z panią Stawską?.Że też nie zorientowałem się i bez potrzebyzrobiłem awanturę temu Szprocinie.)Naturalnie, ponieważ tego wieczora musiałem pójść nie tyle napiwo, ile ażeby pogodzić się z niesłusznie obrażonym Szprotem,więc znowu nie byłem u pani Stawskiej i nie ostrzegłem, ażeby niesiadała w oknie.Tak więc nie bez przykrości dowiedziałem się, że do Wokulskie-go między kupcami wzrasta niechęć, że sklep nasz będzie sprzeda-ny i że Stach żeni się z panną Łęcką.Mówię: żeni się, bo on nie ma-jąc pod tym względem pewności nie wyraziłby się tak stanowczo,nawet przede mną.Dziś już na pewno wiem, za kim on tęsknił w Bułgarii, dla kogozębami i pazurami zdobywał majątek.Ha, wola boska!.No i patrzcie, jak.ja odbiegam od przedmiotu [ Pobierz całość w formacie PDF ]