[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzędzianowa czeladz wpadła również do izby z szablamii szturmakami, ale choć Rzędzian krzyczał: Bij! - nie wiedziała, coczynić, nie mogąc przeciwników rozeznać, bo laudańscy nie nosili64Potop t.2żadnych mundurów.Toteż w zamieszaniu obrywało się starościń-skim parobkom od jednych i od drugich.Rzędzian trzymał się ostrożnie poza walką, pragnąc rozeznaćKmicica i wskazać go do strzału, ale przy słabym świetle łuczywaKmicic ustawicznie ginął mu z oczu; to zjawiał się znów jak diabełczerwony, to znów ginął w pomroce.Opór ze strony laudańskiej słabł z każdą chwilą, bo odjął im serceupadek Józwy i straszliwe imię Kmicica.Lecz walczyli z zaciekłoś-cią.Tymczasem karczmarz przesunął się cicho wedle walczącychz wiadrem wody w ręku i chlusnął na ogień.W izbie nastała ciemnośćzupełna; walczący zbili się w kupę tak ciasną, że jeno pięściami moglisię grzmocić; przez chwilę krzyki ustały, słychać było tylko zdyszaneoddechy i bezładny tupot butów.Wtem przez drzwi wywalone usko-czyli naprzód Rzędzianowi, za nimi laudańscy, za nimi Kmicicowi.Rozpoczął się pościg w sieni, w pokrzywach przed sieniąi w szopie.Rozległo się kilka strzałów, następnie wrzaski i kwikkoni.Zawrzała bitwa przy Rzędzianowych wozach, pod które jegoczeladz się schroniła, laudańscy szukali również pod nimi ucieczki,i wówczas to właśnie parobcy, biorąc ich za napastników, dali kilka-kroć do nich ognia.- Poddajcie się! - krzyczał stary Kiemlicz zapuszczając ostrzeswej szabli między szprychy woza i bodąc na oślep ukrytych podnim ludzi.- Stój! poddajem się! - odpowiedziało kilka głosów.I wnet czeladz z Wąsoszy poczęła wyrzucać spod wozu szablei szturmaki, następnie samych wyciągali za łeb młodzi Kiemlicze,aż stary zakrzyknął:- Do wozów! Brać, co w ręce wpadnie! %7ływo! żywo! do wozów!Młodzi nie dali sobie trzeci raz rozkazu powtórzyć i rzucili się doodpinania opony, spod której łuby Rzędzianowe ukazywały wypukłeboki.Już poczęli i łuby wyrzucać, gdy nagle zabrzmiał głos Kmicica:- Stój!65Henryk SienkiewiczI Kmicic, popierając ręką rozkaz, począł ich płazować krwawąszablą.Kosma i Damian uskoczyli pośpiesznie na bok.- Wasza miłość!.nie można? - pytał pokornie stary.- Wara! - krzyknął Kmicic.- Szukaj mi starosty!Kopnęli się tedy w mig Kosma i Damian, a za nimi ojciec,i po kwadransie ukazali się znowu, prowadząc Rzędziana, któryujrzawszy Kmicica skłonił się nisko i rzekł:- Z przeproszeniem waszej miłości, krzywda mi się tu dzieje,bo ja z nikim wojny nie szukał, a że znajomych jadę odwiedzić,to wolno każdemu.Kmicic, wsparty na szabli, oddychał ciężko i milczał, więcRzędzian mówił dalej:- Ja tam ni Szwedom, ni księciu hetmanowi żadnej krzywdy nieuczynił, jenom do pana Wołodyjowskiego jechał, bo stary mój zna-jomy i na Rusi my razem wojowali.A po co mnie guza szukać?! Niebyłem w Kiejdanach i nic mi do tego, co tam było.Ja patrzę, bymskórę całą wywiózł i żeby to, co mi Bóg dał, nie przepadło.Bomtego też nie ukradł, ale w pocie czoła zarobił.Nic mnie do całej tejsprawy! Niech mnie wasza wielmożność pozwoli wolno jechać.Kmicic oddychał ciężko, patrząc wciąż jakby z roztargnieniemna Rzędziana.- Proszę pokornie waszej wielmożności! - zaczął znów starosta.-Wasza wielmożność widziała, że ja tych ludzi nie znał i przyjacielemim nie byłem.Napadli na waszą miłość, to mają za swoje, ale za co jamam cierpieć, za co moje ma przepadać? Com ja zawinił? Jeżeli niemoże inaczej być, to ja żołnierzom waszej wielmożności wykupięsię, choć mnie, ubogiego człeka, na wiele nie stać.Po talarze imdam, żeby im fatyga na darmo nie wyszła.Dam i po dwa.a waszawielmożność przyjmie też ode mnie.- Zakryć te wozy! - krzyknął nagle Kmicic - a waszeć bierz ran-nych i jedz do diabła!66Potop t.2- Dziękuję pokornie jegomości - rzekł pan dzierżawca z Wąsoszy.Wtem zbliżył się stary Kiemlicz wysuwając naprzód dolną wargęz resztkami zębów i jęcząc:- Wasza miłość.to nasze.Zwierciadło sprawiedliwości.tonasze.Lecz Kmicic spojrzał na niego tak, że stary skurczył się aż doziemi i nie śmiał wymówić ni słowa.Czeladz Rzędzianowa rzuciła się konie co duchu do wozów za-kładać, Kmicic zaś zwrócił się znów do pana starosty:- Bierz tych wszystkich rannych i zabitych, którzy się znajdą,odwiez ich panu Wołodyjowskiemu i powiedz mu ode mnie, żemmu nie wróg, a może i lepszy przyjaciel, niż myśli.Alem go chciałminąć, bo nie teraz jeszcze pora, abyśmy się spotkali.Może pózniejprzyjdzie ten czas, ale dziś ani on by nie uwierzył, ani ja nie miał-bym go czym przekonać.Może pózniej.Uważaj waćpan! Powiedzmu, że ci ludzie mnie napadli i że musiałem się bronić.- Po sprawiedliwości tak i było - rzekł Rzędzian.- Czekaj.Powiedz jeszcze panu Wołodyjowskiemu, żeby siękupy trzymali, że Radziwiłł, niech jeno się jazdy od Pontusa docze-ka, to wnet ruszy na nich.Może już jest w drodze.Obaj z księciemkoniuszym i elektorem praktykują, i blisko granicy niebezpieczniestać.A przede wszystkim niech się kupy trzymają, bo poginą mar-nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]